"Kołysanka z Auschwitz" Mario Escobar




"Ludzkie istoty są ulotnymi tchnieniami pośród huraganu otaczających nas okoliczności, ale historia Helene przypomina nam, że możemy być panami własnego losu, nawet jeśli dosłownie cały świat jest nam przeciwny."

"Błoto, ograniczenia pod prądem i slodkawa woń śmierci - tym Auschwitz był dla nas, tym zapisał się w naszej pamięci."

Niektóre książki pozwalają nam oderwać się od świata zewnętrznego, zapomnieć o tym co złe i cieszyć się czasem spędzonym na miłej i pokrzepiającej lekturze. Ale nie wszystkie mają nas zostawić z uczuciem błogiego spokoju. Czasem autor chce nas wytrącić z bańki niepamięć w której tak chętnie się zamykamy. Bo o ważnych wydarzeniach trzeba pamiętać. Trzeba więc o nich mówić i trzeba pisać. Escobar to właśnie zrobił. Wstrząsnął i przypomniał. 

"Ideom nigdy nie udaje się w pełni zdławić uczuć."

"Zrozumiałam, że być matką to coś znacznie więcej, niż wychowywać dzieci; to naginać duszę, aż własne ja na zawsze połączy się z ich pięknymi niewinnymi twarzami."

"Uśmiechnęłam się. W tym momencie uświadomiłam sobie, że zawsze stałam wyżej od niego i wszystkich zabójców rządzących tym piekłem. Potrafili w ciągu kilku sekund odebrać życie dziesiątkom tysięcy ludzi, ale nie umieli dać życia. Jedna dobra matka jest warta więcej niż cała mordercza machina nazistowskiego reżimu."




Helene Hannemann, niemka, która już jako nastolatka zakochała się w cygańskim chłopcu, szybko musiała się nauczyć, że czasem za miłość trzeba drogo zapłacić. A choć Johann nie pochodzi z bogatej rodziny i na każdym kroku napotykają trudności i nieprzyjemne spojrzenia, w końcu po małej urzędowej batalii pobierają się. On zaczął pracę w Berlińskiej Filharmonii, bo jako skrzypek potrafił oczarować publikę, a ona wykształciła się na pielęgniarkę. Z czasem znaleźli dla siebie spokojny kąt i z każdym kolejnym dzieckiem, które witali na świecie stawiali się szczęśliwsi. Aż przyszedł rok 1936 i sielanka ich berlińskiego życia zaczęła się kończyć. Najlepiej Johann stracił pracę, bo dla Romów nie było tam już miejsca, potem przestano wpuszczać ich do publicznych parków czy kina. Nic nie było jednak tak straszne jak oświadczenie, które któregoś majowego poranka 1943 roku wygłosił w jej kuchni policjant. Jej mąż oraz 5 dzieci miała trafić do obozu stworzonego specjalnie dla nich. Dla Romów. Helene jako aryjki ten rozkaz nie dotyczył. Była jednak matką i bardzo kochała męża, więc niewyobrażała sobie ich porzucić. Razem dotarli na dworzec, razem wsiedli do bydlęcego pociągu i razem powitali peron nad których widniał napis "Auschwitz". Ich nowy dom, w którym najlepszym przyjacielem będzie strach, a w którym Helene otworzy przedszkole dla dzieci. Mały cud w piekle. 


" - Jedno jest pewne: wszyscy umrzemy. Ale jeśli możemy kogoś uratować, warto codziennie podejmować walkę."

"Każdy kolejny dzień w Auschwitz oznaczał przeciąganie agonii, trzymanie duszy w więzieniu za okrutnymi kratami obojętności naszych katów."

"Do tej pory nie wiedziałam, że dzierżenie w ręku czyjegoś życia lub czyjejś śmierci jest jeszcze gorsze niż odczuwanie zagrożenia wiszącego nad naszym własnym życiem."

Historia, którą chciał nam opowiedzieć Escobar zdążyła się naprawdę. Ale to nie jest książka historyczną, tylko fabularną. I to jest jej wielki plus. W sposób niepodręcznikowy autor przybliża nam realia życia, a raczej egzystowania, w Auschwitz, które poznał studiując źródła i rozmawiając z historykami. Jednocześnie porusza też inną tematykę, niż to co najczęściej się opisuje, bo na swoich bohaterów wybrał rodzinę Romów, a nie Żydów. To zaś sprawia, że akcja toczy się w Auschwitz II, czyli Birkenau, w tzn. obozie cygańskim. Przedstawiona zostaje nam również postać doktora Mengele, którego nazwisko sprawia, że krew cierpnie mi w żyłach, a który tylko po kilku scenach "Kołysanki z Auschwitz" zasłużył sobie w pełni na miano "doktora Śmierć". Choć Escobar opisuje nas tego essesmana też w inny sposób, nie tylko jako rzeźnika, który przeprowadzał okrutne eksperymenty na dzieciach. Helen jako obozowa pielęgniarka miała z mężczyzną częste kontakty, w książce możemy więc przeczytać co czuła i co o nim myślała. Wszystko to jest oczywiście wyobrażeniem autora, choć pierwszoosobowa narracja jest wyjątkowo wstrząsająca i realistycznie rozegrana. Daje również do myślenia, bo zadaje takie pytania jak: czy ktoś może być tylko dobry lub zły, oraz rozpatruje, gdzie kończy się człowieczeństwo. Do czego człowiek może się posunąć, nie zatracając swojej duszy. Wybranie tej formy przekazu przybliża nas również do samej Helene, poznała wczuć się w jej sytuację i zrozumieć jej zachowanie, choć w pełni nigdy nie będzie to możliwe. Ta dezorientacja, gdy z poukładanego świata logiki i dostatku trafia do obozu, gdzie zasady nie mają z rozsądkiem nic wspólnego, a brakiem podstawowych środków do zaspokojenia ludzkich potrzeb nikt się nie przejmuje... Tak, Mario Escobar wiarygodnie zobrazował nam świat, który znamy na szczęście tylko z opowieści. 

"Kiedy do głosu dochodziły uczucia, wszyscy byliśmy bliscy załamania. Jedyny sposób na przetrwanie polegał na tym, by starać się jak najmniej myśleć i przytępić uczucia."

"Wolałam widzieć w nazistach bezduszne potwory. Im bardziej ludzkie przejawiali zachowania, tym mocniej mnie to przerażało, ponieważ oznaczało że każdy z nas może się stać takim nikczemnikiem jak oni."

"Wydawało mi się to niemal świętokradztwem, lecz potem pomyślałam, że dopóki dzieci śpiewają, świat wciąż ma szansę na ocalenie."

Zaczynając "Kołysankę z Auschwitz" wiedziałam że ta książka będzie miała na celu nas wzruszyć, zszokować i złamać serce. Nie obroniło mnie to w żadnym procencie przed tym jak smutna była to lektura. Nie mam dzieci, nie znam więc miłości, która popchnęła Helene Hannemann, by wyruszyć do obozu za swoimi dziećmi, bo nie chciała ich zostawić. Mam nadzieję, że nienawiści której doświadczyła od ludzi, uważających, że ona i jej dzieci, uznane za Cyganów, są gorszym "gatunkiem", również nigdy nie doświadczę. Ze wszystkich okropieństw o jakich pisze Escobar najbardziej uderza mnie to jak bardzo człowiek może CHCIEĆ zniszczyć innego człowieka. Człowieka, który niczym się od niego nie różni. Choć nie. W sumie, gdy na scenę wkroczył Mengele czy Irma Grese można zauważyć, że w obozie były zwierzęta. Ale nie byli nimi więźniowie.

Czy da się ocenić taką książkę i nie emanować uczuciami, które przebijały nas podczas lektury? Chyba nie. Mnie tematyka obozowa niezmiennie od lat doprowadza do łez, a ta ilość bólu, która przepływa przez "Kołysankę...", jest nie do zignorowania. Może być to zasługa pierwszoosobowej narracji, albo szczegółów jakich nie szczędził nam autor, w każdym razie trzeba przyznać, że wywiązał się z zadania znakomicie. Nie tylko przypomniał nam tę historię bardzo dokładnie, zrobił to również bez podręcznikowej obojętności, co dodatkowo zachęca do lektury. Podoba mi się, że na końcu zostały podane nam fakty i mała historyczna notatka. Właśnie takie książki są nam najbardziej potrzebne.

"(...) z całego serca znienawidziłam doktora Mengele. Jego i wszystkich nazistów w obozie. Katowali nasze ciała, ale było im mało - wypaczali dusze, aby odebrać nam to, co mieliśmy najcenniejszego: nasze człowieczeństwo."

"Przestajemy istnieć, jeśli nie ma na tym świecie nikogo, kto by nas kochał."

Bastuba 


Komentarze

Copyright © CZYTADO