Nie taki diabeł straszny jak go malują, czyli Warszawskie i Krakowskie Targi Książki 2018 cz. 2
KRAKÓW
To była szalona decyzja. Niemożliwe do wykonania zadanie. A jednak pojechałam. Ola zgłosiła się do roli mojego przewodnika po Krakowie, FlixBus oferował atrakcyjne ceny przejazdu, nocleg znalazł się dzięki Booking.com, a cała masa instastories o KTK ostatecznie zabrała mi argumenty przeciw wyjazdowi. Spakowałam więc walizkę, przezornie zostawiając dużo miejsca na ewentualne zakupy, i po przespaniu czterech godzin w nocy, ruszyłam do Gdańska, skąd odjeżdżał mój autokar. We FlixBusie świetne jest to, że nie trzeba mieć biletów wydrukowanych, wystarczy mieć ze sobą aplikacje. To, w momencie, gdy człowiek się śpieszy, jest zaspany i roztargniony, może oszczędzić dodatkowych stresów. Tak więc znalazłam się na siedzeniach z przodu, które najbardziej lubię i korzystając z tego, że nikt ze mną nie jechał, mogłam połowę mojej dziewięciogodzinnej podróży spędzić na spaniu. Co robiłam przez resztę czasu? Obejrzałam nowy odcinek "Riverdale", poczytałam "Koronę Przeznaczenia" i pokontemplowałam polne drogi. Muszę przyznać, że obawiałam się, że wytrzymanie tylu godzin w busie będzie ciężkim wyzwaniem, ale może zahartowałam się jadąc nim już do Łodzi, może to kwestia tego, że miałam dużo miejsca na nogi, ale podróż minęła mi błyskawicznie. W między czasie odpowiedziałam tez na komentarze na instagramie, więc czas wykorzystałam w stu procentach produktywnie. Schody zaczęły się przy wjeździe do Krakowa. Jeśli mogłabym opisać to miasto jednym słowem, to powiedziałabym "korki". Chyba z godzinę wlekliśmy się powolutku na dworzec, zanim mogłam znowu pooddychać świeżym powietrzem. To bym właśnie ten element podróży, który wspominam najgorzej, bo wiedząc, że już prawie jestem u celu, czekanie na metę jest torturą. W końcu jednak dojechałam, Ola zabrała mnie na pyszną zupę, odnalazłyśmy motel i można było się szybko zameldować i ruszyć na pierwszy dzień targów. Sama byłam zdziwiona, że miałam na to jeszcze energię, ale faktycznie rozpierała mnie radość, na myśl o zbliżających się wydarzeniach.
Piątek, godzinę przed zamknięciem, prawie nie było ludzi. Miałyśmy okazję na spokojnie rozeznać się w układzie hali i ofercie wystawców. Nie skorzystałyśmy z tego w pełni głównie dlatego, że już po 10 minutach byłam dumna posiadaczką pięciu książek zakupionych na stanowisku księgarni Livro. Zahaczyłyśmy jeszcze o Galerię Książki, gdzie przytuliłam do serca "Niedoskonałych" i "9 z dziewięciu światów" i zarządziłyśmy odwrót.



Chyba przyszedł czas na podsumowanie tych dwóch imprez, czyli WTK i KTK. Warszawa zdecydowanie była lepiej przygotowana pod względem organizacji i przestrzeni. Mimo, że tłumy były porównywalne, to jednak nie było problemu, by dostać się na wybrane stoisko. W Krakowie musiałam odpuścić sobie zakupy w Nad Wyraz i przybicie piąteczki z Agą w Taniej Książce, bo ludzi było tak dużo, że miałam wybór, albo taranować innych, albo zostać staranowaną. Postanowiłam spasować. Oba wydarzenia różniły się też ilością stoisk. W Krakowie wybór był PRZEOGROMNY. Bluzy, kubki, świeczki, skarpety, etui (Różowa Fabryka jesteście najlepsze) na książki... Czego tylko dusza zapragnie. W Warszawie wystawcy postawili jednak tylko ma książki. W tym względzie faktycznie stolica się nie popisała. Tam jednak był ten plus, że stadion narodowy znajduje się w centrum. Może nie ścisłym, jednak znalezienie noclegu bardzo blisko Targów, nie było żadnym problemem. To co się działo pod nosem smoka Wawelskiego to inna bajka. Nie dość, że Expo znajduje się hen za centrum, to jeszcze po wysiadce z komunikacji miejskiej trzeba spory kawałek przejść, co w październiku nie jest wcale przyjemnym doznaniem. I jeśli narzekałam, że w Warszawie ciężko się zorientować jakie spotkanie odbywa się w jakiej sali, to w Krakowie o czymś takim jak informacja raczej nie słyszeli. Głowę daję, że nie jestem ani tak ślepa, ani tak głucha, jednak żadnych znaków nie widziałam. Jeśli się przyszło kompletnie nie przygotowanym na konkretne wydarzenia, to można się było poczuć jak dziecko we mgle. A tego nie polecam. Na autorów można było jednak wpaść w każdym momencie i jeśli ktoś miał pióro w pogotowiu, to mógł nawet z wyprawy po kawę z bufetu wrócić z podpisaną książką. Sama wpadłam chociażby na Agatę Czykierda - Grabowską, więc wiem co mówię. Przede wszystkim jednak, do czego nawiązuje tytuł tego wpisu, nie takie Targi straszne, jak je malują. Zanim w ogóle pomyślałam o tym, by wybrać się na jakiekolwiek z nich, zdążyłam usłyszeć, że jak nic będzie duszno, ludzie będą po sobie chodzili i jedyne co będzie można tam upolować, to ból głowy. Mimo, że w Krakowie ludzie naprawdę dopisali, i w niektórych miejscach faktycznie było niewiarygodne oblężenie, to przy odrobinie cierpliwości i czasu wszystko dało się obejrzeć. Ceny też nie były na tyle porywające, żeby bić się o jakieś konkretne tytuły, więc zdecydowanie więcej w tych narzekaniach demonizowania, niż prawdy. Oczywiście polecam mieć ze sobą butelkę wody, i najlepiej cały dzień w zapasie, by spokojnie móc cały dzień poświęcić na wędrówki między stoiskami, ale polecam wybrać się na Targi, żeby samemu ocenić, jak faktycznie sprawa wygląda, A nóż okaże się, że macie w sobie targowe zwierzę, tak jak ja.
Nie umiałabym wybrać miejsca w którym bardziej mi się podobało, bo oba wydarzenia wspominam bardzo dobrze. Z Krakowa wróciłam z nowymi znajomościami, za co jestem bardzo wdzięczna, więc może szala zwycięstwa delikatnie przechyli się w tę stronę, ale zdecydowanie nie jestem obiektywna. Może łatwiej będzie mi to rozstrzygnąć ,gdy będę mieć porównanie do z targów we Wrocławiu czy Poznaniu. A plany na odwiedzenie tych miejsc są. Już nie mogę się tego doczekać :)
Bastuba
Komentarze
Prześlij komentarz