Ruchome obrazki czyli co ciekawego widziałam ostatnio w kinie?



W okresie wakacyjnym uwielbiam chodzić do kina. A może lubię robić to przez cały rok, tylko między czerwcem a sierpniem multipleksy wypuszczają większe ilości wyczekiwanych przeze mnie filmów? Od końcówki maja chodzę do kina przynajmniej raz w tygodniu, więc coś musi w tym być. Widziałam na dużym ekranie "Oszustki", "Trzy kroki od siebie", "Niedobranych", "Aladyna", "Pokemon. Detektyw Pikatchu", a wcześniej "Hellboya", "Kapitan Marvel", "Planetę Singli 3", "Alita. Battle Angel" i oczywiście "Avengers. Koniec gry", który totalnie i nieodwracalne złamał moje serce. W sumie trochę tych ekranizacji w tym roku widziałam, a dopiero teraz zebrałam się, żeby coś więcej z tej mojej miłości do kina stworzyć. Mam nadzieję, że częściej będę przychodziła tu z małymi filmowymi poleceniami. Na pierwszy ogień idą więc nowy "Król Lew", smutny i sfrustrowany "Spider-Man. Daleko od domu" oraz Ci co zapomnieli o Beatlesach, czyli "Yesterday" :) 

1. Zaczynając od końca - "Yesterday" opowiada o mężczyźnie, który po wypadku budzi się w szpitalu i odkrywa, że nikt nie wie kim są Beatlesi. Choć przez pół swojego życia starał się odnieść sukces śpiewając swoje piosenki i kończyło się to bardzo marnym skutkiem, teraz postanawia przypomnieć ludziom największe hity legendarnego zespołu. W międzyczasie próbuje odkryć czego tak naprawdę pragnie w życiu i czy dziewczyna, którą dotąd traktował jak przyjaciółkę nie jest przypadkiem miłością jego życia.
Niby fabuła jest tu bardzo prosta, a jednak sam pomysł na film na tyle się broni, że człowiek ani przez chwilę się nie nudzi. Odpowiada za to dobrze wyważone poczucie humoru, bardzo angielskie i wprowadzenie Eda Sheerana wcale nie jako pobocznej postaci. Jeśli tak dalej pójdzie, to możne muzyk niedługo zacznie grać pierwszoplanowe role, bo po widać, że po epizocie w "Bridget Jones 3" jest to duży krok naprzód. Dla mnie "Yesterday" jest dobrą propozycją na sobotnie wyjście do kina, albo do wspólnego oglądania z przyjaciółmi, bo i pośmiać się i pośpiewać można, nawet jeśli wielkimi fanami Beatlesów nie jesteście. W żadnym wypadku nie jest to film w stylu "Narodzin Gwiazdy" czy "Bohemian Rhapsody". I mimo że podoba mi się, że nie jest przewidywalny, dobór aktorów pasował do granych przez nich postaci, czy ostateczny wydźwięk tego filmu, to za wątek romantyczny, który kompletnie mi nie grał, oraz za końcówkę, która jak dla mnie mogłaby być ciekawsza dałabym tu 7/10. Oglądało mi się dobrze, choć nie ma kiedy nami chemii. 

2. Jedyny pająk jakiego się nie boję - "Spider-Man. Daleko od domu" zaczyna się chwilę po wydarzeniach z "Avengers. Koniec gry", więc w życiu i uczuciach Petera Parkera panuje niezły chaos. Z jednej strony oficjalnie stał się Avengersem, więc tak jak marzył może być pełnoetatowym superbohaterem, jednak z drugiej strony właśnie stracił kogoś bardzo bliskiego, przez 5 lat po prostu nie istniał i po prostu najbardziej chciałby odpocząć, pojechać z klasą na szkolną wycieczkę i trochę zbliżyć się do dziewczyny, przez którą szybciej bije mu serce. Wszechświat ma niestety inne plany i na drodze do spokojnych wakacji staje chłopakowi Mysterio - superbohater z innej rzeczywistości. 
Mam nadzieję, że nie czyta tego ktoś, kto seans najnowszych Avengersów ma dopiero przed sobą, bo nie chciałabym mieć na sumieniu czyjegoś zawału. Po śmierci Tony'ego Starka świat szuka nowego Iron Man'a, co dla mnie samo w sobie jest dziwne, bo przecież oczywistym jest, że Tony był tylko jeden. Szesnastoletni Parker nie bardzo potrafi unieść taką odpowiedzialność na swoich barkach, a tu niedość, że po ulicach europejskich miast zaczynają biegać potwory stworzone z podstawowych żywiołów, to jeszcze sprzed nosa jakiś gościu chce mu buchnąć dziewczynę. Nie trudno odgadnąć, że nieszczęście wisi w powietrzu. Co ja na to? Mamy lato! :) Cały film podobał mi się prawie tak mocno jak pierwsza część przygód sympatycznego pajęczaka z sąsiedztwa (pewnie to Was zdziwi, ale tu zabrakło mi... Iron Man'a. Ale to będzie mój zarzut już do każdego kolejnego filmu Marvela. Kocha(ła)m Starka, więc no...), choć nie mogę powiedzieć, że minął mi jak z bicza strzelił. Ponad dwie godziny w fotelu to nie przelewki, ale dzięki temu całość miała ręce i nogi. A właśnie to kuleje w większości filmów z kina superbohaterskiego. Albo za długi wstęp, albo środek za bardzo rozciągnięty, albo koniec jakiś bez wyrazu. Ty wszystko jest na swoim miejscu i tak j.w. najbardziej podobał mi się humor i zwroty akcji. Jeszcze nie wiem czy czuję chemię między Peterem a MJ, ale nie można zaprzeczyć, że tym razem ta postać ma totalnie inny styl bycia, niż w poprzednich ekranizacjach. Jeśli spojrzy się na to w boku, to cały ten film powinien być kręcony w Wenecji albo Paryżu, bo od par i miłości to się tam aż roi. Ale całościowo? Uwielbiam Jake'a Gyllenhaala! Dawno nie widziałam go w żadnym filmie, więc to dla mnie miły smaczek. Całość to dla mnie miłe 8/10 i na pewno będę do tej części wracać jak tylko pojawi się na DVD :) 

3. Dubbing nie jest taki zły, gdy można śpiewać Hakuna Matata -  nowy "Król Lew" to po prostu stary "Król Lew" w wersji live, jeśli można tak nazwach zwierzęta w całości wygenerowane w komputerze, ale nie zamierzam narzekać. Fabularnie nie dostaliśmy za wielkich zmian, bo i Simba "Strasznie już być tym królem chce", i Mufasa niestety prawda... No właśnie. Z nowych rzeczy urzekły mnie nowe teksty Zazu, którego grał Piotr Polk, oraz jak zwykle idealnie sarkastyczny Maciej Stuhr jako Timon. Na sali siedziałam z salą pełną dzieci i po ich reakcjach mogę stwierdzić, że im film podobał się równie mocno jak mi. Choć nie śpiewały pod nosem tak jak ja :) Nie wiem czy ten film był nam niezbędny, ale dobrą rozrywką jest na pewno. Wydaje mi się nawet, że chętniej będę wracać do tej wersji, mimo że od początku miałam mały problem z tym jak w tym filmie poruszają się zwierzęta. Ale może za rzadko oglądam biegnące lwy. W sumie po namyśle nie martwi mnie to aż tak. 7/10 i duże serduszko za wprowadzenie małego wątku feministycznego. 

Na dziś to tyle, ale po zapowiedziach widzę, że niedługo mogę przyjść z nowym wpisem m.in. o "W deszczowy dzień w Nowym Jorku", "Szybcy i wściekli. Hobbs i Shaw" czy "Na bank się uda". A później czeka nas jeszcze Festiwal Polskich Filmów Fabularnych! Tego to dopiero nie mogę się doczekać! :) 

Bastuba 

WRAP UP CZERWIEC 2019


Czasem ocenianie jest proste, a czasem choć dwum książkom dam tę samą ocenę, to jedną mogę szczerze lubić, a do drugiej nie mogę się po prostu przyczepić, choć do autora więcej nie wrócę. Czerwiec był dla mnie miesiącem pod znakiem sesji na studiach, więc myślałam, że i ten miesiąc będzie czytelniczą posuchą, a jednak trochę tych książek przeczytałam. Na pięć z nich czekałam od miesięcy (!) przebierając rękami w oczekiwaniu, i niestety nie wszystkie uniosły ciężar moich oczekiwań. 


1. "Kastor" - Myślę, że wiele autorek, bo tylko z takimi miałam w tym miesiącu do czynienia, uważa że dobra historia obroni się sama, a przecież teraz nawet dzieci wiedzą, że często równie ważne jest to jak coś podasz, a nie tylko czy będzie to smakowało Magdzie Gessler (patrz: Master Chef Junior). Choć uwielbiam klimaty bokserskie, to po tym jak zawiodłam się na "Gordianie" Melissy Darwood, podchodzę do takich książek ostrożniej. Mimo to, pamiętając jak podobała mi się seria "Zakręty losu" Lingas-Łoniewskiej, czy "Łatwopalni" wierzyłam, że miłość do "Kastora" to będzie czysta formalność. Coś jednak nie zadziałało. Rozumiem, że ciągle kobiety marzą o miłości od pierwszego wejrzenia, a facet, który za dnia jest biznesmenem, nocą zaś chuliganem i rozrabiaką, jest spełnieniem ich marzeń, ale na litość! Niech Ci bohaterowie mają w sobie coś więcej niż oklepane schematy! Po co mam sięgać po książkę, która już od pierwszych stron pokazuje mi, że nie dość iż logiki w niej nie uświadczę, to i przewidzę wszystkie zwroty fabuły? No nie. Po prostu smutne nie. 4/10 za postaci drugoplanowe, które mam nadzieję czeka lepszy los w kolejnych częściach tej raczkującej serii. 
2. "Miłość po sąsiedzku" czyli zabawna, trochę pikantna historia, przy której trzeba wyłączyć głowę, a wtedy będziemy bawić się przednie. Już po pierwszej części, czyli "Friend-Zoned" wiedziałam, że autorka luuubi popłynąć pisząc niektóre sceny, ale tu jest tego jeszcze więcej, także logikę czy teorię prawdopodobieństwa zostawmy za oknem. W zamian za to dostaniemy (wreszcie!) ciekawe, barwne postaci, które chemię czuły do siebie od dawna i ta książka to czysta formalność. Niby love/hate, ale więcej tu szczekania niż gryzienia. Dodatkowo autorka porusza kilka ważnych społecznie tematów, jak trudności w zajściu w ciążę, porzucenie przez matkę, czy toksycznego partnera i to w ciekawy sposób, więc tak jak byłam pełna obaw czy autorka pisze książki dla mnie (Friend-Zoned oceniam na... 5? Naciągane jeśli dobrze pamiętam) teraz wiem, że pierwsze koty za płoty! 9/10 i to bez łaski. :) 
3. "Kochaj mnie czule" wzięłam przez wzgląd na autorkę. Polecano mi ją regularnie od tak dawna, że jak tylko miałam okazję przekonać się za co jest tak lubiana nie wahałam się. Tyle, że nadal nie wiem. Dla mnie ta książka to jakiś galimatias. Narracja, główna bohaterka, fabuła, gatunek... Czy tu cokolwiek było na swoim miejscu? Jak dla mnie nie. Odbiłam się od tej książki, bo nie mogę nawet powiedzieć historii, bardzo boleśnie. Czasem żałuję, że jeśli książka do połowy mnie nie porwie to jej nie odkładam. Oszczędziłoby mi to nerwów, bo po każdym takim koszmarku ciśnienie mi się podnosi. Tyle dobrego, że styl Gargaś ma na tyle dobry, że szybko się czyta. 2/10 i nigdy więcej! 
4. "Rozstanie"! Ileż ja czekałam na tę książkę! "Poniżenie" czyli pierwszy tom do tego stopnia wbił mnie w fotel zakończeniem, że myślałam że zacznę obgryzać paznokcie czekając na kontynuację. Na szczęście Wydawnictwo Niezwykłe zlitiwało się nad czytelniczkami (jestem bardzo ciekawa czy jakiś Pan przeczytał, a jeśli tak - to co sądzi) i w czerwcu okazała się kolejna książka Stylo Fantome. A ponieważ nie da rady w tym wypadku bez spoilerów to powiem tylko, że nie dałam 10 dlatego, że ognia było delikatnie mniej niż w poprzedniej części. Po zakończoniu czuję jednak, że jeszcze będzie się działo. Kto lubi nietuzinkowe, ostre i wciągające historie, romanse szczególnie, ta książka daje radę. 9/10 i KIEDY TRZECI TOM!? 
5. "W kajdankach miłości" i... 
6. "Płonąca namiętność" to tytuły, które muszą być jakimś żartem, bo czasy Harlekinów przecież dawno minęły, a coś co w oryginale brzmi dobrze, po polsku nie koniecznie się sprawdzi, nawet jeśli w teorii ma być żartem językowym i grą słów. Na szczęście sprawa dotyczy książek K. Bromberg więc można odetchnąć, zapomnieć o tym jakie mamy tytuły na okładkach, i po prostu zagłębić się w nową dobrze napisaną historię miłością, z dreszczykiem emocji, bo to przecież TA autorka. Ona nie umie na spokojnie i do herbaty. Tu tylko rollercoaster. I niech padnę, jeśli za to jej nie uwielbiam! Cała seria nosi nazwę "Życiowi Bohaterowie" ponieważ każda książka opowiada o innym mężczyźnie ratującym innym życie. Pierwszy jest policjantem, drugi strażakiem, trzeci pilotem śmigłowca ratunkowego. Trzeba przyznać, że wybierane przez autorkę tematy są zawsze podwyższonego ryzyka i to się broni. Bo fabuła jest ciekawa, bohaterowi trójwymiarowi, realistyczni, a co najważniejsze nie idealni i nie przewidywalni. Oczywiście to romans, więc rządzi się swoimi prawami, i choć w pierwszej części nie zgrałam się z fabułą, tak druga kupiła mnie w butach. Jak nie pokochać gościa, który zamiast psa w domu oswojoną świnkę? No jak? Obie polecam gorąco i namiętnie! ;) 


7. "Ja na to jak na lato" jest idealna na wakacje. Po prostu. Lekka, zabawna, dobrze napisana, krótka, ciekawa. Trochę "Moda na sukces" w wersji polskiej, ale dobrze zrobiona, więc nie mam do czego się przyczepić, a nawet jestem ciekawa co wydarzy się w kolejnych częściach. 6/10 i piąteczka dla głównej bohaterki. 
8. "Too late" czyli największa zagwozdka mojego rankingu. Do tego stopnia przejęłam się napisem "tylko dla dorosłych", że spodziewałam się, że Hoover przeora mi głowę z lewa do prawa, więc na każdą stronę patrzyłam podejrzanie, aż doszłam do końca (jednego, drugiego, trzeciego, bo trochę tych epilogów tam mamy) i okazało się, że wcale nie było tak hardcorowo. Myślę, że po lekturze "Poniżenia" mało co może takie dla mnie być, ale w sumie cieszę, że autorka nie poszła dalej. Czytałam niejedną jej książkę, żeby wiedzieć, że warsztatu jej nie brakuję, a "Too late" jest dobra taka jaka jest. Przy okazji muszę przyznać, że cieszę się że zachowano ten tytuł, bo pasuje idealnie. Dla fanów Hoover książka nada się  tylko wtedy, jeśli już wcześniej czytali historie pokręconych postaci, albo są otwarci, żeby taką poznać. Mnie najbardziej podobało się dopracowanie fabuły. Zagłębienie psychiki postaci i ułożenie wszystkich kawałków akcji tak, żeby końcowo tworzyła spójny obrazek. Tak się właśnie pisze książki! Zabieram jedną gwiazdkę dlatego, że książka nie wbiła mnie w fotel, ale pod każdym innym względem - świetna! 9/10. 

Czerwiec i maj był romansowy - jaki będzie lipiec? Przekonamy się. Chwilowo mam większą ochotę na filmy czy seriale niż książki, ale kto wie? Może okaże się że coś się zmieni i przyjdę do Was z jakimś większym WRAP UP'em? Zobaczymy! :) 

Bastuba 

WRAP UP MAJ 2019


Mogłabym się tłumaczyć, że w maju dużo podróżowałam, w czerwcu była sesja na studiach i dopiero teraz rozhulam bloga, ale tak jak nie lubię u innych obietnic wielkiej poprawy po miesiącach nieobecności, tak sama nie będę tego robić. Choć maj nie był dla mnie specjalnie owocny czytelniczo i nie mogę odesłać Was do recenzji konkretnych tytułów, to chociaż dam znać, że na instagramie macie z nimi całkiem dużo zdjęć. :) 



 1. "Współlokatorzy" to zabawna historia dwojga ludzi, którzy w ramach oszczędności dzielili to samo mieszkanie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby się znali, ale choć Ci dzielą jedno łóżko, to nigdy się jeszcze nie widzieli. Powiedziałabym, że jest to bardziej obyczajówka niż romans, ale trzeba przyznać, że jest to jedna z najlepszych książek wydanych w maju. Przyjemne 8/10. 
2. "Siła jej piękna" to zbiór opowiadań, napisanych dla kobiet przez kobiety. Patrząc z różnych perspektyw, podejmuje próbę pokazania, że potrafimy podnieść się nawet z najgorszego kryzysu, porażki czy choroby. Niektóre historie głęboko mnie poruszyły, czego kompletnie się nie spodziewałam, dlatego z radością oceniłabym tę antologię na 10/10!
3. "Joy" udowadnia, że okładka ma w dzisiejszym świecie duże znaczenie. Idealnie instagramowa przyciąga wzrok od pierwszej chwili i aż prosi się, żeby sprawdzić czy i środek będzie tak ciepły i romantyczny jak sugeruje ta grafika. Niestety ja się rozczarowałam. Myślę, że pomysł był bardzo dobry, tylko za dużo wątków przewinęło się bokiem i jakby po za czytelnikiem i gdyby przed epilogiem dodać jeszcze z trzy-cztery rozdziały, to całość wypadałaby lepiej, a tak tylko 7/10, choć zwrot akcji na końcu - duży plus. No i duże serducho za okładkę. Cudeńko! 
4. "To, co najważniejsze" to duże rozczarowanie. Ponoć zaczęłam przygodę z autorką od jej najgorszej książki, ale nie zmienia to faktu, że odbiłam się od tej historii jak od trampoliny. Nie dość, że historia jakiś miliony, bo ona przyjeżdża do małego miasteczka, poznaje JEGO i od razu wie, że czuję do niego coś czego dotąd nie znała. Z miejsca zaprzyjaźnia się ze wszystkimi, i jest oczywiście powszechnie lubiana, nawet przez wieloletnich odludków, a jej wielka tajemnica zmienia wszystko. No nie. To było tak wiele razy, że tylko niesamowita chemia między bohaterami, ale ich genialne wykreowanie mogłoby zaradzić tej odpychającej kalce, tylko że tego tu nie ma. Niestety na więcej niż 2/10 ta książka nie zasługuje. 
4. "Niebezpieczna gra" czyli jeśli o kopiach mowa... Tu chyba miało być coś pomiędzy Mrozem a Świst, tyle że coś nie wyszło. Chwilę po przeczytaniu napisałam na świeżo swoje odczucia ma instastories, a że dalej je podtrzymuję, to po prostu Wam je tu dodam. Jeśli jesteście ciekawi co czytam na bieżąco, to tam właśnie wszystko pokazuję najszybciej. :) 



5. "(Nie) zwyczajna" i... znowu rozczarowanie. Choć myślałam, że maj będzie dla mnie miesiącem świetnych romansów, to rzeczywistość nie dorównała oczekiwaniom. Mogę nawet powiedzieć, że dość twardo wylądowałam. Ponownie mamy oklepaną fabułę, tym razem w wersji dla nastolatków. Ona nieśmiała, w tajemnicy przed wszystkimi pisze wiersze, on przenosi się z innej szkoły, od wejścia pokazuje jaki to nie jest zbuntowany i niezależny mimo, że ma może z siedemnaście lat. Są narkotyki, gangi, alkohol czyli w sumie normalka, prawda? W recenzjach często przewijało się, że książki Young są lekkie i dobre na raz, a ja się zastanawiam jaki jest sens sięgać po coś co mogliśmy czytać już pięćdziesiąt tysięcy razy w innych powieściach? I to lepiej napisanych? Z bohaterami, których łatwo zrozumieć i polubić, co tu raczej się nie uda? Jest lepiej niż w "To, co najważniejsze", ale jak dla mnie tytuł nie warty zapamiętania niestety. 3 może 4/10.


7. "Vicious. Nikczemni" jako najbardziej wyczekiwana książka przez cały polski booktube czy bookstagram. Ileż dobrego się o niej naczytałam jeszcze przed premierą! Że objawienie! Że wciśnie w fotel albo pozamiata, albo i ugotujemy się z emocji! No to sięgnęłam po nią i... Faktycznie, czegoś takiego jeszcze nie czytałam. Znam Schwab, wiem, że lubi pod prąd, że umie pisać, że do tworzenia bohaterów to ma rękę - i to wszystko tutaj czuć. Znowu mroczne, znowu zaczynamy z wysokiego C i ciągniemy tylko wyżej i wyżej, tylko mam wrażenie, że sens całej tej książki zmienia się w trakcie czytania. Aż do samego końca czytelnik próbuje uchwycić i zrozumieć kto tu jest dobry a kto zły, a rezultat... Cóż. Nie żałuję, że przeczytałam i choć nie tego się spodziewałam to po czasie patrzę na nią bardzo przychylnym okiem. Jeśli nie odpycha Was tematyka wykopywania ciał, opisów metod na skuteczne uśmiercanie, czy całkiem dużo fizyki, a przede wszystkim tematyka science fiction, co chyba powinnam zaznaczyć na początku, to ta książka jest dla Was. Zresztą przyznajcie, że nawet gdybym napisała, że jest beznadziejna to dla samej okładki warto mieć ją na półce. :) Ah i ocena... 9/10 będzie uczciwe! 

Po opisy czy więcej recenzji odsyłam Was na Lubimyczytac.pl, na dniach pojawi się WRAP UP z czerwca i może po za recenzjami książek też jakieś filmy? Ostatnio kino stało się moim drugim domem i chętnie dam znać na co warto się wybrać, albo jakie dvd kupić, gdy szykuje Wam się spotkanie z przyjaciółką albo nie ma co obejrzeć do obiadu. :) 

Bastuba



Copyright © CZYTADO