'Basic witches. Magia kobiecości' Jaya Saxena & Jess Zimmerman + 'Baba Jaga radzi. Nieziemskie porady na codzienne troski' Taisia Kitaiskaia





'W środku lasu stoją samotne drzwi. Kiedy przez nie przejdziesz, zaskrzypisz ich zawiasami, znajdziesz się w tym samym lesie co wcześniej. Dla niektórych samo to wejście już niesie ze sobą magię, dla innych zaś jest dziwną i niepotrzebną czynnością. Prawdę mówiąc, w lesie istnieje wiele tajemniczych drzwi i tuneli. Nie chciałabyś wędrować z kimś, kto czuje ku takim przyjściom ten sam pociąg co ty?'


Wszyscy wiemy, że moda wraca. W książkowym świecie również są pewne motywy, które niczym bumerang, co pewien czas pojawiają się ponownie w nowych odsłonach. Dziś przedstawię Wam dwie pozycje, nawiązujące do wierzeń ludowych i czarownictwa. Jedną spod skrzydeł Wydawnictwa Feeria, a oraz drugą od Wydawnictwa Kobiecego. Obie idealne dla okładkowych srok. Czy środek zachwyca tak samo?

'Twoje życie jest twoje nawet jeśli warczy jak pies.'

'Basic witches' to kombinacja poradnika motywacyjnego, podręcznika historii i humorystycznego zestawu przepisów dotyczących amatorskiego czarowania. 'Baba Jaga radzi' to życiowe q&a, gdzie pytania dotyczą wszystkich sfer życiowych - od tego jak zapomnieć o starej miłości, po rozważania na temat kłótni przy rodzinnym stole o politykę, i jak temu zapobiec. Sarkastyczna staruszka odpowiada przekręcając, skracając lub zjadając część słów. Czasem wychodzi to zabawnie, zdąża się jednak, że dość mocno utrudnia to rozszyfrowanie tekstu. Jest to jakiś rodzaj performance'u, który ma za zadanie uautentycznić przekaz, i w moim poczuciu wyszło tow sumie bardzo dobrze. 

'Nurzenie się w wątpliwościach co do samego siebie, by potem wznosić się na wyżyny pychy to najstarsza rozrywka ludzkości.'


Jeśli lubicie poradniki, w trochę innej niż klasyczna formie, oraz potraficie zrozumieć, że 'odmienne' nie znaczy złe. to są to idealnie książki dla Was. Poruszane zostają przeróżne tematy, choć mi najbardziej podobały się te związane z przyjaźnią, samorozwojem i akceptacją. Przykłady widzicie w cytatach :) Wiadomo, że żadna z autorek nie odkrywa tu tajemnic wszechświata, celem jest raczej rozluźnienie czytelnika, może mały pstryczek w nos. Głównym zadaniem 'Basic witches' jest przekonanie do afirmacji i uwierzenia w to, że co w głowie, to i w życiu. Jeśli my siebie nie pokochamy, to jak inni mają to zrobić? Przy okazji, możemy znaleźć tu garść anegdotek o średniowiecznych czarownicach i ich losie, oraz sporo historycznej wiedzy. Rozdziały są podzielone wedle problematyki, a dzięki szerokim marginesom i dużej czcionce, czyta się to błyskawicznie, i te dwieście czterdzieści stron można połknąć na raz. Proponowałabym jednak powolne zapoznanie się z tematem. Dzięki temu będzie to miłe pięć, dziesięć minut przed snem, zamiast bólu głowy przez natłok bodźców. Podobną strategię polecam przy zapoznaniu się z Babą Jagą. Najlepiej między jedną książką, a drugą, zrobić sobie przerwę, a i potem czytać po dwa, trzy pytania do naszej wyroczni na raz.  To da nam czas na zastanowienie się nad sensem rad, i odkryciem co autorka naprawdę miała na myśli. 

'Nasze czarownictwo jest etosem kulturowym. Polega na bucie - ale nie dla samego buntu, tylko po to, abyśmy żyły w zgodzie z samym sobą.'


Dużą siłą obu książek jest ich oprawa i ilustracje. Nie można zarzucić wydawnictwom, że się nie postarały, ponieważ te są jak lukrowane ciasteczka dla oczu. Poradnik Jayi Saxeni i Jess Zimmerman, jest prawdziwą perełką w twardej okładce, w czerni i fiolecie. Ramki, grafiki, detale - wszystko pięknie dopracowane, i naprawdę magiczne.  Książeczka Taisi Kitaiskaia jest bardziej minimalistyczna, ale ponieważ postawiono przy jest tworzeniu na kolor czerwony, nie można obok niej przejść obojętnie. Tu rysunki są odważniejsze, bardziej ludowe, może trochę artystyczne, szalone. Idealnie dopełniają formę wypowiedzi autorki, dzięki czemu całość jest spójna, i zachęca do zapoznania się z tym tytułem od a do z. Na końcu książki znajduje się kilka stron na notatki, co również jest nowatorskim i kreatywnym pomysłem. Choć okładka jest w dotyku bardziej elastyczna (nie można jej do końca nazwać twardą) od koleżanki 'czarownicy', to obie zrobiono porządnie, czuć tu również czystą radość z tworzenia. 

'Kiedy oddzielisz dążenie do własnego dobra od poczucia obowiązku wobec innych, troska o siebie stanie się czymś więcej niż tylko dogadzaniem sobie, a dbałość o zdrowie z wyczerpującej czujności zamieni się w odświeżający rytuał.'


Dla fanów takich klimatów będzie to nie lada gratka, a jeśli ktoś nie czuje bluesa poradników, ale lubi cieszyć oczy wysmakowanymi przedmiotami, to te okładki będą piękną ozdobą biblioteczek. Jestem ciekawa czy w najbliższym czasie czekają nas premiery o podobnej tematyce, czy to chwilowy zryw. Na szczęście dla mnie, była do przyjemna przygoda, bo ani mądrych słów, ani ładnych obrazków nigdy nie mam dość. 

'Jeśli skłamiesz na temat tego, kim jesteś, i nie będziesz odpowiednio traktować innych, szybko odkryjesz, że otaczający cię ludzie traktują cię trzy razy gorzej, niż tobie zdarzyło się kiedykolwiek kogokolwiek potraktować - albo że, co gorsza, nie otacza cię nikt.'


Bastuba

'Nie można mieć prawdziwej, pełnej i budującej przyjaźni, jeśli boisz się o cokolwiek poprosić albo ukazać swoją ciemniejszą stronę.'


'Stokrotki w śniegu' Richard Paul Evans




'Wszyscy od czasu do czasu się gubimy. Jednak trzeba wierzyć,że warto się szukać.'

Czy można słowami wyrazić czysty zachwyt? Oddać to z siłą godną tysiąca słońc? Czy można reklamować miłość, wybaczenie? Mimo, że często polecam różne książki, więcej mam tych, które mi się podobały, niż tych skrytykowanych, to mało pamiętam tytułów, przy których szczerze się wzruszyłam. A Evans sprawił, że jadąc o wschodzie słońca komunikacją miejską, z przestrzenią ograniczoną tak, że ledwo mogłam mieć otwartą książkę, chlipałam w rękaw jak niepoważna. I nie obchodziło mnie nic, tak bardzo wciągnęła mnie historia Jamesa i Sary. Mimo, że od momentu, gdy przeczytałam 'Stokrotki z śniegu' po raz pierwszy, minęło pięć lat, to nadal wracam do niej z otwartym sercem. Nowe wydanie, prezentowane nam przez Wydawnictwo Znak, oraz zbliżające się Święta, są idealną okazją, by nieco przybliżyć Wam tę magiczną, i wartościową opowieść. 

'Może na tym właśnie polega piekło. Kiedy stajesz twarzą w twarz z prawdą. Widzisz cały ten ból, zło wyrządzone innym i wiesz, że nie możesz im pomóc.'


James Kier myśli tylko o sobie. Chora żona, czy dorosły syn nie są na liście jego zainteresowań, za to weekendowy wypad w góry z kochanką już tak. Gdy jednak w dziwny sposób po internecie zaczyna krążyć informacja, że zmarł, a ludzie o których myślał, że są mu bliscy, zaczynają pokazywać co naprawdę o nim myśleli, nagle mężczyzna dostrzega, że życie jakie wiódł wcale nie jest tak idealne, jak do tej pory sądził. Bo czy pieniądze zastąpią nam ciepło kochającego domu? Rodzinę? Czy można kupić spokój ducha? Kier postanowi krok po kroku zmienić swoje życie na lepsze, ale szybko okaże się, że nie jest to tak proste, jak początkowo zakładał.

'Ludzie często szukają uzasadnienia dla swoich decyzji, nieważne, czy dobrych, czy złych, zmuszając innych do zrobienia tego, do czego musieli zmusić siebie.'


Bardzo szybko przyszło ludziom zapomnieć, że diabeł był kiedyś aniołem. Że został strącony do piekła, bo przeciwstawił się Bogu. Że zanim stał się postrachem, niósł radość, szczęście i miłość. Evans w tej historii przybliża nam postać człowieka, który również nie urodził się zły. Postawiony pod ścianą, z ofiary stał się katem, myśliwym. "Stokrotki w śniegu" to w dużej mierze opowieść o tym, jak ten niby zły do szpiku kości drań, postanawia przypomnieć sobie, jak żył, zanim zaczął budować swoje imperium na cudzym nieszczęściu. W swojej podróży będzie musiał zmierzyć się nie tylko z dawnymi demonami, ale także przyjdzie mu spojrzeć w oczy ludziom, których skrzywdził, a z czego nie zdawał sobie sprawy. Bo czasem sama chęć naprawienia szkód to za mało. Czasem "przepraszam" to sól na rany. 

'Jest na tym świecie wielu dobrych ludzi. Ludzi takich jak ty, którzy nie mają łatwego życia, a jednak wciąż starają się postępować tak, jak należy. Bohaterowie dnia codziennego.'

Evans ma niesamowitą zdolność przedstawiania nam rzeczywistości w sposób, dzięki któremu jesteśmy skłonni uwierzyć, że wszystko się może zdarzyć. Że jeśli jesteśmy mocno zmotywowani i pewni w swoich działaniach, to możemy wszystko. Że nie ma zamkniętych drzwi, a jeśli tylko będziemy dobrymi ludźmi, to karma do nas wróci. Bo dobro wraca. Może dlatego po każdą kolejną książkę spod ręki tego autora tak chętnie sięgam. Historie są krótkie, nie ma w nich niepotrzebnych scen, szybko poznajemy naszych bohaterów, a i akcja toczy się płynnie. Są punkty kulminacyjne, jest morał. Za każdą książką stoi inna historia. Mimo, że ma na swoim koncie dużo wydanych powieści, to żadna nie przypomina kalki poprzedniej. "Stokrotki w śniegu" była pierwszą, jaką przeczytałam, ale i najlepszą. Czy później styl się pogorszył? Fabuła była mniej wciągająca? Nie. Ta opowieść trafiła do mnie w odpowiednim momencie, również w okolicy świąt, i uderzyła prosto w serce. Bo to jak współczesny Grinch, albo Scroog. Choć byśmy nie wiadomo jak źli byli, to jeśli tylko będziemy chcieli naprawić nasze błędy, to zawsze znajdzie się ta jedna osoba, której miłość na nas czeka.

'Wszyscy, a na pewno niektórzy z nas, mamy poważną wadę. To co jest dla nas najważniejsze, potrzebne do życia, bierzemy za oczywiste, za dane. Powietrze. Wodę. Miłość.

Jeśli jest obok was ktoś, kogo kochacie, jesteście szczęściarzami. A jeśli ta osoba i was darzy miłością - możecie mówić o prawdziwym błogosławieństwie. Jeśli zaś marnujecie czas dany wam na tę miłość, jesteście głupcami!'


Możecie mnie nazwać naiwną. Możecie mnie nazwać dziecinną. Ale jeśli to jest cena za wiarę w dobro i tę odrobinę magii, którą Evans jak co roku dla nas przyszykował, to jestem na to gotowa. Ustawię przy kominku ulubiony fotel, ciepłą herbatę z cytryną i gruby koc, by tak przygotowana, móc odświeżyć w pamięci tę historię. Dobrze, że tym razem chusteczki będą pod ręką. Tylko nie myślcie, że przy tej książce leją się tylko łzy smutku, bo Evans potrafi dobrze wyważyć atmosferę. Tu można się tak samo pośmiać, jak i wzruszyć. Jeśli jest jakiś idealny przepis na świąteczne powieści, to dla mnie? Ten facet ma na nie monopol! 10/10

'- Ja już ci wybaczyłam - powiedziała.
- Jak to możliwe? Przecież na to nie zasługuję.- Na tym właśnie polega miłość.'

Bastuba


'Co jest istotą świąt Bożego Narodzenia? To proste pytanie: łaska Boża. Oraz zrozumienie tego, że nie możemy na nią zapracować, tak samo jak nie możemy zasłużyć na to, by w naszym życiu pojawiła się miłość. Ze swojej natury łaska jest darem, czymś, co otrzymujemy bezwarunkowo, nieobwarowane żadnymi nakazami, nie w zamian za coś. Najlepsze, co możemy zrobić, to otworzyć na nią nasze serca, by przyjąć ją w pełni, z całych sił, z całą mocą i przekonaniem, że dzięki niej możemy stać się lepszymi ludźmi. To moim zdaniem prawdziwy cud Bożego Narodzenia.'

'Niszczący sekret' K. Bromberg



'Pieprzone wątpliwości. To jak rak, którego nie sposób wykorzenić i który stopniowo rozrasta się na całe ciało.'

Długie oczekiwanie wzmaga radość ze zdobycia celu, bo im mocniej musimy się o coś postarać, tym bardziej to doceniamy. K. Bromberg, a zaraz za nią Wydawnictwo Editio Red, nie chcą nas jednak męczyć i na kontynuację "Mojego zawodnika", przyszło nam czekać zaledwie trzy miesiące. Mam więc już w rękach "Niszczący sekret", który pochłonęłam w jeden wieczór, i muszę opowiedzieć o tym, jak wyjątkowy to romans.

'Wyznanie innym swoich niedociągnięć kryje w sobie potężną siłę. Może i się odsłonisz, ale pokażesz innym, że mogą pokonać swoje ograniczenia.'


Easton, w wyniku knowań nowego zarządu swojego klubu baseballowego, zostaje przeniesiony do drużyny w innym mieście. To mocny cios. I to niespodziewany. Dodatkowo Scout, choć zapewniała, że mężczyzna wrócić w pełni do formy, wydała opinię, która tego nie potwierdza. Wszystko nagle zdaje się walić, a Wylder nie wie już, komu może ufać, a kto tylko udaje, że działa na jego korzyść. 
Scout wie za to, że nie jest dobrze. Właśnie odkryła, że kontrakt podpisany przez Eastona, daje klubowi możliwość przesunięcia go do niższej ligi, albo przeniesienia do niej ekipy. Wszystko zależy od raportu, który ma zdać jego rehabilitant, a w tym wypadku rehabilitantka, czyli właśnie ona. Trzyma w swoich rękach los chłopaka, a ma tylko sekundy na podjęcie decyzji. Nie konsultując się więc z nikim, postanawia zadecydować za niego, i zabrać z rąk zarządu choć jedną kartę. Szybko przyjdzie jej przekonać się, że za ten wyczyn nie czekają jej podziękowania, a miłość, która kiełkowała w jej sercu, zostanie wystawiona na próbę. 

'Nadejdzie taki dzień, że ktoś pokocha w tobie to, czego nikt inny nie potrafi pokochać. Po tym poznasz tę jedyną dla ciebie.'

W książkach K. Bromberg najbardziej lubię to, że zawsze są niesamowicie emocjonalne. Nie dość mi wciąż nowych i nowych pomysłów, która autorka przelewa na papier. Nie jest to oczywistą sprawą, bowiem twórcy przy pisaniu tylu książek o podobnej tematyce, często się wypalają. Tu jednak nadal czuć powiew świeżości. Styl się rozwija, bohaterowie stają się nam coraz bliżsi. Może to zasługa podzielenia tej historii na dwie narracje i rozdzielenia Scout i Eastona między miastami. To sprawia, że lepiej ich poznajemy, widzimy jak radzą sobie z codziennymi problemami, których w świecie sportu nie brakuje, oraz z tym, co czują do siebie nawzajem, mimo wszystkich niesnasek. Bliżej objawia nam się również relacja między rodzicami chłopaka. Do rej pory, bez zagłębiania się w szczegóły, wiedzieliśmy tylko, że nie są już razem, a jego mama, Meg, ma spory problem z alkoholem. Teraz poznajemy kolejne tajemnice tej rodziny.

'Niełatwo jest otwarcie zmierzyć się z konsekwencjami swoich błędów.'

Czym jednak ta historia góruje nad innymi w tym gatunku? Problematyką oczywiście. Nie sztuka napisać gorący romans, o którym czytelnik na drugi dzień zapomni, że miał go w rękach. Talent objawia się, gdy w niby zwykłym romansidle, uda nam się przemycić jakąś głębszą myśl. Jakiś ważny temat, jakiś przekaz, który nie będzie odbierany jako patetyczny czy naciągany. Wszystko musi być tu dobrze wyważone, przemyślane, i przede wszystkim wiarygodne. To właśnie w swojej najnowszej książce osiągnęła Bromberg. Tytułowa 'tajemnica', ma więcej niż jedno znaczenie. Okazuje się bowiem, że SPOILER Easton cierpi na dysleksję. A właściwie nie umie czytać. Litery rozmazują mu się przed oczami ze stresu, co jest zrozumiałe. I zawstydzające. Nie zdradzę jednak nic więcej, muszę tylko podsumować, że morał związany z tym totalnie mnie poruszył. A Scout? W ciągu kilku tygodni straci ojca, więc ciągle stara się spełnić jego największe marzenie. Ale czy to co ten jej mówi jest prawdą? Czy największym marzeniem umierającego człowieka może być jakaś materialna nagroda, gdy ma świadomość, że zostawi samą ukochaną córkę? Dla mnie? Jedna z najlepszych książek tej autorki. 

'Stare rany trudno wyleczyć, gdy się je rozgrzebie.'


Bastuba


'Deep' Kylie Scott


'Randki powinny być reglamentowane - tylko dla osób dorosłych i nie dla gwiazd rocka.'


Vegas owiane jest legendą. Co się tam zdarzy, ma pozostać tajemnicą. Wiadomo jednak, że nie zawsze tak się da. Kylie Scott wykorzystuje w swojej najnowszej książce popularny motyw, i tym sposobem znowu namiesza w życiu swoich bohaterów. 

'- Z mojego punktu widzenia wynika, że gówniane sprawy są w gruncie rzeczy bardzo proste, gdy już uda się dojść do sedna. A jeśli chodzi o sprawy sercowe, to sami decydujemy, co słuszne, a co nie. Co robić, gdzie iść. To proste.'


To była miłość od pierwszego spotkania. A przynajmniej silne zauroczenie. Ben Nicholson miał w sobie coś, co przyciągało do niego na co dzień nieśmiałą, i nie zainteresowaną płcią przeciwną Lizzy. Z dnia na dzień stał się jej obsesją. Mimo, że był od niej osiem lat starszy, postanowiła skierować na siebie jego uwagę. A nie było to trudne, bo jej siostra właśnie weszła do 'rodziny' "Stage Dive", w której Ben był basistą. Najpierw zdobyła jego numer telefonu, potem długo wymieniali wiadomości, było kilka spotkań, aż w końcu w Vegas dopięła swego. Ben na jedną noc był jej. Dziewczyna pragnęła, by trwało to wiecznie, i choć nie przewidziała konsekwencji, w pewien sposób wspomnienia namiętnych chwil z rockmanem, miały jej już nigdy nie opuścić. Bowiem niedługo po powrocie, okazało się, że na pewnym teście, dostała dwie czerwone kreski. 

'Cóż, niektórzy ludzie po prostu są jak samotne okręty. Dla wszystkich najlepiej, gdy pozostają sami. Potrzebują wolności bardziej niż miłości i towarzystwa.'

Rozczarowanie ma gorzki smak. Czekanie długo na jakąś książkę, która w rzeczywistości nas zawodzi? Słabe. Seria "Stage Dive" była do tej pory dla mnie miłą rozrywką, idealnie nadającą się na długi wieczór, po męczącym dniu. Fabuła całkiem oryginalna, może nie zaskakująca, ale dawała radę. Trzeci tom serii, czyli 'Lead' nawet podbił moje serce, a historia Jimmy'ego bardzo mnie poruszyła. Dużym plusem tamtej opowieści, była charyzmatyczna główna bohaterka. W 'Deep' nie ma żadnej z tych rzeczy. Przez większość czasu wieje nudą, Lizzy i Ben na zmianę rozstają się i schodzą, a jedyną zmianą są kolejne europejskie miasta w trasie koncertowej zespołu. Co prawda, szaloną rzeczą była ich wspólna noc w Vegas, ale autorka jakby bojąc się, że to za dużo, resztę książki napisała bardzo zachowawczo. Dostajemy wiele retrospekcji, które niby mają nam przybliżyć relację między bohaterami, i udowodnić, że od dawna coś ich do siebie ciągnęło, ale dla mnie nie ma tam żadnej chemii. Gdyby nie śmieszne dialogi, inicjowane przez Mala, czy moja ulubiona para, czyli Jim i Lena, którzy także przechodzą w tej części na kolejne etapy w swoim związku, to nie wiem czy chciałoby mi się przeczytać ten tom w całości. A pozwolę sobie zauważyć, że ma zaledwie dwieście pięćdziesiąt stron. 

'- Dlaczego media zawsze zestawiają kobiety z seksem? Z iloma kobietami spałeś?
- No... nie liczyłem.
- Widzisz. Nie sugerują, że jesteś męską dziwką, choć pewnie spałeś ze znacznie większą liczbą osób niż ja.'

Nie jest tak, że tylko dno, wodorosty i pięć metrów mułu. Jest coś, co bardzo mi się w 'Deep' podoba. Jest to morał. A właściwie dwa, jeśli nie trzy. Nie będę zdradzała wszystkiego, bo nie chcę robić za psuj zabawę, ale nie jest tajemnicą, że w tej części nasza główna bohaterka zachodzi w nie planowaną ciążę. Niby się zabezpieczyli, niby tylko jeden raz, a jednak stało się. I co teraz? Podoba mi się, że autorka podkreśliła wagę tego, żeby rozsądnie podchodzić do decyzji, które mogą wpłynąć na więcej żyć, niż 'tylko' nasze. Bo później nie można powiedzieć 'ups' i odwrócić głowę. 

'Zawsze znajdą się jacyś debile powtarzający głupoty i próbujący cię sprowokować. Ściągnąć w dół. Robią tak, bo ich własne życie jest żałosne. Nie możesz pozwolić, by wygrali.'


Komu podobały się poprzednie części, ten z tej też powinien być zadowolony. Sama ciesze się, że jednak przeczytałam ten tom, ponieważ znalazło się tu kilka zaskakujących zwrotów akcji, dotyczących bohaterów drugoplanowych, które mogą być ciekawie rozwinięte w kolejnych książkach z tego cyklu. Pozostaje mi mieć nadzieję, że z tymi postaciami w rolach głównych polubię się bardziej, niż z Lizzy i Benem.


'Każda miłość jest inna, tak jak każda relacja dwojga ludzi. I nikt,  kto patrzy na to z boku, nie jest w stanie zrozumieć wszystkiego. '

Bastuba

'Nawet podszyty nienawiścią gniew może się do czegoś przydać. Trzeba go tylko odpowiednio skanalizować.'


'Bluszcz' Anna H. Niemczynow


'Zmiany należy wprowadzać, zaczynając od siebie.'

Książki z BookTour'u to zawsze niewiadoma. Przynajmniej dla mnie, bo przeważnie decyduję się na autorów, których nie znam, z wydawnictw, z którymi do tej pory nie miałam do czynienia. Zdarzały mi się rozczarowania i średniaki, ale nie poddawałam się i na kolejne propozycje udziału w takich zabawach reaguje optymistycznie, mimo, że czasu na lekturę wcale nie ma na studiach tak dużo. Czemu więc to robię? Odpowiedź znajdziecie w 'Bluszczu' Anny H. Niemczynow. 

'Nigdy nie wiemy, jak ogromny wpływ na nasze losy mają słowa wpajane nam przez najbliższych. Czasami wydaje nam się, że podejmujemy decyzje samodzielnie, że jesteśmy samodzielnie myślącymi jednostkami, jednak naszymi myślami często sterują ludzie nam najbliżsi. Robią to, rzecz jasna, w imię naszego dobra, nie mając najmniejszego pojęcia, że czynią nam krzywdę.'

Julita powinna zostać aktorką. Od lat przybiera rolę szczęśliwej matki, żony, kiedyś jeszcze  kochanki. Mimo męża, który wiecznie ją krytykuje i dzieci, mających swoje światy, stara się ze wszystkich sił trzymać rodzinę razem. Wierzy, że teraz przeżywają po prostu słaby, przejściowy okres. 
Elżbieta jest cenioną lekarką. W życiu zawodowym i wewnętrznym osiągnęła naprawdę wiele. Są jednak takie aspekty życia, które nie dają jej odczuwać prawdziwego szczęścia, choć stara się udawać, że tak właśnie jest. Mimo, że z Julitą są przyjaciółkami od najmłodszych lat, to niektóre tajemnice ciężko będzie wyznać. Przyszła jednak pora, by obie zmierzyły się ze swoimi lękami i zawalczyły o uśmiech od losu.

'Dziś już wiem, że szczęścia nie należy odkładać na potem. Dziś wiem, że szczęście jest kwestią wyboru, którego dokonałam może trochę zbyt późno. Ale jak to mówią, lepiej późno niż wcale.'

Początkowo chciałam napisać, że jest to idealna lektura dla kobiet, które czują się samotne, przegrane, wybitnie nieszczęśliwe. Zrozumiałam jednak, że gdyby tę książkę przeczytała tak z połowa męskiej populacji, to i tych nieszczęśliwych kobiet byłoby mniej, i panowie odkryliby odpowiedź na odwieczne pytanie "Czego pragnie kobieta?". Dla niecierpliwych więc, i tych, którzy chcą wiedzieć tylko krótko, czy jestem na tak, czy na nie, powiem : TRZY RAZY TAK! Ta książka zdecydowanie przechodzi dalej w eliminacjach do TOP 5 cudeniek tego roku.

'Ludzie, którzy doświadczyli wojny, inaczej patrzyli na życie. Bardziej je doceniali i potrafili się nim cieszyć. Zajadali chleb ze smakiem, nie zastanawiając się nad szkodliwym działaniem glutenu. Byli za niego wdzięczni.'

Można odnieść wrażenie, że nasza kultura wykuła mit, mówiący o tym, że po rozwodzie kobiety nie spotka już nowa miłość. Powinna zaszyć się samotnie w górach, i jak trędowata unikać ludzi, bo jeśli tylko wyściubi nosa ze swojej kryjówki, to zacznie zarażać. Podobnie jest z singielkami około czterdziestki. Takiej to już nic dobrego nie spotka. Powinna mieć kota, zapas włóczki i szyć czapki cudzym dzieciom na zimę, bo swoich się na pewno nie doczeka. Niech więc będzie z niej taki pożytek, skoro nie przyczyniła się dla przyrostu naturalnego, tak jak Bóg przykazał. No, nie ma tu dużo miejsca na przypomnienie, że każdy ma prawo podejmować własne decyzje. Na szczęście Anna Niemczynow postanowiła w swojej książce wziąć na warsztat właśnie takie bohaterki, które w opinii publicznej nie mają najlepszej prasy. Dorzuciła też geja, który bał się wyjść z szafy i romans między nauczycielem, a uczennicą. To co? Idziemy spalić autorkę na stosie? 

'Zło rodzi zło, negatywna energia jest pożywką dla negatywnej energii. Pragnące zemsty są nasieniem gorzkich łez, a gorzkie łzy były ostatnim, czego jej przyjaciółce było trzeba.'

'Bluszcz' jest książką wielowątkową, w której główne narracje dostały Ela i Julita. W krótkich fragmentach możemy jednak przeczytać również relację z punktu widzenia syna Julity Marcina, czy jej szwagra - Grzegorza. Wszystko pisane w trzeciej osobie, co dla mnie jest zawsze miłym zaskoczeniem. Akcja podzielona została między Polskę, a Niemcy, ponieważ w wyniku różnych perypetii, nasze bohaterki rozdzielono. Czemu, jak i co z tego wynikło? Tego już Wam nie zdradzę. Zdecydowanie musicie sami się przekonać, że stare też może być jare.

'Czy miłość jest zarezerwowana tylko dla ludzi heteroseksualnych?'

Kto jest ze mną na bieżąco, ten wie, że w książkach, bez względu na gatunek, najbardziej cenię sobie humor. Humor i wiarygodne postaci, bez różnicy czy pierwszo, czy drugoplanowe. A tu to mamy. Kiedy trzeba można się pośmiać, niekiedy włos się jeży na karku, a czasem ma się ochotę wziąć tych ludzi z kart opowieści i mocno nimi potrząsnąć. A to dlatego, że ponad wszystko inne, muszę przyznać, że autorka ma genialny styl pisania. Historia tych kobiet wciąga nas od pierwszych stron i mimo, że nie znajdziemy tu pościgów, walk w klatce czy innych takich, to występują tu inne ludzkie dramaty, opisane tak, że prawie czterysta pięćdziesiąt stron, ma się ochotę pochłonąć na raz.

'Czemu ty się, zła godzino
z niepotrzebnym mieszasz lękiem? 
Jesteś - a więc musisz minąć. 
Miniesz - a więc to jest piękne.'


'Bluszcz' trafił do mnie dzięki Madzi i już wiem, że muszę mieć tę książkę na własnej półce, bo tak mi się spodobała, że nie ma mocnych. Będę do niej wracała. Co prawda, mam jedno ale, ponieważ niemożliwie denerwuje mnie wydanie. Grzbiet jest tak sklejony, że aby wygodnie czytać, trzeba go złamać. I... tyle. Więcej grzechów nie pamiętam.
A tak przy okazji grzechów, to mam wrażenie, że właśnie znalazłam świetny zamiennik podręczników do WDŻ-tu. Gdyby tak się stało i na gimnazjalne ławki trafiła książka Niemczynow,  to moglibyśmy uniknąć wielu przykrych sytuacji. Bo mamy tu motyw psychicznego znęcania się, wychowywania dzieciaków w przekonaniu, że seksualność jest grzechem, a także samobójstwa. I wytłumaczenie, czemu tak nie powinni się dziać. Ale to nie poradnik. Co to, to nie. Niby fabularna historia, a ma się poczucie, jakby dotyczyła sąsiada z bloku obok, babulinek kupujących w Waszym osiedlowym sklepie chrupek dla Burka, czy Was samych. I to trafia w człowieka bez pudła. Choć oczywistym jest, że autorka nie zamierza nas umoralniać. Raczej podstawia nam pod nos lustro i mówi: 
- Spokojnie, to nie tylko Ty. Wszyscy z czymś się mierzymy.
I cóż. Tak faktycznie jest. Dla mnie 10/10.

'- Nie bój się, że dzieli nas bariera językowa. Gdy dwie osoby chcą się dogadać, zawsze tak się stanie.'


Bastuba

'- Nie wymagaj od ojca zbyt wiele. 
Pomyślał, że to niesprawiedliwe, bo od ludzi, którzy mają 'wywalone' na wszystko, świat oczekuje mniej. Coś, co dobremu człowiekowi nigdy nie uszłoby na sucho, temu złemu puszczanie jest płazem, i to bez mrugnięcia okiem.'





Nie taki diabeł straszny jak go malują, czyli Warszawskie i Krakowskie Targi Książki 2018 cz. 2



KRAKÓW 

To była szalona decyzja. Niemożliwe do wykonania zadanie. A jednak pojechałam. Ola zgłosiła się do roli mojego przewodnika po Krakowie, FlixBus oferował atrakcyjne ceny przejazdu, nocleg znalazł się dzięki Booking.com, a cała masa instastories o KTK ostatecznie zabrała mi argumenty przeciw wyjazdowi. Spakowałam więc walizkę, przezornie zostawiając dużo miejsca na ewentualne zakupy, i po przespaniu czterech godzin w nocy, ruszyłam do Gdańska, skąd odjeżdżał mój autokar. We FlixBusie świetne jest to, że nie trzeba mieć biletów wydrukowanych, wystarczy mieć ze sobą aplikacje. To, w momencie, gdy człowiek się śpieszy, jest zaspany i roztargniony, może oszczędzić dodatkowych stresów. Tak więc znalazłam się na siedzeniach z przodu, które najbardziej lubię i korzystając z tego, że nikt ze mną nie jechał, mogłam połowę mojej dziewięciogodzinnej podróży spędzić na spaniu. Co robiłam przez resztę czasu? Obejrzałam nowy odcinek "Riverdale", poczytałam "Koronę Przeznaczenia" i pokontemplowałam polne drogi. Muszę przyznać, że obawiałam się, że wytrzymanie tylu godzin w busie będzie ciężkim wyzwaniem, ale może zahartowałam się jadąc nim już do Łodzi, może to kwestia tego, że miałam dużo miejsca na nogi, ale podróż minęła mi błyskawicznie. W między czasie odpowiedziałam tez na komentarze na instagramie, więc czas wykorzystałam w stu procentach produktywnie. Schody zaczęły się przy wjeździe do Krakowa. Jeśli mogłabym opisać to miasto jednym słowem, to powiedziałabym "korki". Chyba z godzinę wlekliśmy się powolutku na dworzec, zanim mogłam znowu pooddychać świeżym powietrzem. To bym właśnie ten element podróży, który wspominam najgorzej, bo wiedząc, że już prawie jestem u celu, czekanie na metę jest torturą. W końcu jednak dojechałam, Ola zabrała mnie na pyszną zupę, odnalazłyśmy motel i można było się szybko zameldować i ruszyć na pierwszy dzień targów. Sama byłam zdziwiona, że miałam na to jeszcze energię, ale faktycznie rozpierała mnie radość, na myśl o zbliżających się wydarzeniach. 


Piątek, godzinę przed zamknięciem, prawie nie było ludzi. Miałyśmy okazję na spokojnie rozeznać się w układzie hali i ofercie wystawców. Nie skorzystałyśmy z tego w pełni głównie dlatego, że już po 10 minutach byłam dumna posiadaczką pięciu książek zakupionych na stanowisku księgarni Livro. Zahaczyłyśmy jeszcze o Galerię Książki, gdzie przytuliłam do serca "Niedoskonałych" i "9 z dziewięciu światów" i zarządziłyśmy odwrót. 

Sobotę przywitałam dość wcześnie, bo też o 13:00 miało odbyć się spotkanie z Sylwią Dubielecką i Moniką Magoską - Suchar, czyli autorkami mojej ukochanej 'Klątwy przeznaczenia' i jej kontynuacji, czyli 'Korony przeznaczenia'. Chciałyśmy być na targach szybciej, a dojazd chwilkę zajmował, więc ruszyłyśmy z odpowiednim wyprzedzeniem. Nie przewidziałyśmy jednak kolejek. Gdybyście to widzieli... Każdy kto nie miał biletu, musiał ustawić się w kolejce, w której lekką ręką było z pięćdziesiąt osób, jeśli nie więcej. Cieszę się, że pomyślałam o tym szybciej i zaopatrzyłam się w bilet elektroniczny, dla którego była osobna bramka. Jeszcze jedna została otwarta dla gości, w tym blogerów. Ponieważ na wyjazd zdecydowałam się praktycznie tydzień przed samym wydarzeniem, to na akredytację blogera już się nie załapałam. Miałam więc dużo szczęścia, że mimo to ominęło mnie stanie w tej długiej kolejce na mrozie. Jest to zdecydowanie ten aspekt Targów, nad którym organizatorzy powinni popracować. 

Co się działo gdy już dostałyśmy się na salę? Nie miałyśmy już czasu na szwendanie się, bo lada moment miało zacząć się spotkanie z z Sylwią i Moniką, więc tam też się skierowałyśmy. Można spokojnie uznać, że odbył się tak bookstagramowy zlot, bo można było zobaczyć Kredzię, Bartosza czy Karolinę. Frekwencja dopisała, bo my stałyśmy w kolejce spokojne trzydzieści minut, a gdy już miałyśmy swoje podpisy na książkach, uściski zostały rozdane i później kręciłyśmy się jeszcze niedaleko Wydawnictwa Niezwykłego, to dziewczyny nadal dzielnie nie opuszczały posterunku. Koło godziny szesnastej napisała do mnie zresztą koleżanka z pytaniem,  czy kupię jej 'Klątwę..' i zdobędę podpis, i gdy pędem ruszyłam pierw do Novae Res, po książkę, a później znowu do Niezwykłego, to udało mi się jeszcze nasze Lwice złapać. Między tymi wydarzeniami udało nam się jeszcze trochę poczuć targowej atmosfery. U Molom kupiłyśmy prześliczne zakładki magnetyczne i widziałyśmy Bestsellerki, które ambasadorowały i Targom i Molom, w przejściu zderzyłyśmy się z czerwonym dywanem dla Kuby Wojewódzkiego, bez Kuby Wojewódzkiego, a gdy już nogi odmówiły nam posłuszeństwa to akurat przeszedł czas na kolejne blogerskie spotkanie, tym razem w stu procentach prywatne. 

Mówi się, że dobrze jest znać kogoś, kto zna kogoś. W ten właśnie sposób poznałam bliżej Magdę i Natalię, oraz Kasię i Emilkę, więc mogę zaświadczyć, że jest w tym ziarno prawdy. Gdybym nie znała Oli, która znała Emilkę, to ten sobotni wieczór spędziłabym na czymś innym, niż granie w makao, przy pizzy i 'Ach, życie!'. A jednak ta wersja spędzania czasu podobała mi się zdecydowanie bardziej. Był to też idealny sposób na zakończenie przygody z Krakowskimi Targami Książki. Z samego miasta miałam wyjechać dzień później, ale zdecydowałam, że spędzę go na nieśpiesznym zwiedzaniu, zamiast gorączkowo biec na Expo. Nie znaczy to jednak, że tego dnia nie kupowałam książek. Olka zaprowadziła mnie do tamtejszego Tak.Czytam, a stamtąd nie da się wyjść z pustymi rękoma. Możecie uwierzyć mi na słowo, że walizka w drodze powrotnej nie była już tak lekka. 



PODSUMOWANIE

Chyba przyszedł czas na podsumowanie tych dwóch imprez, czyli WTK i KTK. Warszawa zdecydowanie była lepiej przygotowana pod względem organizacji i przestrzeni. Mimo, że tłumy były porównywalne, to jednak nie było problemu, by dostać się na wybrane stoisko. W Krakowie musiałam odpuścić sobie zakupy w Nad Wyraz i przybicie piąteczki z Agą w Taniej Książce, bo ludzi było tak dużo, że miałam wybór, albo taranować innych, albo zostać staranowaną. Postanowiłam spasować. Oba wydarzenia różniły się też ilością stoisk. W Krakowie wybór był PRZEOGROMNY. Bluzy, kubki, świeczki, skarpety, etui (Różowa Fabryka jesteście najlepsze) na książki... Czego tylko dusza zapragnie. W Warszawie wystawcy postawili jednak tylko ma książki. W tym względzie faktycznie stolica się nie popisała. Tam jednak był ten plus, że stadion narodowy znajduje się w centrum. Może nie ścisłym, jednak znalezienie noclegu bardzo blisko Targów, nie było żadnym problemem. To co się działo pod nosem smoka Wawelskiego to inna bajka. Nie dość, że Expo znajduje się hen za centrum, to jeszcze po wysiadce z komunikacji miejskiej trzeba spory kawałek przejść, co w październiku nie jest wcale przyjemnym doznaniem. I jeśli narzekałam, że w Warszawie ciężko się zorientować jakie spotkanie odbywa się w jakiej sali, to w Krakowie o czymś takim jak informacja raczej nie słyszeli. Głowę daję, że nie jestem ani tak ślepa, ani tak głucha, jednak żadnych znaków nie widziałam. Jeśli się przyszło kompletnie nie przygotowanym na konkretne wydarzenia, to można się było poczuć jak dziecko we mgle. A tego nie polecam. Na autorów można było jednak wpaść w każdym momencie i jeśli ktoś miał pióro w pogotowiu, to mógł nawet z wyprawy po kawę z bufetu wrócić z podpisaną książką. Sama wpadłam chociażby na Agatę Czykierda - Grabowską, więc wiem co mówię. Przede wszystkim jednak, do czego nawiązuje tytuł tego wpisu, nie takie Targi straszne, jak je malują. Zanim w ogóle pomyślałam o tym, by wybrać się na jakiekolwiek z nich, zdążyłam usłyszeć, że jak nic będzie duszno, ludzie będą po sobie chodzili i jedyne co będzie można tam upolować, to ból głowy. Mimo, że w Krakowie ludzie naprawdę dopisali, i w niektórych miejscach faktycznie było niewiarygodne oblężenie, to przy odrobinie cierpliwości i czasu wszystko dało się obejrzeć. Ceny też nie były na tyle porywające, żeby bić się o jakieś konkretne tytuły, więc zdecydowanie więcej w tych narzekaniach demonizowania, niż prawdy. Oczywiście polecam mieć ze sobą butelkę wody, i najlepiej cały dzień w zapasie, by spokojnie móc cały dzień poświęcić na wędrówki między stoiskami, ale polecam wybrać się na Targi, żeby samemu ocenić, jak faktycznie sprawa wygląda, A nóż okaże się, że macie w sobie targowe zwierzę, tak jak ja.

Nie umiałabym wybrać miejsca w którym bardziej mi się podobało, bo oba wydarzenia wspominam bardzo dobrze. Z Krakowa wróciłam z nowymi znajomościami, za co jestem bardzo wdzięczna, więc może szala zwycięstwa delikatnie przechyli się w tę stronę, ale zdecydowanie nie jestem obiektywna. Może łatwiej będzie mi to rozstrzygnąć ,gdy będę mieć porównanie do z targów we Wrocławiu czy Poznaniu. A plany na odwiedzenie tych miejsc są. Już nie mogę się tego doczekać :)

Bastuba 

Nie taki diabeł straszny jak go malują, czyli Warszawskie i Krakowskie Targi Książki 2018 cz. 1

                     

Rok 2018 zostanie przeze mnie zapamiętany jako wyjątkowy. Zdarzyło się wiele. Wiele się nauczyłam, wiele cudownych osób poznałam, wiele się również dowiedziałam o sobie samej. Gdyby ktoś mi powiedział rok temu, że zdecyduję się, na samotny wyjazd do Krakowa, w którym nikogo nie znam, to wyśmiałabym ten pomysł. Bo ze mnie taki Włóczykij, jak z Buki baletnica. A jednak pierw testowo ruszyłam z przyjaciółką na podbój Warszawy, a pół roku później wpakowałam się do busa i ruszyłam przez pół Polski do Krakowa. Samiusieńka jak paluszek. I uważam, że weekend, który spędziłam tam z Olą, spokojnie zalicza się do TOP 3 tego roku. Bo jeśli miałabym powiedzieć, co najbardziej cenię w ludziach, to szczerość i poczucie humoru. A tyle ileśmy się śmiały, gdy Ola oprowadzała mnie po mieście... Ktoś patrzący na to z boku, mógłby pomyśleć, że naszprycowałyśmy się gazem rozweselającym. A to tylko, albo właśnie aż, efekt zsynchronizowanego poczucia humoru.  Gdyby Ola nie była moim aniołem stróżem, to cała ta wyprawa skończyłaby się fiaskiem, więc mogę nie być do końca obiektywna, ale hej! To jednak spojrzenie na targi moimi oczami, tak? :)

WARSZAWA


Stolico witaj! Może nie ma między nami miłości od pierwszego wejrzenia, ale nie czuję się wzgardzoną kochanką. Jesteś piękna, zróżnicowana, otwarta na nowe znajomości i... organizujesz Targi Książki. Jak mogłabym Cię nie kochać? Długo marzyłam o znalezieniu miejsca, w którym poznałabym ludzi, którzy podzielają takie same pasje jak ja. Jeśli #bookstagram daje mi to w świecie wirtualnym, to Targi są tym namacalnym Edenem. I to na wyciągniecie ręki.

Do Warszawy przyjechałyśmy pociągiem, i to nie byle jakim, bo osławionym Pendolino. Podróż minęła nam szybko i przyjemnie, choć siedziałyśmy na czwórce, a na przeciwko nas było dwóch panów, to na szczęście obaj byli tak zajęci swoimi telefonami/laptopami, że mogłyśmy plotkować do woli. Nie dostrzegłam z ich strony nawet jednego krzywego spojrzenia. Słowem - raj! Ponieważ jednak w przyrodzie ważna jest równowaga, to po wysiadce zacząły się schody. Choć GPS pokazywał, że do miejsca odbioru kluczy mamy 15 minut, to z powodu ciężkiej walizki, albo wrodzonej skłonności do mylenia dróg, odnalezienie miejsca docelowego zajęło nam dobrą godzinkę. Swoją drogą, muszę przyznać, że Warszawiaków w tej Warszawie to wcale nie tak wielu. Kogo nie zapytać o wskazówki co do drogi, to albo przejezdny, albo nie stąd, albo ulic nie zna. Trochę śmiech przez łzy. Gdy już się jednak doczłapałyśmy na miejsce, po szybkiej zamianie dresów na sukienkę, z sercem pełnym ekscytacji, wyciągnąłam Alę na rekonesans. Do stadionu miałyśmy dosłownie rzut beretem, wystarczyło przejść tunelem podziemnym i po chwili stałyśmy u stóp świątyni sportu. Stres był, bo zawsze jest, gdy się robi coś w 100% nowego, a tu trzeba odnaleźć bramki, odpowiednie wejście i nie umrzeć ze szczęścia na raz. Wszystko poszło gładko, ponieważ był to dopiero piątek, drugi dzień targów, o tłumy nie trzeba było się martwić. W porównaniu z sobotą, mogłam odnieść wrażenie, że cała impreza przeniosła się gdzieś indziej, bo ludzi było naprawdę nie wiele. Dzięki temu, na spokojnie przeszłam się po parterze, gdzie główną atrakcją były stoiska antykwariatów, a tam wypatrzyłam "Omegę". Książkę, którą przeczytałam w gimnazjum, w ramach konkursu bibliotecznego i która otworzyła mi oczy na fantastykę. Niesamowicie się cieszę, że mam ją na swojej półce. Co śmieszne, jest to jedyna książka, jaką kupiłam przez cały weekend.  Miałam już ze sobą książkę Kasi Haner, ale o tym za chwilę.

To po co naprawdę pojechałam do Warszawy, rozpoczęło się, gdy chodząc między wystawcami trafiłam na stoisko Tania książka. Miałam nagły przebłysk myśli, że kogoś powinnam tam spotkać, podnoszę głowę i widzę te rude włosy i wielki uśmiech. Rozpoznałam ją bez pudła. Nasza Ruda! I wtedy pierwszy raz poczułam, że internet ma moc. Pamiętam, że ze stresu pomyliłam imię autorki, o której kiedyś rozmawiałyśmy w komentarzach i pomyślałam, że zrobiłam z siebie kompletną kretynkę. Ale nic takiego nie miało miejsca. Aga naprowadziła mnie na właściwy trop, poplotkowałyśmy, zaopatrzyłam się w przezabawne zakładki magnetyczne i z uśmiechem na ustach ruszyłam dalej. Uśmiech zresztą towarzyszył mi od tamtej pory przez wszystkie pozostałe dni.

Następna nadeszła sobota. Do śniadania obejrzałyśmy powtórki ślubu nowej książęcej pary i aby nie marnować dnia, i nie ryzykować, że adrenalina w końcu wykończy mój układ nerwowy, ruszyłyśmy, by poznać, jak wyglądają Targi w tym najbardziej szalonym dniu. Najłatwiej będzie, jeśli do opisania tego co działo się w następnych godzinach, użyje słowa CHAOS. Piękny, czysty chaos. Panel Kasi Bonda i podpisanie książki u Kasi Haner (gdzie nota bene wygrałam kosmetyki naturalne, bo akurat trwała loteria i dopisało mi szczęście), która jasno powiedziała mi, że bohater, o którym powiedziałam, że jest moim ulubionym, złamie mi serce, co też się stało. Między jednym, a drugim spotkaniem, wpadłam  na masę ludzi, których znałam wcześniej tylko z internetu, i choć może jestem lekko zawiedziona, że na dłuższą rozmowę nie było czasu, to samo przekonanie się, że są to ludzie z krwi i kości, dało mi masę radości. Tu moje ulubione, najszczersze kobitki na naszym książkowym poletku, czyli Ewa i Aga. W kolejce do Kasi poznałam Weronikę, która okazała się uwielbiać mroczne romanse tak samo jak ja. W tłumie, dzięki jej kolorowym włosom, wreszcie poznałam Patrycję, którą raczej wszyscy nazywamy po prostu Kredzią, a wraz z nią EmilkęKamila i Martynę. Na Annę i Martę wpadłam przypadkiem. Właściwie pierw usłyszałam znajomy głos, a potem wypatrzyłam je w tłumie. A gdy już się zbierałyśmy do wyjścia, na drodze stanął mi Okoń. Przybiliśmy piątkę, szczerze powiedziałam, że robi świetne materiały o książkach i nie tylko, bo trzeba się wspierać i chwalić jak jest za co, i z czystym sercem mogłam zakończyć przygodę z targami. Gdybym mogła posłużyć się czarnym humorem,  powiedziałabym, że był to dobry dzień, żeby umrzeć, bo w tym momencie umarłabym szczęśliwa.

Żyję jednakże nadal i bardzo się z tego cieszę, bo dzięki temu mogłam się wybrać na Krakowskie Targi i dziś zdać Wam z tego relację.  Widzę już jednak, że rozsądniej będzie rozdzielić ten tekst na dwie części, i dziś skupię się tylko na WTK. Wycieczce zaplanowanej z wyprzedzeniem. Wychuchanej, wytęsknionej. Nic nie miało pójść nie po mojej myśli. A jednak jak już przeczytaliście, czasem nie na wszystko mamy wpływ. 

Wykorzystanie Stadionu Narodowego do tej imprezy uważam za strzał w dziesiątkę. Duża przestrzeń, możliwość wpuszczenia dodatkowego powietrza przez otwierany dach, dodatkowe namioty przed wejściem, które nikomu nie przeszkadzały, sprawne przechodzenie przez bramki, a co najważniejsze, cała gama wystąpień i paneli do wyboru. Fan każdego gatunku mógł coś dla siebie znaleźć, do tego strefa gier, spotkania z autorami, a nawet twórcami internetowymi. Czy można pragnąć więcej? Można, ale tylko jeśli ma się porównanie do Krakowskich Targów. Czego mi zabrakło? Książkowych gadżetów i braku promocji poszczególnych wydarzeń. Niby przy wejściu były rozdawane gazetki, ale gdy tłum napierał, nie bardzo miał człowiek głowę do robienia prasówki. Jadąc na te targi nastawiałam się na kupno etui na książkę, może jakichś kubków, bluz. Nie tyle jednak nic nie przykuło mojej uwagi, co nie zauważyłam żebym w ogóle miała jakiś wybór. Zrzucam to na karb mojego roztrzepania, w końcu panel Kasi Bonda tez prawie przegapiłam. Do minusów powinnam pewnie dodać wąskie korytarze i duży ścisk, ale odkryłam w sobie zwierzę targowe, więc z butelką wody i ręku i głową na karku, takie przeszkody mi nie straszne. 






Cały ten wyjazd był dla mnie świetną przygodą. Obie z moją przyjaciółką udowodniłyśmy sobie, że chcieć to móc i to wyjątkowe uczucie już na zawsze będzie mi się kojarzyło z Targami Książki. Marzę, by móc być obecna na przyszłorocznej edycji, a sporo marzyć to móc, to... Do zobaczenia? :)


Bastuba





Copyright © CZYTADO