'Bluszcz' Anna H. Niemczynow


'Zmiany należy wprowadzać, zaczynając od siebie.'

Książki z BookTour'u to zawsze niewiadoma. Przynajmniej dla mnie, bo przeważnie decyduję się na autorów, których nie znam, z wydawnictw, z którymi do tej pory nie miałam do czynienia. Zdarzały mi się rozczarowania i średniaki, ale nie poddawałam się i na kolejne propozycje udziału w takich zabawach reaguje optymistycznie, mimo, że czasu na lekturę wcale nie ma na studiach tak dużo. Czemu więc to robię? Odpowiedź znajdziecie w 'Bluszczu' Anny H. Niemczynow. 

'Nigdy nie wiemy, jak ogromny wpływ na nasze losy mają słowa wpajane nam przez najbliższych. Czasami wydaje nam się, że podejmujemy decyzje samodzielnie, że jesteśmy samodzielnie myślącymi jednostkami, jednak naszymi myślami często sterują ludzie nam najbliżsi. Robią to, rzecz jasna, w imię naszego dobra, nie mając najmniejszego pojęcia, że czynią nam krzywdę.'

Julita powinna zostać aktorką. Od lat przybiera rolę szczęśliwej matki, żony, kiedyś jeszcze  kochanki. Mimo męża, który wiecznie ją krytykuje i dzieci, mających swoje światy, stara się ze wszystkich sił trzymać rodzinę razem. Wierzy, że teraz przeżywają po prostu słaby, przejściowy okres. 
Elżbieta jest cenioną lekarką. W życiu zawodowym i wewnętrznym osiągnęła naprawdę wiele. Są jednak takie aspekty życia, które nie dają jej odczuwać prawdziwego szczęścia, choć stara się udawać, że tak właśnie jest. Mimo, że z Julitą są przyjaciółkami od najmłodszych lat, to niektóre tajemnice ciężko będzie wyznać. Przyszła jednak pora, by obie zmierzyły się ze swoimi lękami i zawalczyły o uśmiech od losu.

'Dziś już wiem, że szczęścia nie należy odkładać na potem. Dziś wiem, że szczęście jest kwestią wyboru, którego dokonałam może trochę zbyt późno. Ale jak to mówią, lepiej późno niż wcale.'

Początkowo chciałam napisać, że jest to idealna lektura dla kobiet, które czują się samotne, przegrane, wybitnie nieszczęśliwe. Zrozumiałam jednak, że gdyby tę książkę przeczytała tak z połowa męskiej populacji, to i tych nieszczęśliwych kobiet byłoby mniej, i panowie odkryliby odpowiedź na odwieczne pytanie "Czego pragnie kobieta?". Dla niecierpliwych więc, i tych, którzy chcą wiedzieć tylko krótko, czy jestem na tak, czy na nie, powiem : TRZY RAZY TAK! Ta książka zdecydowanie przechodzi dalej w eliminacjach do TOP 5 cudeniek tego roku.

'Ludzie, którzy doświadczyli wojny, inaczej patrzyli na życie. Bardziej je doceniali i potrafili się nim cieszyć. Zajadali chleb ze smakiem, nie zastanawiając się nad szkodliwym działaniem glutenu. Byli za niego wdzięczni.'

Można odnieść wrażenie, że nasza kultura wykuła mit, mówiący o tym, że po rozwodzie kobiety nie spotka już nowa miłość. Powinna zaszyć się samotnie w górach, i jak trędowata unikać ludzi, bo jeśli tylko wyściubi nosa ze swojej kryjówki, to zacznie zarażać. Podobnie jest z singielkami około czterdziestki. Takiej to już nic dobrego nie spotka. Powinna mieć kota, zapas włóczki i szyć czapki cudzym dzieciom na zimę, bo swoich się na pewno nie doczeka. Niech więc będzie z niej taki pożytek, skoro nie przyczyniła się dla przyrostu naturalnego, tak jak Bóg przykazał. No, nie ma tu dużo miejsca na przypomnienie, że każdy ma prawo podejmować własne decyzje. Na szczęście Anna Niemczynow postanowiła w swojej książce wziąć na warsztat właśnie takie bohaterki, które w opinii publicznej nie mają najlepszej prasy. Dorzuciła też geja, który bał się wyjść z szafy i romans między nauczycielem, a uczennicą. To co? Idziemy spalić autorkę na stosie? 

'Zło rodzi zło, negatywna energia jest pożywką dla negatywnej energii. Pragnące zemsty są nasieniem gorzkich łez, a gorzkie łzy były ostatnim, czego jej przyjaciółce było trzeba.'

'Bluszcz' jest książką wielowątkową, w której główne narracje dostały Ela i Julita. W krótkich fragmentach możemy jednak przeczytać również relację z punktu widzenia syna Julity Marcina, czy jej szwagra - Grzegorza. Wszystko pisane w trzeciej osobie, co dla mnie jest zawsze miłym zaskoczeniem. Akcja podzielona została między Polskę, a Niemcy, ponieważ w wyniku różnych perypetii, nasze bohaterki rozdzielono. Czemu, jak i co z tego wynikło? Tego już Wam nie zdradzę. Zdecydowanie musicie sami się przekonać, że stare też może być jare.

'Czy miłość jest zarezerwowana tylko dla ludzi heteroseksualnych?'

Kto jest ze mną na bieżąco, ten wie, że w książkach, bez względu na gatunek, najbardziej cenię sobie humor. Humor i wiarygodne postaci, bez różnicy czy pierwszo, czy drugoplanowe. A tu to mamy. Kiedy trzeba można się pośmiać, niekiedy włos się jeży na karku, a czasem ma się ochotę wziąć tych ludzi z kart opowieści i mocno nimi potrząsnąć. A to dlatego, że ponad wszystko inne, muszę przyznać, że autorka ma genialny styl pisania. Historia tych kobiet wciąga nas od pierwszych stron i mimo, że nie znajdziemy tu pościgów, walk w klatce czy innych takich, to występują tu inne ludzkie dramaty, opisane tak, że prawie czterysta pięćdziesiąt stron, ma się ochotę pochłonąć na raz.

'Czemu ty się, zła godzino
z niepotrzebnym mieszasz lękiem? 
Jesteś - a więc musisz minąć. 
Miniesz - a więc to jest piękne.'


'Bluszcz' trafił do mnie dzięki Madzi i już wiem, że muszę mieć tę książkę na własnej półce, bo tak mi się spodobała, że nie ma mocnych. Będę do niej wracała. Co prawda, mam jedno ale, ponieważ niemożliwie denerwuje mnie wydanie. Grzbiet jest tak sklejony, że aby wygodnie czytać, trzeba go złamać. I... tyle. Więcej grzechów nie pamiętam.
A tak przy okazji grzechów, to mam wrażenie, że właśnie znalazłam świetny zamiennik podręczników do WDŻ-tu. Gdyby tak się stało i na gimnazjalne ławki trafiła książka Niemczynow,  to moglibyśmy uniknąć wielu przykrych sytuacji. Bo mamy tu motyw psychicznego znęcania się, wychowywania dzieciaków w przekonaniu, że seksualność jest grzechem, a także samobójstwa. I wytłumaczenie, czemu tak nie powinni się dziać. Ale to nie poradnik. Co to, to nie. Niby fabularna historia, a ma się poczucie, jakby dotyczyła sąsiada z bloku obok, babulinek kupujących w Waszym osiedlowym sklepie chrupek dla Burka, czy Was samych. I to trafia w człowieka bez pudła. Choć oczywistym jest, że autorka nie zamierza nas umoralniać. Raczej podstawia nam pod nos lustro i mówi: 
- Spokojnie, to nie tylko Ty. Wszyscy z czymś się mierzymy.
I cóż. Tak faktycznie jest. Dla mnie 10/10.

'- Nie bój się, że dzieli nas bariera językowa. Gdy dwie osoby chcą się dogadać, zawsze tak się stanie.'


Bastuba

'- Nie wymagaj od ojca zbyt wiele. 
Pomyślał, że to niesprawiedliwe, bo od ludzi, którzy mają 'wywalone' na wszystko, świat oczekuje mniej. Coś, co dobremu człowiekowi nigdy nie uszłoby na sucho, temu złemu puszczanie jest płazem, i to bez mrugnięcia okiem.'





Nie taki diabeł straszny jak go malują, czyli Warszawskie i Krakowskie Targi Książki 2018 cz. 2



KRAKÓW 

To była szalona decyzja. Niemożliwe do wykonania zadanie. A jednak pojechałam. Ola zgłosiła się do roli mojego przewodnika po Krakowie, FlixBus oferował atrakcyjne ceny przejazdu, nocleg znalazł się dzięki Booking.com, a cała masa instastories o KTK ostatecznie zabrała mi argumenty przeciw wyjazdowi. Spakowałam więc walizkę, przezornie zostawiając dużo miejsca na ewentualne zakupy, i po przespaniu czterech godzin w nocy, ruszyłam do Gdańska, skąd odjeżdżał mój autokar. We FlixBusie świetne jest to, że nie trzeba mieć biletów wydrukowanych, wystarczy mieć ze sobą aplikacje. To, w momencie, gdy człowiek się śpieszy, jest zaspany i roztargniony, może oszczędzić dodatkowych stresów. Tak więc znalazłam się na siedzeniach z przodu, które najbardziej lubię i korzystając z tego, że nikt ze mną nie jechał, mogłam połowę mojej dziewięciogodzinnej podróży spędzić na spaniu. Co robiłam przez resztę czasu? Obejrzałam nowy odcinek "Riverdale", poczytałam "Koronę Przeznaczenia" i pokontemplowałam polne drogi. Muszę przyznać, że obawiałam się, że wytrzymanie tylu godzin w busie będzie ciężkim wyzwaniem, ale może zahartowałam się jadąc nim już do Łodzi, może to kwestia tego, że miałam dużo miejsca na nogi, ale podróż minęła mi błyskawicznie. W między czasie odpowiedziałam tez na komentarze na instagramie, więc czas wykorzystałam w stu procentach produktywnie. Schody zaczęły się przy wjeździe do Krakowa. Jeśli mogłabym opisać to miasto jednym słowem, to powiedziałabym "korki". Chyba z godzinę wlekliśmy się powolutku na dworzec, zanim mogłam znowu pooddychać świeżym powietrzem. To bym właśnie ten element podróży, który wspominam najgorzej, bo wiedząc, że już prawie jestem u celu, czekanie na metę jest torturą. W końcu jednak dojechałam, Ola zabrała mnie na pyszną zupę, odnalazłyśmy motel i można było się szybko zameldować i ruszyć na pierwszy dzień targów. Sama byłam zdziwiona, że miałam na to jeszcze energię, ale faktycznie rozpierała mnie radość, na myśl o zbliżających się wydarzeniach. 


Piątek, godzinę przed zamknięciem, prawie nie było ludzi. Miałyśmy okazję na spokojnie rozeznać się w układzie hali i ofercie wystawców. Nie skorzystałyśmy z tego w pełni głównie dlatego, że już po 10 minutach byłam dumna posiadaczką pięciu książek zakupionych na stanowisku księgarni Livro. Zahaczyłyśmy jeszcze o Galerię Książki, gdzie przytuliłam do serca "Niedoskonałych" i "9 z dziewięciu światów" i zarządziłyśmy odwrót. 

Sobotę przywitałam dość wcześnie, bo też o 13:00 miało odbyć się spotkanie z Sylwią Dubielecką i Moniką Magoską - Suchar, czyli autorkami mojej ukochanej 'Klątwy przeznaczenia' i jej kontynuacji, czyli 'Korony przeznaczenia'. Chciałyśmy być na targach szybciej, a dojazd chwilkę zajmował, więc ruszyłyśmy z odpowiednim wyprzedzeniem. Nie przewidziałyśmy jednak kolejek. Gdybyście to widzieli... Każdy kto nie miał biletu, musiał ustawić się w kolejce, w której lekką ręką było z pięćdziesiąt osób, jeśli nie więcej. Cieszę się, że pomyślałam o tym szybciej i zaopatrzyłam się w bilet elektroniczny, dla którego była osobna bramka. Jeszcze jedna została otwarta dla gości, w tym blogerów. Ponieważ na wyjazd zdecydowałam się praktycznie tydzień przed samym wydarzeniem, to na akredytację blogera już się nie załapałam. Miałam więc dużo szczęścia, że mimo to ominęło mnie stanie w tej długiej kolejce na mrozie. Jest to zdecydowanie ten aspekt Targów, nad którym organizatorzy powinni popracować. 

Co się działo gdy już dostałyśmy się na salę? Nie miałyśmy już czasu na szwendanie się, bo lada moment miało zacząć się spotkanie z z Sylwią i Moniką, więc tam też się skierowałyśmy. Można spokojnie uznać, że odbył się tak bookstagramowy zlot, bo można było zobaczyć Kredzię, Bartosza czy Karolinę. Frekwencja dopisała, bo my stałyśmy w kolejce spokojne trzydzieści minut, a gdy już miałyśmy swoje podpisy na książkach, uściski zostały rozdane i później kręciłyśmy się jeszcze niedaleko Wydawnictwa Niezwykłego, to dziewczyny nadal dzielnie nie opuszczały posterunku. Koło godziny szesnastej napisała do mnie zresztą koleżanka z pytaniem,  czy kupię jej 'Klątwę..' i zdobędę podpis, i gdy pędem ruszyłam pierw do Novae Res, po książkę, a później znowu do Niezwykłego, to udało mi się jeszcze nasze Lwice złapać. Między tymi wydarzeniami udało nam się jeszcze trochę poczuć targowej atmosfery. U Molom kupiłyśmy prześliczne zakładki magnetyczne i widziałyśmy Bestsellerki, które ambasadorowały i Targom i Molom, w przejściu zderzyłyśmy się z czerwonym dywanem dla Kuby Wojewódzkiego, bez Kuby Wojewódzkiego, a gdy już nogi odmówiły nam posłuszeństwa to akurat przeszedł czas na kolejne blogerskie spotkanie, tym razem w stu procentach prywatne. 

Mówi się, że dobrze jest znać kogoś, kto zna kogoś. W ten właśnie sposób poznałam bliżej Magdę i Natalię, oraz Kasię i Emilkę, więc mogę zaświadczyć, że jest w tym ziarno prawdy. Gdybym nie znała Oli, która znała Emilkę, to ten sobotni wieczór spędziłabym na czymś innym, niż granie w makao, przy pizzy i 'Ach, życie!'. A jednak ta wersja spędzania czasu podobała mi się zdecydowanie bardziej. Był to też idealny sposób na zakończenie przygody z Krakowskimi Targami Książki. Z samego miasta miałam wyjechać dzień później, ale zdecydowałam, że spędzę go na nieśpiesznym zwiedzaniu, zamiast gorączkowo biec na Expo. Nie znaczy to jednak, że tego dnia nie kupowałam książek. Olka zaprowadziła mnie do tamtejszego Tak.Czytam, a stamtąd nie da się wyjść z pustymi rękoma. Możecie uwierzyć mi na słowo, że walizka w drodze powrotnej nie była już tak lekka. 



PODSUMOWANIE

Chyba przyszedł czas na podsumowanie tych dwóch imprez, czyli WTK i KTK. Warszawa zdecydowanie była lepiej przygotowana pod względem organizacji i przestrzeni. Mimo, że tłumy były porównywalne, to jednak nie było problemu, by dostać się na wybrane stoisko. W Krakowie musiałam odpuścić sobie zakupy w Nad Wyraz i przybicie piąteczki z Agą w Taniej Książce, bo ludzi było tak dużo, że miałam wybór, albo taranować innych, albo zostać staranowaną. Postanowiłam spasować. Oba wydarzenia różniły się też ilością stoisk. W Krakowie wybór był PRZEOGROMNY. Bluzy, kubki, świeczki, skarpety, etui (Różowa Fabryka jesteście najlepsze) na książki... Czego tylko dusza zapragnie. W Warszawie wystawcy postawili jednak tylko ma książki. W tym względzie faktycznie stolica się nie popisała. Tam jednak był ten plus, że stadion narodowy znajduje się w centrum. Może nie ścisłym, jednak znalezienie noclegu bardzo blisko Targów, nie było żadnym problemem. To co się działo pod nosem smoka Wawelskiego to inna bajka. Nie dość, że Expo znajduje się hen za centrum, to jeszcze po wysiadce z komunikacji miejskiej trzeba spory kawałek przejść, co w październiku nie jest wcale przyjemnym doznaniem. I jeśli narzekałam, że w Warszawie ciężko się zorientować jakie spotkanie odbywa się w jakiej sali, to w Krakowie o czymś takim jak informacja raczej nie słyszeli. Głowę daję, że nie jestem ani tak ślepa, ani tak głucha, jednak żadnych znaków nie widziałam. Jeśli się przyszło kompletnie nie przygotowanym na konkretne wydarzenia, to można się było poczuć jak dziecko we mgle. A tego nie polecam. Na autorów można było jednak wpaść w każdym momencie i jeśli ktoś miał pióro w pogotowiu, to mógł nawet z wyprawy po kawę z bufetu wrócić z podpisaną książką. Sama wpadłam chociażby na Agatę Czykierda - Grabowską, więc wiem co mówię. Przede wszystkim jednak, do czego nawiązuje tytuł tego wpisu, nie takie Targi straszne, jak je malują. Zanim w ogóle pomyślałam o tym, by wybrać się na jakiekolwiek z nich, zdążyłam usłyszeć, że jak nic będzie duszno, ludzie będą po sobie chodzili i jedyne co będzie można tam upolować, to ból głowy. Mimo, że w Krakowie ludzie naprawdę dopisali, i w niektórych miejscach faktycznie było niewiarygodne oblężenie, to przy odrobinie cierpliwości i czasu wszystko dało się obejrzeć. Ceny też nie były na tyle porywające, żeby bić się o jakieś konkretne tytuły, więc zdecydowanie więcej w tych narzekaniach demonizowania, niż prawdy. Oczywiście polecam mieć ze sobą butelkę wody, i najlepiej cały dzień w zapasie, by spokojnie móc cały dzień poświęcić na wędrówki między stoiskami, ale polecam wybrać się na Targi, żeby samemu ocenić, jak faktycznie sprawa wygląda, A nóż okaże się, że macie w sobie targowe zwierzę, tak jak ja.

Nie umiałabym wybrać miejsca w którym bardziej mi się podobało, bo oba wydarzenia wspominam bardzo dobrze. Z Krakowa wróciłam z nowymi znajomościami, za co jestem bardzo wdzięczna, więc może szala zwycięstwa delikatnie przechyli się w tę stronę, ale zdecydowanie nie jestem obiektywna. Może łatwiej będzie mi to rozstrzygnąć ,gdy będę mieć porównanie do z targów we Wrocławiu czy Poznaniu. A plany na odwiedzenie tych miejsc są. Już nie mogę się tego doczekać :)

Bastuba 

Nie taki diabeł straszny jak go malują, czyli Warszawskie i Krakowskie Targi Książki 2018 cz. 1

                     

Rok 2018 zostanie przeze mnie zapamiętany jako wyjątkowy. Zdarzyło się wiele. Wiele się nauczyłam, wiele cudownych osób poznałam, wiele się również dowiedziałam o sobie samej. Gdyby ktoś mi powiedział rok temu, że zdecyduję się, na samotny wyjazd do Krakowa, w którym nikogo nie znam, to wyśmiałabym ten pomysł. Bo ze mnie taki Włóczykij, jak z Buki baletnica. A jednak pierw testowo ruszyłam z przyjaciółką na podbój Warszawy, a pół roku później wpakowałam się do busa i ruszyłam przez pół Polski do Krakowa. Samiusieńka jak paluszek. I uważam, że weekend, który spędziłam tam z Olą, spokojnie zalicza się do TOP 3 tego roku. Bo jeśli miałabym powiedzieć, co najbardziej cenię w ludziach, to szczerość i poczucie humoru. A tyle ileśmy się śmiały, gdy Ola oprowadzała mnie po mieście... Ktoś patrzący na to z boku, mógłby pomyśleć, że naszprycowałyśmy się gazem rozweselającym. A to tylko, albo właśnie aż, efekt zsynchronizowanego poczucia humoru.  Gdyby Ola nie była moim aniołem stróżem, to cała ta wyprawa skończyłaby się fiaskiem, więc mogę nie być do końca obiektywna, ale hej! To jednak spojrzenie na targi moimi oczami, tak? :)

WARSZAWA


Stolico witaj! Może nie ma między nami miłości od pierwszego wejrzenia, ale nie czuję się wzgardzoną kochanką. Jesteś piękna, zróżnicowana, otwarta na nowe znajomości i... organizujesz Targi Książki. Jak mogłabym Cię nie kochać? Długo marzyłam o znalezieniu miejsca, w którym poznałabym ludzi, którzy podzielają takie same pasje jak ja. Jeśli #bookstagram daje mi to w świecie wirtualnym, to Targi są tym namacalnym Edenem. I to na wyciągniecie ręki.

Do Warszawy przyjechałyśmy pociągiem, i to nie byle jakim, bo osławionym Pendolino. Podróż minęła nam szybko i przyjemnie, choć siedziałyśmy na czwórce, a na przeciwko nas było dwóch panów, to na szczęście obaj byli tak zajęci swoimi telefonami/laptopami, że mogłyśmy plotkować do woli. Nie dostrzegłam z ich strony nawet jednego krzywego spojrzenia. Słowem - raj! Ponieważ jednak w przyrodzie ważna jest równowaga, to po wysiadce zacząły się schody. Choć GPS pokazywał, że do miejsca odbioru kluczy mamy 15 minut, to z powodu ciężkiej walizki, albo wrodzonej skłonności do mylenia dróg, odnalezienie miejsca docelowego zajęło nam dobrą godzinkę. Swoją drogą, muszę przyznać, że Warszawiaków w tej Warszawie to wcale nie tak wielu. Kogo nie zapytać o wskazówki co do drogi, to albo przejezdny, albo nie stąd, albo ulic nie zna. Trochę śmiech przez łzy. Gdy już się jednak doczłapałyśmy na miejsce, po szybkiej zamianie dresów na sukienkę, z sercem pełnym ekscytacji, wyciągnąłam Alę na rekonesans. Do stadionu miałyśmy dosłownie rzut beretem, wystarczyło przejść tunelem podziemnym i po chwili stałyśmy u stóp świątyni sportu. Stres był, bo zawsze jest, gdy się robi coś w 100% nowego, a tu trzeba odnaleźć bramki, odpowiednie wejście i nie umrzeć ze szczęścia na raz. Wszystko poszło gładko, ponieważ był to dopiero piątek, drugi dzień targów, o tłumy nie trzeba było się martwić. W porównaniu z sobotą, mogłam odnieść wrażenie, że cała impreza przeniosła się gdzieś indziej, bo ludzi było naprawdę nie wiele. Dzięki temu, na spokojnie przeszłam się po parterze, gdzie główną atrakcją były stoiska antykwariatów, a tam wypatrzyłam "Omegę". Książkę, którą przeczytałam w gimnazjum, w ramach konkursu bibliotecznego i która otworzyła mi oczy na fantastykę. Niesamowicie się cieszę, że mam ją na swojej półce. Co śmieszne, jest to jedyna książka, jaką kupiłam przez cały weekend.  Miałam już ze sobą książkę Kasi Haner, ale o tym za chwilę.

To po co naprawdę pojechałam do Warszawy, rozpoczęło się, gdy chodząc między wystawcami trafiłam na stoisko Tania książka. Miałam nagły przebłysk myśli, że kogoś powinnam tam spotkać, podnoszę głowę i widzę te rude włosy i wielki uśmiech. Rozpoznałam ją bez pudła. Nasza Ruda! I wtedy pierwszy raz poczułam, że internet ma moc. Pamiętam, że ze stresu pomyliłam imię autorki, o której kiedyś rozmawiałyśmy w komentarzach i pomyślałam, że zrobiłam z siebie kompletną kretynkę. Ale nic takiego nie miało miejsca. Aga naprowadziła mnie na właściwy trop, poplotkowałyśmy, zaopatrzyłam się w przezabawne zakładki magnetyczne i z uśmiechem na ustach ruszyłam dalej. Uśmiech zresztą towarzyszył mi od tamtej pory przez wszystkie pozostałe dni.

Następna nadeszła sobota. Do śniadania obejrzałyśmy powtórki ślubu nowej książęcej pary i aby nie marnować dnia, i nie ryzykować, że adrenalina w końcu wykończy mój układ nerwowy, ruszyłyśmy, by poznać, jak wyglądają Targi w tym najbardziej szalonym dniu. Najłatwiej będzie, jeśli do opisania tego co działo się w następnych godzinach, użyje słowa CHAOS. Piękny, czysty chaos. Panel Kasi Bonda i podpisanie książki u Kasi Haner (gdzie nota bene wygrałam kosmetyki naturalne, bo akurat trwała loteria i dopisało mi szczęście), która jasno powiedziała mi, że bohater, o którym powiedziałam, że jest moim ulubionym, złamie mi serce, co też się stało. Między jednym, a drugim spotkaniem, wpadłam  na masę ludzi, których znałam wcześniej tylko z internetu, i choć może jestem lekko zawiedziona, że na dłuższą rozmowę nie było czasu, to samo przekonanie się, że są to ludzie z krwi i kości, dało mi masę radości. Tu moje ulubione, najszczersze kobitki na naszym książkowym poletku, czyli Ewa i Aga. W kolejce do Kasi poznałam Weronikę, która okazała się uwielbiać mroczne romanse tak samo jak ja. W tłumie, dzięki jej kolorowym włosom, wreszcie poznałam Patrycję, którą raczej wszyscy nazywamy po prostu Kredzią, a wraz z nią EmilkęKamila i Martynę. Na Annę i Martę wpadłam przypadkiem. Właściwie pierw usłyszałam znajomy głos, a potem wypatrzyłam je w tłumie. A gdy już się zbierałyśmy do wyjścia, na drodze stanął mi Okoń. Przybiliśmy piątkę, szczerze powiedziałam, że robi świetne materiały o książkach i nie tylko, bo trzeba się wspierać i chwalić jak jest za co, i z czystym sercem mogłam zakończyć przygodę z targami. Gdybym mogła posłużyć się czarnym humorem,  powiedziałabym, że był to dobry dzień, żeby umrzeć, bo w tym momencie umarłabym szczęśliwa.

Żyję jednakże nadal i bardzo się z tego cieszę, bo dzięki temu mogłam się wybrać na Krakowskie Targi i dziś zdać Wam z tego relację.  Widzę już jednak, że rozsądniej będzie rozdzielić ten tekst na dwie części, i dziś skupię się tylko na WTK. Wycieczce zaplanowanej z wyprzedzeniem. Wychuchanej, wytęsknionej. Nic nie miało pójść nie po mojej myśli. A jednak jak już przeczytaliście, czasem nie na wszystko mamy wpływ. 

Wykorzystanie Stadionu Narodowego do tej imprezy uważam za strzał w dziesiątkę. Duża przestrzeń, możliwość wpuszczenia dodatkowego powietrza przez otwierany dach, dodatkowe namioty przed wejściem, które nikomu nie przeszkadzały, sprawne przechodzenie przez bramki, a co najważniejsze, cała gama wystąpień i paneli do wyboru. Fan każdego gatunku mógł coś dla siebie znaleźć, do tego strefa gier, spotkania z autorami, a nawet twórcami internetowymi. Czy można pragnąć więcej? Można, ale tylko jeśli ma się porównanie do Krakowskich Targów. Czego mi zabrakło? Książkowych gadżetów i braku promocji poszczególnych wydarzeń. Niby przy wejściu były rozdawane gazetki, ale gdy tłum napierał, nie bardzo miał człowiek głowę do robienia prasówki. Jadąc na te targi nastawiałam się na kupno etui na książkę, może jakichś kubków, bluz. Nie tyle jednak nic nie przykuło mojej uwagi, co nie zauważyłam żebym w ogóle miała jakiś wybór. Zrzucam to na karb mojego roztrzepania, w końcu panel Kasi Bonda tez prawie przegapiłam. Do minusów powinnam pewnie dodać wąskie korytarze i duży ścisk, ale odkryłam w sobie zwierzę targowe, więc z butelką wody i ręku i głową na karku, takie przeszkody mi nie straszne. 






Cały ten wyjazd był dla mnie świetną przygodą. Obie z moją przyjaciółką udowodniłyśmy sobie, że chcieć to móc i to wyjątkowe uczucie już na zawsze będzie mi się kojarzyło z Targami Książki. Marzę, by móc być obecna na przyszłorocznej edycji, a sporo marzyć to móc, to... Do zobaczenia? :)


Bastuba





'Poniżenie' Stylo Fantôme


'Jameson coś w niej rozbudził, przemienił ją, lecz to ona była odpowiedzialna za swoje działania. Zyskała kontrolę nad życiem. Dorosła.'

Niektóre książki określamy mianem 'guilty pleasure' bezrefleksyjnie. Wrzucamy do tego przepastnego worka romanse, kryminały, przygodówki... Słowem, wszystko, co w trakcie czytania sprawia nam radość, a potem trochę głupio się przyznać, że wieczorami zamiast Tokarczuk czy Wichy, czytamy Mroza albo Moyes. To przecież oczywiste, że jeśli ktoś nie pisze tak, by dostawać wielkie nagrody, to i czytać się go nie powinno. Cóż, mam trochę inne zdanie na ten temat. A "Poniżenie" Stylo Fantome posłuży mi za piękny tego przykład. 

'On krzywdził innych ludzi - to złe. Ona krzywdziła siebie - to jeszcze gorsze.'

Tatum zawsze starała się spełniać oczekiwania innych. Dla rodziców, siostry i wszystkich, którzy ją znali, była tylko lekko nieśmiałą, głupotką dziewczyną bez własnego zdania.  To co naprawdę w niech tkwiło, dostrzegł jedynie Jameson. Pięć lat starszy chłopak jej siostry. Przystojny, bogaty i piekielnie arogancki. Nikogo nie szanował, a do Tatum przez dwa lata znajomości, prawie wcale się nie odzywał. Aż nadszedł dzień, kiedy puściły wszystkie hamulce, a łącząca ich relacja uległa gwałtownej zmianie. On stał się Diabłem, ona Lilith. Po siedmiu latach spotkają się ponownie, by rozpocząć grę, której nie da się wygrać.

'Podsłuchiwanie było żałosne - jeśli ktoś miał zamiar to robić, powinien chociaż udawać, że nie słucha, i trzymać buzie na kłódkę.'

Są zasady, których nie wolno łamać. Wierność jest jedną z nich. Jestem jednak zdania, że zdrada zawsze zaczyna się w głowie, i wcale nie musi to oznaczać chęci wybrania innego mężczyzny, w zamian za obecnego. Oczywiście, pierwsza scena jaką możemy przeczytać w książce Fantome nie jest moją ulubioną. Tatum zdradza siostrę z jej chłopakiem, Jameson zdradza swoją dziewczynę z jej siostrą. Nie jest to zachowanie godne pochwały. Aczkolwiek, gdy poznamy sytuację całej trójki, łatwo dojść do wniosku, że czasem ze złych uczynków powstają rzeczy dobre. Nie to jest jednakże puentą, za którą na Lubimy Czytać dałam 'Poniżeniu' dziewięć na dziesięć punktów. Jest nią przesłanie, że każda zabawa jest dozwolona, tylko jeśli zgadzają się na nią dwie strony, #ifyouknowwhatimean. Tatum, po pamiętnym wieczorze z Jamesonem, jest dziewczyną wyzwoloną, odważną i lubiącą wychodzić po za schematy. Pozwala swoim partnerom na wiele, ale jednocześnie dba o to, by okazywano jej szacunek i delikatność, gdy tego potrzebuje. Dla mnie jest to ważna postać, bo żyjemy w czasach, które demonizują zbliżenia między ludźmi, a kobieta nadal traktowana jest jak własność mężczyzny. Jasne, można powiedzieć, że tak naprawdę jest to 'ot, zwykły romans, jakich wiele'. Tu jednak poruszony został ważny problem i cieszę się,  że ktoś kto sięgnie po tę książkę tylko w ramach rozrywki, będzie miał szansę wyciągnąć z niej jakiś morał. I to nie jeden. Może i karma nie zna litości, ale czytając o małżeństwie, w jakie wplątała się siostra Tatum, która co prawda zawsze ją nękała, ręka sama świerzbiła. Bo jak 'można' SPOILER bić kobietę w ciąży? Czy w ogóle wolno nam podnosić rękę na człowieka, któremu ślubowaliśmy miłość? Autorka porusza tu gro innych ważnych tematów, więc w żadnym razie nie zakwalifikowałabym jej jako 'wstydliwą przyjemność'. Z niecierpliwością będę za to wypatrywać kolejnych tomów tej trylogii.

'- Tylko to potrafisz: uciekać.(...)
- Dla ciebie to ucieczka, dla mnie wolność.'

Podoba mi się, że Fantome zdecydowała się na narrację trzecioosobową i dynamiczny rozwój akcji. Ponieważ nie występuje tu zbyt wiele ważnych postaci, właśnie to sprawiło, że czytelnik się nie nudzi. Wyrazisty, zdecydowany w swoich działaniach główny bohater, tez robi robotę. Jameson nie będzie grał tak, jakbyśmy mu zagrali. Wielu sytuacji nie jesteśmy w stanie przewidzieć, a i drapieżność tej serii prosi się o dodanie znaczka '+18' przy tytule. Nie polecam ludziom o słabych nerwach. Wszyscy inni niech dadzą się porwać kuszącemu światu Tatum O'Shea.

Bastuba 

We all have battle scars czyli moje TOP 5 ulubionych seriali



Z serialami mam relację love/hate. Jeśli jakaś produkcja mi się spodoba i obejrzę ciągiem wszystkie dostępne odcinki, to wtedy dbam o to, by być z nim na bieżąco. Jeśli jednak z jakieś powodu, niekoniecznie dlatego, że historia przestała mi się podobać, przerwę maraton, to do powrotu już mi się tak nie śpieszy. Wiele seriali porzuciłam w połowie i nie wiem czy kiedykolwiek do nich wrócę. Nie lubię zostawiać czegokolwiek niedokończonym, ale np. oglądanie takiej "Gry o Tron" jak nic skończyło by się zawałem, bo do zbyt wielu postaci człowiek łatwo się przywiązywał, a one potem kończyły z głową powiewającą nad murami miasta. Dziękuję, postoję. Więcej takich strat jak Khal'a Drogo nie zniosę. Nie znaczy to jednak, że seriale, które dziś Wam polecę nie dostarczają nam rollercoastera emocji. Oj robią to. Ale te rany zamiast posypać solą, czule głaszczą i zawsze dostajemy w zamian za to jakąś rekompensatę. No to jak? Czas na pierwszy klaps!


1. THE 100
Wojna nuklearna zniszczyła naszą planetę. Garstce ludzi udało się uciec na statek kosmiczny, który ze względu na swoją funkcję nazwano Arką i tak zaczął się nowy rozdział w dziejach ludzkości. Życie w przestrzeni kosmicznej. Nie mogło to trwać wiecznie i po kilku pokoleniach na Arce kończą się zasoby tlenu pozwalające na przeżycie. Mimo, że już wcześniej obowiązywały tu surowe zasady co do liczby posiadanych dzieci, czy racji żywieniowych, teraz jeszcze łatwiej można zostać skazanym i wyrzuconym w przestrzeń. To jednak nie wystarcza. Władze postanawiają zaryzykować i setkę niepełnoletnich przestępców wysyłają na Ziemię. Ci mają sprawdzić czy tak jak podają obliczenia, ta jest już zdatna do życia. 


Co jest w tym serialu wyjątkowego? Pomysł. Scenariusz powstał w oparciu o książkę "Misja Sto"  Kass Morgan, ale choć ta zbiera średnie opinie, to adaptacji nie można wiele zarzucić. Bohaterowie są zróżnicowani, bardzo wiarygodni w swoich relacjach, a to jaką zmianę przechodzą na przestrzeni wszystkich sezonów, jest mistrzostwem. Główne postacie, takie jak Clarke, Olivia i Bellamy są nie do poznania, jeśli porówna się ich z pierwszych odcinków, do tego co mieliśmy okazję widzieć w finale piątego sezonu w maju br. Zdecydowanie więcej w nim akcji, krwi i intryg, niż romansu czy komedii, ale i to się zdarza. Nie jest przesadnie brutalny, takich tworów zresztą nie oglądam, ale sam fakt, że istotą tego serialu jest walka o przetrwanie, w różnych warunkach i mając do pokonania różnych przeciwników, mówi nam, że nie znajdziemy tu kwiatków i motylków. Mnie kupił od pierwszych minut, choć muszę przyznać, że zdecydowanie bardziej lubię akcję, która dzieje się na Ziemi, niż tę dotyczącą ludzi w kosmosie. Ale dla każdego coś się tu znajdzie. I na pewno nie będziecie się nudzić. Mam wrażenie, że reżyser tworząc wszystkie odcinki nagina czasoprzestrzeń, bo te czterdzieści pięć minut mija jak pięć. A każde zakończenie sprawia, że od razu chce się wiedzieć co będzie dalej. Dlatego, jeśli chcecie zacząć przygodę z "The 100" polecam to zrobić, gdy nie będzie czekało na Was żadne kolokwium czy obowiązki domowe. Inaczej jak nic zostawicie żelazko na gazie, a praca nie wykroczy po za podpisanie się.


2. GOTHAM
Czyli zanim Gotham poznało Batmana. Jim Gordon zjawia się w mieście jako nowy policjant i na "dzień dobry" dostaje sprawę morderstwa. I to podwójnego. Na miejscu zdarzenia pozostał tylko mały chłopiec, który jest synem zamordowanych, i jednocześnie spadkobiercą fortuny Wayne'ów. To Bruce, przestraszony nastolatek, który zapamiętał jedynie oczy napastnika i swój strach. Choć początkowo nic na to nie wskazuje, ich pierwsze spotkanie zapoczątkuje serie wydarzeń, na które nikt nie mógł się przygotować. 


Każdy miał w dzieciństwie ulubionego superbohatera. Moim od zawsze jest Batman. Ten w wersji z Christian'em Bale'm, to mój zdecydowany faworyt, więc oczywiście stresowało mnie, czy nie będzie się to gryzło z tym, co ma nam do zaoferowania Bruno Heller. Okazało się, że jak zwykle martwiłam się na zapas, a młody Bruce nie  ma z Mrocznym Rycerzem nic wspólnego. O czym trzeba jednak pamiętać oglądając Gotham? Nie mamy tu zero jedynkowego odwzorowania komiksowego, wiec jeśli ktoś jest zagorzałym fanem, może lepiej, żeby sobie odpuścił. Bardzo podoba mi się za to połączenie fantastycznego klimatu z kryminalnymi wątkami. Cały sezon skupia się na tym, aby wiarygodnie przedstawić przestępczy światek tego zepsutego miasta i zrobić podwaliny dla pojawienia się  w nim Batmana. Tu również nie zabraknie intryg, knowań i zaskakujących zmian między grupami. Może zbyt często niemożliwe stawało się łatwizną, ale jeśli na niektóre decyzje scenarzystów przymkniemy oko, to cała ta zgraja zapewni nam godziny dobrej rozrywki. Mroczny klimat dopełnia obrazu, a aktorzy, szczególnie Ci odpowiedzialni za kreacje złych charakterów, są tak swobodni i przegięci, że można ich tylko uwielbiać. Oczywiście jako niepoprawna romantyczka, nie mogę nie wspomnieć, że duet wczesnych BatCat ma w sobie iskry, które mogą tak samo wzruszać, jak i bawić do łez.  Ah! Niech już będzie styczeń, a wraz z nim nowy sezon!



3. RIVERDALE
Miasteczko takie jak wszystkie inne. Mają swoją dzielnice bogaczy, swoje żony ze Stepford, a nawet swój gang motocyklowy. Nie dzieje się tam nic niezwykłego, aż do dnia, gdy w niewyjaśnionych okolicznościach ginie Jason Blossom, nastolatek z zamożnego domu. W tym samym czasie do miasteczka wprowadza się, wraz z matką, Veronica Lodge, córka biznesmena posądzonego o nielegalne interesy. Grupa nastolatków zostaje wplątana w dochodzenie, które będzie się toczyło równolegle z licealnymi dramatami. 



Kojarzycie serial 'Nie ma to jak hotel' i tego słodkiego, nieco przemądrzałego bliźniaka Cody'ego? Cóż, okazuje się, że ostatnio całkiem wyrósł i właśnie znów zaczął łamać serca. Tym razem wciela się w postać Jughead'a, reportera amatora, który z pomocą pozornie grzecznej dziewczyny z sąsiedztwa, będzie próbował rozwiązać tajemnice zagadkowej śmierci kolegi ze szkoły. I choć początkowo wydaje się, że para z nich raczej komiczna, niż romantyczna, bo ona jest po uszy zakochana w sportowcu/muzyku Archiem, a Jug to dziwak i odludek, szybko przyjdzie nam się przekonać, że w tym mieście nic nie jest takie proste. Każdy skrywa jakiś sekret, każdy ma jakąś mroczną tajemnicę i im więcej odcinków obejrzymy, tym trudniej będzie się rozeznać, kto jesteś dobry, a kto zły. Cały serial to mieszanka młodzieżowego kryminału, komedii, romansu i musicalu. Wątków jest sporo, ale na każdy z nich reżyser przygotował odpowiedni czas na ekranie. I choć nie ze wszystkim się tu zgodzimy, szczególnie w kolejnych sezonach, a sama młodzież bardziej poczuwa się do ról z CSI, niż w Scooby-Doo, to wystarczy sobie uświadomić, że to jednak tylko serial i znów wszystko gra i tańczy. Dosłownie. Pamiętam, że pierwszy sezon pochłonęłam w rekordowym czasie i bardzo się ucieszyłam, że na kolejny przyszło mi czekać może z miesiąc. Dużą zaletą seriali, które możemy obejrzeć na Netflixie jest to, że nie mają dużych przestojów w produkcji. Nic tylko zrobić sobie maraton.


4. WIKINGOWIE

Ragnar, młody waleczny wiking, podejmuje się zorganizowania wyprawy na zachód. Z pomocą szkutnika Flokiego, brata Rollo i żony Lagerthy wyruszy w podróż, by odkryć nowe krainy i zdobyć sławę. Szybko okazuje się, że nie jest to po myśli obecnego Jarla, a i inni wojownicy poddają w wątpliwość poczytalność śmiałka. Nie przewidzieli jednak, że Ragnar jest inteligentnym i przygotowanym na takie przeszkody przeciwnikiem, a wkrótce zaczną śpiewać o nim pieśni i tworzyć co rusz nowe legendy. 


Ze wszystkich wymienionych tu seriali, ten jest najbardziej zbliżony do 'Gry o Tron'. I to nie tylko dlatego, że wygląda podobnie i jest równie brutalny. W jakiś sposób, choć opowiada o zamierzchłych czasach, bardzo łatwo przychodzi nam zżycie się z bohaterami i ich rozterkami. Odwaga Ragnara, choć jest wielka, skrywa w sobie słabości typowe mężczyźnie i jednocześnie jest mieczem obosiecznym. Tak samo serce, które potrafi kochać więcej niż jedną osobę na raz. Podobnie Lagertha, choć w duszy jest wojowniczką, nie przestaje być kobietą, którą targają zazdrość, zawiść i niechęć do wybaczania win. W podstawowej gwardii, znajduje się również mój ulubieniec, czyli Floki. Kompletny szaleniec, do bólu oddany bogom, którzy, jak wierzy, sterują nim i poprzez znaki na niebie i ziemi wysyłają mu wiadomości. Uwielbiam momenty, gdy rozdarty między tym co mówią mu znaki, a braterską miłością do Ragnara, będzie musiał wybierać, którą drogą podążyć. Jeśli miałabym wskazać parę bohaterów z tego serialu, taki totakny otp, bez wahania rekomenduję go w duecie z Helgą, bo jeśli ktoś miał oddać nordyckiego ducha, to właśnie ona. Piękną rolę dostał również Clive Standen, odtwórca Rollo, najbardziej przewrotnej ze wszystkich postaci. To jak zmienił swoje przeznaczenie jedną decyzją, może dawać do myślenia. Trzeba również oddać co królewskie reżyserowi i scenarzystom, bo choć cały serial opiera się na dość mocno rozstrzelonej osi czasu, a i geograficznie nasi bohaterowie zostają w pewnym momencie podzieleni, to nic tu się niepotrzebnie nie ciągnie. Nie mamy poczucia, że ktoś dostał za dużo, lub za mało czasu na ekranie. Akcja płynie wartkim strumieniem, pokolenia zmieniają się bez pośpiechu, ale i bez skrupułów. I może wraz z wchodzeniem na plan nowych twarzy, zmienia się w pewien sposób klimat, to ekscytacja na myśl o nowych odcinkach pozostaje. 



5. LUCYFER

Diabeł robi sobie wakacje. Rola pana podziemi zaczęła mu ciążyć i zamiast opiekować się zagubionymi duszami, postanawia przenieść się na trochę do świata żywych. Tu otwiera nocny klub i bez oporów korzysta z uroków życia. W dość przypadkowy z pozoru sposób, wplątuje się w aferę policyjną, i tak poznaje twardą służbistkę, panią detektyw z wydziału zabójstw, Chloe Decker. Dość szybko okazuje się, że kobieta może być lekarstwem na diabelną nudę, która męczy Lucyfera. Nie wszystko jednak okazuje się iść po jego myśli.


Cóż można więcej powiedzieć o tym serialu niż to, że jest nadnaturalną wersją CSI:Miami. Faktycznie, okazuje się, że piekło jest puste, bo wszystkie demony zleciły się do Stanów, by w mniejszym lub większym stopniu, uprzykrzyć życie całej policji w mieście. Miami staje się nowym Gotham, tylko Batman zamiast peleryny ma... anielskie skrzydła. Reżyser postanowił zabawić się w adwokata diabła i trochę namieszać w historii. Źli są dobrzy, a z dobrymi lepiej nie zadzierać. Wszystko w klimacie komedii, choć nie zabraknie dramatycznych scen, a i czasem pojawi się mięsko na ekranie. Jeśli dodać do tego charyzmatycznego Toma Ellisa i zadzierną Lesley-Ann Brandt hit mamy murowany. 

Bastuba 








'Znowu pragnę ciemnej miłości' Joanna Lech


"Ona liczy na seks

Kościół obstaje przy grzebaniu ciał,
tłumacząc, że sam Chrystus chciał być
pogrzebany. Pewnie, przecież miałem
zmartwychwstać, a nie odrodzić się
z popiołów jak feniks, mówi Chrystus,
ale to nie znaczy, że inni nie mogą
się odradzać z popiołów jak feniks,
mówi Chrystus i jest naprawdę
pissed off na ten głupi Kościół.
Jak feniks. Za cztery godziny
cię zobaczę, cokolwiek się
stanie, zobaczę cię
za trzy godziny."

Poezja to nie jest wdzięczna kochanka. Jeśli chce, może udawać niedostępną i wtedy nic z niej nie wyciągniemy. Może się przymilać, zwodzić nas do tego stopnia, że poczujemy się wyjątkowi, aż tu nagle okaże się, że jest uwielbiana przez tysiące i przyjdzie nam dzielić się tą wyjątkową emocją z innymi.  Może być popularna i prosta jak hit muzyki pop, albo wyjątkowa i zrozumiała tylko dla nielicznych, jak dzieła sztuki. Najważniejsze jednak, by potrafiła do nas dotrzeć. Poruszyć.
"nastąpił tu wielki wybuch
wszystko porozrzucane
nic tylko zbierać żywe owoce tej wojny
nic tylko zbierać martwe owoce tej wojny
a więc opowiadamy ciągle te same historie
coś się kończy zaczyna coś płonie
coś zsyła nam błogosławieństwo łez
coś nas ku sobie popycha, każe śpiewać"

Autorka tego wyjątkowego tomiku poezji, zebrała w jednym miejscu wiersze swoich ulubionych pisarzy, takich jak Jacek Podsiadło, Tadeusza Różewicz czy Justyna Bargielska. A nawet umieściła w nim kilka własnych tekstów. Cały jest bardzo zróżnicowany tak pod względem długości utworów, jak i tematyki. Można tu znaleźć odniesienia do miłości romantycznej, uczuciach do bliskich, cierpieniu, samotności, a nawet inspiracje religijne. To jednak 'co miał na myśli autor' to tylko szkic. Prawdziwe znaczenie ma dany przekaz i to jak go odbierzemy. Tego jednak nigdy nie da się przewidzieć. Czy to nie jest w poezji najpiękniejsze.? Nie każdy tekst nam się spodoba, ale te które znajdą drogę do naszych serc, już z nich nie wyjdą.
"nawet jeśli mnie nie kochasz mów mi że mnie kochasz
jestem twoją Ewą
gdy obierasz pomarańcze
gdy struny gitary
przecinają twoje palce
tańczę
w bransoletkach światła
żebraczka miłości
nawet jeśli mnie nie kochasz
mów mi że mnie kochasz"
Nie mogę ocenić samych wierszy, ponad to, że bardzo dużo z nich do mnie trafiło. Mogę za to dać punkty za wydanie. Wyjątkowe wydanie. Co tu dużo pisać. Twarda okładka, gruby papier, rozdzielenie autorów pięknymi ilustracjami, bardzo w stylu abstrakcyjnym, spis treści na końcu i ten minimalizm... Czuję się kupiona. Poznałam kilku nowych twórców, sam tomik trafił na mój stolik nocny i od czasu kiedy pierwszy raz przeczytałam cały, często do niego wracam. A i promocja jaką obrało wydawnictwo sprawiło, że bardzo chciałam poznać o co ten hałas i nie zawiodłam się. Może na co dzień nie jestem fanką literatury pięknej, ale po tej lekturze mam ochotę na więcej.

Bastuba

Nie ma fal, czyli ile magii widzę w świętach #blogmas


Kalendarz adwentowy może przybierać różne formy. U mnie będzie miał postać #blogmas, czyli czas do świąt będą Nam umilać moje codzienne wpisy tu oraz zdjęcia na instagramie. O czym będą? Mam w planach przybliżyć nieco mój pogląd na tę przedświąteczną gorączkę, w której jak widzisz biorę udział, przedstawić kilka ostatnio przeczytanych książek, zrobić TOP 5 moich ulubionych seriali na co dzień, oraz spis filmów typowo od święta. Żywię też nadzieję, że uda mi się podsumować kilka fajnych wydarzeń w których wzięłam udział, a nie miałam dotąd czasu czegoś o nich napisać. Czy dam radę ustalić dla tych wpisów konkretną godzinę publikacji? Oby tak! Nastawiam się na 20:00 dla postów na blogu i 8:00 albo 18:00 dla publikacji instagramowych. Jak będzie - zobaczymy. 


Dziś chciałabym zacząć z wysokiego C i to Christmas Time, zamienić na Chaos Time. Czym jest dla Ciebie ten przedświąteczny czas? Gonitwą, wyścigiem, bólem żołądka. I nie dlatego, że wbrew zakazom objadasz się pierogami czy karpiem (a Mama w tle mówi: - Zjesz w święta, teraz czekają na stole kartofle i ogórkowa), za którymi zresztą nie przepadasz, ale jesteś buntownikiem z wyboru. Przyczyna jest prostsza i, po za wyjazdem w Bieszczady, gdzie pewnie też dopadłby Cię "Kevin sam w domu", pomóc może tu tylko nervosol. Niestety dla przemysłu farmakologicznego, do wielu Twoich wad nie można zaliczyć narkomanii. Jeszcze przed pierwszym grudnia włos Ci się jeży na głowie, gdy pomyślisz, że już za chwilę Mikołaj ZNOWU będzie prowadził te wygazowane ciężarówki, a Mariah Carey zaśpiewa, że to właśnie Ciebie pragnie do pełni szczęścia.  I tak rok w rok od 21 lat. Albo może raczej odkąd pamiętasz. W tym doborowym towarzystwie ucz się człowieku, bo OCZYWIŚCIE niezależnie od stopnia edukacji, jest to czas, gdy nauczyciele czy wykładowcy podgrzewają atmosferę do tego stopnia, że jak nic to Wy musicie być przyczyną globalnego ocieplenia. Mam nadzieję, że umiesz trzymać nerwy na wodzy, bo zabawa dopiero się zaczyna. Teraz czas na polowanie na płaszcz czy buty, koniecznie z najnowszych kolekcji i to najlepiej tak ciepłe, żebyś później zamarzał czekając na autobus, i miał powód do narzekania, że Ty przecież nienawidzisz zimy i kiedy WRESZCIE wrócą bociany! O tym, że za moment ZNOWU wybierzesz się na zakupy, tym razem stękając, że 'co Ci wszyscy ludzie tu robią, czy oni domów nie mają?!' i wydając ostatni grosz na prezenty kupowane na ostatnią chwilę, bo choć obiecałeś sobie, że w tym roku naprawdę zrobisz to szybciej, ZNOWU plan grom trafił, nie muszę nawet wspominać. Na szczęście byle do wieczerzy, wtedy będzie można odpocząć, pobyć w gronie rodziny. Pełnia szczęścia i miłości. Ha! Pomarzyć dobra rzecz. Przecież ZNOWU trzeba będzie składać sztuczne życzenia, znosić wąsatych wujaszków i ciotunie, które mają wbudowany radar i ZAWSZE zapytają akurat o to, o czym Ty nie chcesz mówić. A wymarzone prezenty? ZNOWU skarpety i orzechy? Radocha, a jakże. Co jest w tym wszystkim wyjątkowe? Że ja to wszystko NAPRAWDĘ lubię. Mam wrażenie, że zamiast mózgu mam w głowie kołowrotek po którym biega jakiś złośliwy gremlin, ale hej! Co kraj to obyczaj! A zawsze lepszy znany 'wróg' niż nieznany. Ze wszystkim można sobie poradzić, jeśli się chce i umie zmilczeć kiedy trzeba i postawić praktyczność ponad trendy. Da się tak żyć. I to żyć z uśmiechem na ustach. Bo ten miesiąc może być fajny, choć magii w nim już dawno nie widzę. Cieszą mnie jednak zakupy z przyjaciółką, mimo marudzenia na tłumy i kolejki, wzrusza mnie upór Mamy, by przekonać mnie do ryby w galarecie, której nigdy nie polubię, a nawet ten mróz nie jest taki straszny, gdy już spadnie pierwszy śnieg. 


Jak więc w końcu z tymi falami? "Są czy ich nie ma" zapytasz. Odpowiem, że są. Ale i bałwany na tym morzu się zdarzają. Na szczęście jak mówił stary dobry Walt Disney statki są bezpieczne w porcie, ale stanie w porcie nie jest ich przeznaczeniem. Życzę więc tylko silnych żagli i jedziem z tym odliczaniem! :)

Bastuba
Copyright © CZYTADO