"Boże, Beata!" Mateusz Glen


"Boże, Beata!" Mateusz Glen

    Żeby wiedzieć czy polubimy główną bohaterkę powieści czasem wystarczy przeczytać kilka zdań pierwszego rozdziału. W książkach obyczajowych dobrze, jeśli czujemy do głównej postaci trochę sympatii, a tego przeważnie nie dowiemy się przed chociaż częściową lekturą. “Boże, Beata” to wyjątkowy przypadek z kilku powodów, ale łatwo wywnioskować, że jeśli ktoś zna z twórczości internetowej Tę Jedną Ciotkę, i lubi, to może śmiało sięgać po ten tytuł. Chociaż muszę uczciwie ostrzec, że poziom ciotkowości na stronę wynosi jakieś 105%. 

    Cioteczka, na co dzień mieszkająca w Gdyni, wyrusza do Ciechocinka, by odpocząć, zregenerować siły, a także porządnie się wybawić na cotygodniowych tańcach. Szybko okazuje się, że zamiast na kuracjach, kobieta będzie się musiała skupić na rozwiązaniu, może nawet kryminalnej, zagadki. Z chęcią wściubi nos gdzie tylko będzie mogła, nie czując przy tym ani grama wstydu. Ukryty talent detektywistyczny może ściągnąć na ciotkę problemy, jednak nie z takiej kabały udawało jej się już uciec.

 Kiedy dostałam propozycję zrecenzowania książki “Boże, Beata!” bardzo się ucieszyłam, bo od dawna oglądam filmy Mateusza Glena i z większości zaśmiewam się do łez. Spodziewałam się, że książka z Tą Jedną Ciotką jako główną bohaterką historii w klimacie komediowo-kryminalnym to będzie dla mnie strzał w dziesiątkę. A jednak okazało się, że musiałam sobie ją dawkować, bo to co jest zabawne na minutowym filmie gdzie skupiamy się na całości, te drobne złośliwości tak nie wybrzmiewają, tak na papierze uderzyło mnie jak okropnie oceniająca, a czasem wręcz chamsko i bezpośrednio złośliwa jest nasza cioteczka. Chciałam dostać bohaterkę jak Tereska z “Dywan z wkładką”, a wyszła z tego bardziej Zofia z “Kółko się Pani urwało”. Problem polega na tym, że tę pierwszą uwielbiam i czekam, aż autorka napisze kolejne części serii, a przez tę drugą nie przebrnęłam, bo starsza Pani była nie do wytrzymania. Może ciotka nie jest (jeszcze) na tym poziomie,  ale były momenty, gdzie naprawdę chciałam, żeby ktoś jej porządnie odpyskował. Ten element “Boże, Beata!” jest w zasadzie jedynym minusem tej książki. Gdy przymknie się oko na kilka mocniejszych wypowiedzi głównej bohaterki, a ponoć dla starszych trzeba być wyrozumiałym, to dostajemy kawał dobrej rozrywki.

    Przeniesienie ciotki na łamy książki było świetnym pomysłem, szczególnie, że widać talent pisarski u Mateusza Glena. Czym innym jest nagrywanie, gdzie widz może wszystko zobaczyć i usłyszeć - szczególnie charakterystyczny cioteczkowy ton głosu, a czym innym forma pisana. Albo autor miał bardzo zaangażowaną redakcje, albo jest w tym bardzo dobry. Mimo charakterku ciotki, stworzył historię przez którą się płynie. Płynnie przechodzi z akcji do akcji, sprytnie ucina w dobrym miejscu rozdział, a czytelnik przecież chce się dowiedzieć co będzie dalej. Szczególnie, że tak jak pisałam wcześniej, ta opowieść opiera się na nowych postaciach i nowym miejscu. Talent autora do przerysowywania i barwnego opisywania ludzkich cech nie jest raczej nikomu obcy, a tu wspina się na wyżyny. Dodając do tego uszczypliwe nazewnictwo cioteczki - idzie się uśmiać. Na największą pochwałę zasługuje jednak staranne poprowadzenie fabuły. Oczywiście nie jest to thriller psychologiczny, gdzie na końcu czytelnik ma wodę zamiast mózgu kompletnie nie wie kto jest sprawcą, ale i tak widać dbałość w prowadzeniu poszczególnych wątków. Chociaż mi się najbardziej podoba dbałość o korektę. W opinii publicznej żywo ma się opinia jakoby twory influencerów, książkowe zwłaszcza, były marnej jakości. Często wyciekają informacje o zatrudnianiu ghostwritera albo pojawiają się wszelkiego rodzaju błędy od marketingu przed produkcję. A tu i marketing zachęcający i produkt finalny godny polecenia. Nic tylko chwalić i brać przykład.


Bastuba

"Skradzione ciało" reż. Sophie Compton, Reuben Hamlyn


"Skradzione ciało" reż. Sophie Compton, Reuben Hamlyn

    Podczas tegorocznej edycji Millennium Docs Against Gravity nie poszalałam i obejrzałam tylko jeden film - “Skradzione ciało”. Po seansie uczestniczyłam w spotkaniu z Adamem Majchrzakiem, które dotyczyło tego, czy można skutecznie obronić się przed kradzieżą tożsamości albo wizerunku w internecie oraz ogólnych zasad wykrywania fake newsów. Film opowiada historię dziewczyn, których twarze zostały wklejone do filmów pornograficznych i udostępnione na stronach o tej tematyce. Oczywiście żadna z nich nie została o tym poinformowana, nie mówiąc o zgodzie na takie działania. Historia zaczyna się w momencie, kiedy pierwsza z dziewczyn dostaje link od znajomego. Dowiaduje się, że na stronie dla dorosłych znajduje się film z nią w roli głównej. Po opowieści o pierwszym szoku i trudnych emocjach, które za tym szły, zaczyna się analiza jak mogło dojść do tej sytuacji i kto za tym stoi. Widzowie podążają tą samą drogą, którą przeszła Taylor, z nadzieją nie tylko na odpowiedź na pytanie “dlaczego”, ale przede wszystkim “kto”. 
    Oglądając dokumenty dotyczące tematów około feministycznych, traktujące o upokarzaniu, niedocenianiu, krzywdzeniu i wszystkim co negatywnego kobiety doświadczają od lat tylko ze względu na swoją płeć, czasem mam wrażenie, że w niektórych dziedzinach nie tylko nie robimy kroków naprzód, ale wręcz robimy kroki wstecz. Sztuczna inteligencja i internet dały ludziom kolejne narzędzie do czynienia dużego zła. Nie spoilerując - cały wątek dotyczący tego kto stał za tym konkretnym przypadkiem i kto najczęściej, o ile możemy opierać się na statystykach, kiedy tyle zgłaszanych występków nigdy nie doczekało się wyjaśnienia, stoi za kradzieżą twarzy w połączeniu z treściami pornograficznymi, najbardziej przeraża. Podobnie jak przy gwałtach czy zabójstwach - ofiara najczęściej nie tylko zna sprawcę, ale nawet jest to ktoś z jej bliskiego grona. Specjalnie podkreślam, że moim zdaniem sztuczna inteligencja czy internet to narzędzia, a nie sprawcy. Nóż też można na różne sposoby wykorzystać, a to że w łatwy sposób możemy zmodyfikować czyjś głos czy podmienić twarz może służyć również dobrym celom, o czym w “Skradzionym ciele” też jest mowa. 

    Jako dokument ten film ogląda się dobrze, widać że został poprowadzony i zmontowany w taki sposób, żeby utrzymać skupienie widza, choć dzięki temu, że całość trwa niecałe półtorej godziny nie było to trudne. Nie jest to twór nastawiony na podniesienie odbiorcy na duchu, tylko obiektywnym pokazaniu jak najczęściej takie sprawy przebiegają. Tu dostaliśmy dość zmotywowaną główną poszkodowaną, historia mogła się potoczyć inaczej gdyby trafiło na osobę z mniej bojowym nastawieniem. Ciekawe i o wiele bardziej, przynajmniej dla mnie, pozytywne wnioski można było wynieść z rozmowy po filmie, ponieważ nie ma skutecznego sposobu przed kradzieżą twarzy czy tożsamości. Dlaczego uważam to za optymistyczne? Ponieważ nawet jeśli to moja twarz zostanie ukradziona, to nie będzie to spowodowane tym, że pokazuję się na swoim instagramie czy mam swoje prawdziwe nazwisko dodane na Facebooku a razem z nim realne zdjęcie profilowe. Powodem będzie to, że ktoś chce zrobić świństwo i krzywdę, czy może w swojej głowie tak się mści. Tu ważne jest prawidłowe ocenienie kto jest winny. Oczywiście, że takie kroki jak nie dodawanie treści w czasie rzeczywistym, czy nie udostępnione prywatnego adresu do internetu jest ważne, podstawowe zasady bezpieczeństwa trzeba zachowywać, ale forsowanie, że odpowiedzialność za przestępstwo ponosi ofiara to fikołek moralny na który społeczeństwo za często sobie pozwala. 
    W “Skradzionym ciele” dość wyraźnie wybrzmiewa stan psychiczny osób dotkniętych kradzieżą twarzy. Choć ktoś mógłby powiedzieć “nic nie możesz z tym zrobić, nie przejmuj się i żyj dalej” to świadomość, że Ty nic złego nikomu nie robiłeś, a ktoś chciał upokorzyć Ciebie w ten sposób, może doprowadzić człowieka nawet do sytuacji, gdzie będzie potrzebował pomocy psychologicznej przez długi czas. Bo że po takim przeżyciu dobrze gdy przynajmniej na początku będzie się pod opieką psychologa, jest raczej oczywiste. Całościowo jest to film bardzo potrzebny. Jeśli będziemy mówić o nowym, złym wykorzystywaniu narzędzi, które rozwijają się w internecie w zastraszającym tempie i jakie ma to konsekwencje dla pokrzywdzonych osób jest szansa na zwiększenie świadomości społecznej. Oczywiste, że jeśli ktoś ma jednoznacznie złe intencje, to raczej żadna siła nie powstrzyma przed czynieniem krzywdy, ale jest też gro osób, w tym młodych osób, które najpierw coś zrobią, a potem używają karty “nie wiedziałem / nie pomyślałem / miało być zabawnie”. Mam poczucie, że obejrzenie tego filmu może otworzyć oczy albo przypomnieć, że nie tylko fizyczne rany bolą i zanim wrzuci się coś do internetu, szczególnie jeśli nie dotyczy to nas samych, trzeba się podwójnie zastanowić. 

Bastuba

"Prochy" Anna Kusiak


 
"Wyjeżdżając z miasta, Dobrosława myślała o staroście Walterze Gentzu i jego pragnieniu zrównania Jasła z ziemią. Zemsta jest okropnym uczuciem. Niszczy i burzy wszystko wokół, lecz rozsadza też od środka i sprawia, że w nas samych zostają tylko gruzy."

    Czytanie kryminałów osadzonych w Polskiej rzeczywistości uderza mnie zawsze bardziej od historii zbrodni popełnionych w innych częściach świata. Jest to zapewne spowodowane tym, że znam naszą mentalność i chociaż ze smutkiem, to jednak jestem w stanie uwierzyć, że abstrahując od fantazji pisarskiej, motywy i same zbrodnie pewnie nie raz się faktycznie pokrywały. Nie bez powodu mówi się, że fikcja literacka tylko nieudolnie naśladuje rzeczywistość.  
Najnowsza książka Anny Kusiak skupiła się na obnażeniu kilku sekretów małego miasteczka i powrocie do niewyjaśnionych spraw sprzed wielu lat. Detektywka Dobrosława Machniewicz, znana czytelnikom z “Rzeki” i “Iskry” czyli poprzednich części serii Żywioły Podkarpacia znowu trafia w środek wydarzeń od których najchętniej trzymałaby się jak najdalej. Gdyby tego było mało jej drogi ponownie krzyżują się z komisarzem Marcinem Czarneckim, dla którego zbiegi okoliczności nie istnieją, co może obojgu utrudnić współpracę. Z jednej strony nietypowe morderstwo, rytualnie ułożone ciało, z drugiej niechęć miejscowych do udzielania jakiejkolwiek pomocy od początku wydaje się podejrzane, ale wysokość stawki okaże się o wiele większa niż Machniewicz i Czarnecki się spodziewają. 

"Wszyscy bohaterowie tej opowieści byli dysfunkcyjni, wszyscy byli na swój sposób ułomni, i jedyne, co mogła zrobić, to bardzo im współczuć."

Gdy przeczytam książkę, która bardzo mi się spodoba, więc chcę polecać ją innym, zderzam się z wyzwaniem napisania recenzji w taki sposób, żeby nie nakręcić zbyt dużych oczekiwań, bo mogę zrobić czymś takim danemu tytułowi wilczą przysługę. A jednak gdy zaczynam zastanawiać się nad każdym zdaniem dziesięć minut kończy się na tym, że albo jakaś recenzja pojawia się miesiąc po czasie, albo nigdy nie trafia do publikacji, bo na samą myśl zaczynam się tylko frustrować. Słowem - efekt odwrotny od zamierzonego. Pozostaje mi się więc uczciwie pozachwycać, z nadzieją, że jeśli ktoś przeczyta “Prochy” z mojego polecenia, to spędzi z tą książką satysfakcjonująco czytelniczo czas.


 


Ciekawie napisana postać to dla mnie taka, której kibicuję, ale nie zgadzam się z nią w 100%. Jeśli przez całą lekturę bohater mnie do siebie nie przekona, bo rozumiem proces przechodzenia przemiany z pogubionego do odnalezionego “lepszego ja”, to marne szanse, że nawet najlepsza fabuła dostanie ode mnie ocenę wyższą niż pięć na dziesięć. Wystarczy mi wykrzaczonych moralnie ludzi oglądanych przez ekran telefonu czy telewizora, o ludziach w dalszym czy bliższym otoczeniu nie wspominając. Nie muszę się męczyć z takimi też w książkach. Mam proste potrzeby, chciałabym czytając dopingować komuś w działaniach. Czy będzie to odnalezienie miłości, ukrytego skarbu, odzyskanie królestwa czy znalezienie mordercy - pełna dowolność. Czy znalazłam taką w “Prochach”? Tak, niespodziewanie dla mnie, był to Czarnecki, który w tej części dostał więcej głębi. Jakaś jego walka z samym sobą, wejście w cień, czego nie przewidziałam, i przemyślenia obrazujące trudność podjętych decyzji sprawiły, że czekałam do czego się posunie i jak sam sobie życie utrudni. Smaczkiem dla mnie były jego próby rozszyfrowania myśli innych osób, których nie mógł zapytać wprost. Dla mnie taka sytuacja to niedorzeczność i całkowita strata czasu na niepotrzebne rozmyślenia, które może ukrócić jedna rozmowa, ale na szczęście w moich rękach nie leży życie tylu osób, co w przypadku komisarza policji, który jest tuż tuż przed emeryturą.

Chociaż zaczęłam od postaci, to prawdziwą perłą w popiołach (aż prosi się o grę słowną :) ) jest fabuła. A żeby być bardziej precyzyjną powiedziałabym, że motywy działania każdej z bardziej istotnych bohaterów. To jak nasze mniejsze czy większe decyzje, albo ich brak, może wpływać na cudze życie, a my nie mamy o tym pojęcia, tak tu wybrzmiało, że w czasie czytania kilkukrotnie miałam uczucie wewnętrznego konfliktu, bo jednocześnie rozumiałam złość, a z drugiej miałam poczucie, że nie tłumaczy ona niczego. Jak we wszystkich filmach o superbohaterach ratujących świat - walcząc o ludzkość skasują przy okazji pół miasta, a nie ma o tym później ani pół słowa. Jeśli ścigając jednego złodzieja zabijesz w pościgu dziesięć osób, to nie dostaniesz medalu. W tej książce moralność wywraca się na drugą stronę w podobny sposób. Myślę, że to może się trochę kłócić z chęcią kibicowania bohaterom, o której pisałam na początku, ale jednocześnie pasuje idealnie, bo kryminały mają swoją specyfikę, w której świat jest szary na tak wiele sposobów.  
 
Oczywiście to wszystko nie wybrzmiałoby, gdyby “Prochy” nie były wystarczająco dobrze przemyślane, zaplanowane i napisane. Redakcyjnie coś tam wyłapałam, ale nie było to bardzo uciążliwe, raczej dziwiłam się, że nikt nie wyłapał, że gdzieś jest źle odmienione słowo, albo powtórzenie. Jednak kilka przypadków na ponad trzysta stronicową książkę jest do wytrzymania. A może piszę tak dlatego, że wiem że może być o wieele gorzej.
Dla osób poszukujących dobrej serii kryminalnej, dla osób spragnionych ciekawej i wciągającej książki, dla osób, które twierdzą, że polskie autorki nie dowożą historii, żeby dreszcz szedł po plecach - polecam.

"Czy wyświadczenie przysługi światu i społeczeństwu wymazuje popełniony czyn i oczyszcza ze zbrodni?"


Bastuba





"Polka w Korei" Agnieszka Klessa-Shin

 



Jaki kraj najbardziej Was fascynuje? 🫰🏻

Koreańska kultura wciągała mnie kroczek po kroczku, co w sumie nie było bardzo trudne, patrząc na to że pół nastoletniego życia spędziłam oglądając anime albo japońską odsłonę “Ninja warrior”. Azjatyckie produkcje i ich specyfika jest mi znana od dawna, ale dopiero jakieś półtora roku temu przekonałam się do koreańskich dram, a za sprawą algorytmów w mediach wszelakich, podsyłających mi zabawne materiały i filmiki, zwabił mnie też świat k-popu. Wcześniej nie byłam tym kompletnie zainteresowana, bo w mojej głowie żył mit, że zarówno muzyka jak i fandom są bodajże super infantylni. A ci ostatni na dodatek trochę toksyczni. Jednak po roku ostrożnej obserwacji i dołączeniu do kilku grup, widzę raczej duże zaangażowanie i piosenki na wysokim poziomie. Jest to jakiś rodzaj bańki, ale jednocześnie można się tam oderwać od znanej nam rzeczywistości i poobserwować inny mikrokosmos.

Ten długi wstęp można by skrócić do “Przeczytałam świetną książkę o Korei Południowej!”. Autorka kanału na youtube “Pyra w Korei” napisała książkę “Polka w Korei” w której bardzo obszernie przeprowadza czytelnika przez historię, obyczaje, mity i współczesność tego kraju. Podoba mi się, że od początku widać, że ta publikacja została bardzo starannie przemyślana, więc albo redaktor albo autorka stanęli na wysokości zadania, szczególnie, że w świecie książkowym najwięcej krytykuje się gonitwę, wręcz wyścig, by wydawać jak najwięcej i jak najszybciej, na czym traci jakość tekstu. W tej książce wyłapałam jedną literówkę i jedno powtórzenie, więc to tak jakby ich nie było. System wedle którego podzielono rozdziały, plus podrozdziały z praktycznymi wskazówkami, a na końcu bardzo obszerna część z klasycznym przewodnikiem - widać, że ta praca nie została napisana na kolanie. Mogłabym więc oznajmić, że największy plus to jakość “Polki w Korei”, jednak jest to tylko składowa. Równie przyciągające było lekkie pióro i płynne przechodzenie od tematu do tematu. Ktoś tu wie jak zatrzymać uwagę odbiorcy. 

 

Problemem w pisaniu o kulturze w której się żyje na co dzień, może być skupianie się na skrajnościach - przedstawienie świata bez wad, albo malkontenctwo. Sama jak czasem się zastanawiam co myślę o Polsce czuję, że mieszkają we mnie dwa wilki walczące ze sobą: “Mam szczęście, że żyje akurat tu, bo nigdzie nie czułabym się tak dobrze” albo “Wszędzie lepiej niż w tym smutnym państwie, gdzie jeden drugiemu rzuca się do gardła”. Cieszę się, że autorka potrafiła poruszyć zarówno te kwestie, które w Korei potrzebują szybkiej zmiany, jak i te, które ją urzekły i sprawiły, że mieszka tam już od wielu lat. Byłam ciekawa czy to co sama uważam za niepokojące, czyli ogromny pracoholizm i kultura picia alkoholu w dużych ilościach, zostanie przedstawione, a jeśli tak to w jaki sposób. Mały spoiler - nasze zdania w tym temacie są zbieżne 😉

Niech powyższy akapit nikogo nie zmyli - ta książka nie jest głęboką analizą, raczej przystępnie wprowadza i rozwiewa jakiś romantyczny mit, który koreańskie seriale i muzyczni idole wypuścili w świat i konsekwentnie podtrzymują na potrzeby konwencji. Zresztą skoro od lat cieszy się to tylko rosnącą popularnością, to znaczy, że wizja księcia na białym koniu dalej jest ludziom na całym świecie potrzebna i teraz ma ona wizerunek czebola ratującego sekretarki z opresji, żeby się w nich później zakochać bez pamięci. Mam przynajmniej trzy seriale w tej kategorii do polecenia 😹 Agnieszka Klessa-Shin zdaje sobie z tego sprawę i ten fenomen też wyjaśnia. Swoją drogą pozytywne jest również to, że nie dostajemy tu żadnego wykład z pozycji autorytetu. A przynajmniej autorka nie stawia się na tej pozycji. Dość rzeczowo podkreśla skąd wzięła się w Korei i gdzie może tam mamy źródła na bazie których wyciągane są wnioski, a gdzie bazujemy na obserwacjach czy “znajomi uważają” tam też jest podkreślone, że jeden głos nie odpowiada wszystkim przypadkom. Uważam to za walor i sprytny zabieg, bo jakiekolwiek zarzuty w stylu “co ty tam wiesz” można odbić “hej, to tylko moje obserwacje, a tu masz źródła na których się opierałam”, ale też wiemy, że jest to spojrzenie praktyczne - z wewnątrz, zamiast teoretycznych rozważań. 

Niech za największy argument posłuży fakt, że zaczęłam czytać tę książkę w czasie akcji “Czytaj PL” jakoś pod koniec listopada, i gdy nie udało mi się jej skończyć przez nawał pracy, wróciłam do niej na początku stycznia, bo nie mogłam wyrzucić jej sobie z głowy i byłam ciekawa ile nowej dla mnie wiedzy autorka mi poda. Nie dość jednak że kupiłam “Polkę w Korei” jako ebook, to teraz poluję na nią na vinted, bo chcę ją mieć również na półce. 


Bastuba









Chłopak czyta mój stos hańby! "Łowca nastolatek", "Banksterzy", "Nadzwyczajni" i inne



Mój "stos hańby", czyli lista nieprzeczytanych książek, które mam na półkach, jest z miesiąca na miesiąc coraz dłuższa, co jednocześnie jest fajne, bo książek nigdy za dużo, ale też mam trochę wyrzuty, że tak mało recenzji pojawia się na blogu oraz na instagramie. Z pomocą przyszedł mój chłopak, który ostatnio założył profil na instagramie - @onohistorii gdzie przekazuje m.in. ciekawostki historyczne. Znajdziecie tam też recenzje książek. Te, które mam na półce postanowiłam udostępnić też u siebie. No więcej odsyłam Was do Tomka, a teraz o 6 ciekawych tytułach! 




 "NADZWYCZAJNI" Marcin Wyrwał, Małgorzata Żmudka Gdybym miał opisać tę książkę jednym słowem, zapewne użyłbym określenia "wstrząsająca". Poziom niekompetencji, braku odpowiedzialności, a także głupoty ludzi, którzy z założenia mieli być tymi, którzy będą chronić społeczeństwo przed zagrożeniami takimi chociażby jak koronawirus jest aż frustrująca. Jak się okazuje wszystko jest ważniejsze od zdrowia ludzi. Pieniądze, pozycja, reputacja... ale książka ta to także opowieść o tej lepszej stronie covidowego świata. O tych którzy nie bali się zaryzykować, by nieść pomoc, a może i się bali, lecz życie innych było dla nich ważniejsze. O Adamie Burzackim i jego ludziach, którzy dzień i noc ryzykowali zdrowie, by ratować mieszkańców Domów Pomocy Społecznej walcząc nie tylko z chorobą, ale także z biurokracją i głupotą władzy. O prawniczce z Krakowa, która jako wolontariuszka harowała w DPSie w Czernichowie. A także o lekarzach pozostawionych przez szpital samym sobie i muszącym mierzyć się z sąsiedzkim ostracyzmem. Poznamy również historię strażaków, którzy sami muszą dbać o swoje wyposażenie i to takie najbardziej podstawowe. "Nadzwyczajni" to pozycja obowiązkowa dla każdego kto twierdzi, że pandemia to oszustwo, że medycy przesadzają, że wszystko to spisek. 6/10




"ŁOWCA NASTOLATEK" Mikołaj Podolski

Ta sprawa wstrząsnęła nie tylko Trójmiastem, ale całą Polską. Zatoka Sztuki, miejsce przyciągające do Sopotu największych celebrytów naszego kraju, okazała się przykrywką dla gwałtów, prostytucji i sutenerstwa za którymi stali Krystian W. i Marcin T.. Mikołaj Podolski w swoim dziennikarskim śledztwie, które trwało kilka lat, doprowadził do obnażenia ich przestępstw. Książka "Łowca nastolatek" opisuje nie tylko całą sprawę, ale i drogę (krzyżową), jaką musiał pokonać autor, by zdemaskować "Krystka". Znajdziemy w niej rozmowy z ofiarami, historię samobójstwa Anaid od której zaczęło się całe śledztwo. Poznamy także specyfikę działania organów ścigania, które nie zawsze były pomocne oraz celebrytów, którzy mimo ciążących dowodów popierali działalność Marcina T. Autor zahacza również o wątek I. Wieczorek oraz oskarżonego o gwałt Jarosława Bieniuka. Nie raz nawet nie zdajemy sobie sprawy, że zło w najczystszej postaci, czai się obok nas, być może w mężczyźnie, który właśnie nas mija. Dlatego tym bardziej docenić trzeba, że są dziennikarze, którzy są w stanie tak wiele poświęcić, by dociec prawdy. 6/10



"BANKSTERZY" Adam Guz

Zdaję sobie sprawę, że książka ta nie jest książką historyczną, jednak sama problematyka w niej poruszona już niedługo zapewne będzie częścią historii podobną do Wielkiego Kryzysu. Jak to możliwe, że nasze państwo dopuściło do sytuacji, w której 800 tysięcy rodzin zadłużyło się w kredytach walutowych, które są tak bardzo ryzykowne? I jak to się stało, że kiedy świat finansjery zrobił wielkie "bum", ludzie Ci nie tylko zostali sami z długami kilkukrotnie większymi, niż te, które rzeczywiście zaciągnęli, ale jeszcze zostali nazwani cwaniakami i spekulantami? Można zrozumieć, że nikt się tego nie mógł spodziewać, ale kiedy już "mleko się rozlało" to państwo powinno pomóc, a nie podawać łopatę do wykopania grobu dla siebie i reszty rodziny.
Adam Guz posiada ważną umiejętność dla pisarza, tj. bardzo płynnie prowadzi narrację, dzięki czemu książkę czyta się na jednym oddechu. I choć może zakończenie nie do końca do mnie przemówiło, bo liczyłem na odrobinę bardziej rozbudowane aspekty życia głównych bohaterów, to jednak warto po tę książkę sięgnąć. Oparta na fikcji literackiej, jednak pokazuje jak to mogło (i pewnie po części było) być naprawdę z tymi frankami. Bo gdzie tłumy tracą, tam bogacą się jednostki. 5.5/10




"MAŁA NORYMBERGA" Agnieszka Dobkiewicz


Gross - Rossen - piękna nazwa miejsca o którym zapomniał Bóg... A. Dobkiewicz poświęca się historycznemu śledztwu i przedstawia nam historię kilku procesów zbrodniarzy z obozu Gross - Rossen, które toczyły się tuż po wojnie w Świdnicy. Na ławie oskarżonych zasiadają SS - mani oraz kapo konzetrationlager. Czy spotkała ich zasłużona kara? Czy w ogóle za to czemu byli winni mogli otrzymać adekwatną karę? Oprócz tych pytań pojawia się inne, dużo bardziej zastanawiające. Czy to możliwe, że przed świdnickim sądem stanął najbardziej poszukiwany nazistowski zbrodniarz - Joseph Mengele i został uniewinniony? Dobkiewicz dokonuje imponującej kwerendy, starając się poprzeć każdą swoją teorię odpowiednim materiałem źródłowym, co jest tym trudniejsze, że właściwie cała dokumentacja obozu została zniszczona...Bo są tematy o których zapomnieć nie wolno, o których zapomnieć po prostu się nie da. Nie pozwolą na to numery na przedramieniach, zapadłe zlęknione oczy z zachowanych fotografii. 7/10




"JÓZEF PIŁSUDSKI" Maciej Gablankowski

"Myślałem już nieraz, że umierając, przeklnę Polskę. Dziś wiem, że tego nie zrobię. Lecz gdy po śmierci stanę przed Bogiem, będę Go prosił, aby nie przysyłał Polsce wielkich ludzi."
Przyznam, że jako osoba wychowana na biografii Józefa Piłsudskiego autorstwa Andrzeja Garlickiego, ciężko mi było sięgnąć po jakąkolwiek inną monografię zajmującą się życiem Marszałka. No bo co jeszcze można napisać o człowieku tak bardzo znanym, o co by nie było, Pierwszym Marszałku Polski. Jednak studia historyczne uświadomiły mi, że historię można pisać na milion sposobów i zawsze, w każdym temacie, pozostaje coś nieodkrytego. Zabierając się do lektury książki Macieja Gablankowskiego obiecywałem sobie bardzo dużo i chyba się nie zawiodłem. Zdecydowanie jest to biografia napisana w sposób charakterystyczny dla nowej szkoły historycznej, a może lepszym określeniem będzie, nowej szkoły pisarstwa historycznego. Obok historiografii mamy wyłożoną w ciekawy sposób charakterystykę psychologiczną Józefa Piłsudskiego. Człowieka walczącego z ciemiężycielami, z samym sobą, a także własnym rodakami. Cieszy obfita bibliografia, gdyż aparat naukowy w nowo powstających publikacjach historycznych jest bardzo często pomijany. Jedynym mankamentem był fakt, iż autor dość często, umyślnie bądź nieumyślnie, wybiela postać Marszałka. Bardzo mały fragment, właściwie to kilka zdań, poświęca tak ważnym tematom, jak chociażby kwestia Berezy Kartuskiej, czy zwycięstwu BBWZR  w wyborach, kiedy dochodziło do "cudów nad urną". Uderza w oczy próba upodobnienia Piłsudskiego do Napoleona Bonaparte. Jednakże biografia sama w sobie jest warta przeczytania. Może nie jest
to kluczowa praca w studium nad życiem Marszałka, ale stanowi zapewne jego solidne uzupełnienie. 6/10



"MITY WOJNY 1920" Sławomir Koper, Tymoteusz Pawłowski

Historia nie jest czarno - biała i nie wolno nam o tym zapominać. Jestem świeżo po lekturze książki "Mity wojny 1920", której zadaniem jest obalenie wszechobecnych wśród polskiego społeczeństwa mitów dotyczących jednej z kluczowych wojen w historii naszego kraju, tj. wojny z bolszewikami z roku 1920.
Początkowo byłem do tej pozycji nastawiony dość sceptycznie, widząc, że poleca ją Piotr Zychowicz, czyli "historyk", który w wielu swoich pracach nastawia się bardziej na skandal i kontrowersje, niż rzetelną wiedzę historyczną. Jednak pozytywnie się zaskoczyłem, Koper i Pawłowski w bardzo przystępny sposób rozprawiają się z historycznymi przekłamaniami, których uczeni jesteśmy nie tylko przez media, lecz także przez szkołę. Cieszy, że autorzy nie szukają kontrowersji na siłę, próbując na wszelką siłę osuszyć Atlantydę, tylko opierają się na tym co rzeczywiście miało miejsce i są na to dowody w postaci źródeł.
Tak więc jeśli chcecie dowiedzieć się czy Armia Czerwona naprawdę była słabsza niż wojsko polskie, czy wojna na Łotwie była potrzebna, czy armia Budionnego naprawdę była tak silna, albo czy robił Piłsudski na dzień przed bitwą warszawską, odsyłam do książki. 5.5/10

Nowości Wydawnictwa Kobiecego

 


W październiku na nowe półki trafiło bardzo dużo książek. Na pierwszy ogień poszły romanse, ponieważ czytałam je całe lato i zanim zacznie się listopad i przerzucę się na kryminały i literaturę literaturę faktu, chciałam zapoznać się z premierami w miłosnym wydaniu. Najnowsze książki Wydawnictwa Kobiecego łączy jedna rzecz - główne bohaterki jedno myślą, a drugie robią. Taką niekonsekwencję można dobrze ograć, albo kompletnie zepsuć nią postać. Jedne autorki poradziły sobie lepiej, drugie gorzej, ale w stosiku są dwie książki, które mogę szczerze polecić i na których kontynuację czekam.



Zacznijmy od książki, która mnie totalnie wkurzyła - żeby wytłumaczyć dlaczego, uderzę w spoilery. Jeśli jestem na coś uczulona, to na romatyzowanie zdrady. Zamiast "W butach Valerii" tytuł powinien brzmieć "W łóżku Valerii", ponieważ to o tym główna bohaterka myślała najczęściej. Nie ma nic złego w tym, że ta część związku jest dla niej ważna, ale jeśli przez rok nie potrafi o tym porozmawiać z mężem, a gdy tylko ma wymówkę wskakuje innemu do łóżka to sorry. Tak, gość był przystojny, była między nimi chemia, a może i zakochali się w sobie nawzajem. Autorka próbowała nam wmówić, że to co Valeria robiła z Victorem było w porządku, bo nie przespali się ze sobą na dzień dobry, ale halo! Robili wieeele innych rzeczy, na które nie ma miejsca, jeśli jedna ze stron jest mężatką. Sama posądzała męża o zdradę, przeszkadzało jej, że asystentka trzymała dłoń na ramieniu jej męża, a sama pozwalała sobie na o wiele więcej z nowym "przyjacielem". Nie, nie i jeszcze raz nie. Książka w sumie opowiada o 4 przyjaciółkach i dla tych pozostałych 3 początkowo chciałam obejrzeć serial na Netflixie, ale jak pomyślę, że miałabym tę Valerię dalej znosić, to nóż się w kieszeni otwiera. 3/10 i zapomnijmy o tym. 



Dalej jeśli "Zależna od mafii", bo na pewno nie "Zależna od rozumu i logiki". Tego tam za dużo nie było. Sama lubię motyw "Pan zły i groźni zmienia się w słodziaka pod wpływem miłości", ale na litość! Niech to ma ręce i nogi! Główna bohaterka zostaje porwana przez włoskiego mafioza (w Krakowie! 😵), szybko dowiaduje się, że ojciec walczy o życie, a brat gdzieś zniknął i gdy (co akurat jest na plus) umawia się na spłatę długu poprzez współprace i dostaje dość dużo swobody, jej jedynymi rozterkami są czy ten czy tamten mafiozo jest tym złym czy nie. Żadne "gość prawie mnie utopił, jak mam uciec" tylko "a może on ma dobre serce tylko to ukrywa". Jakby... co? Szybko się czytało i ostatecznie oceniam na 5/10, więc nie jest najgorzej, taki przeciętny romans mafijny, ale naprawdę momentami ręce opadały. Filip w swoich uczuciowych rozterkach był autentyczny, ale Julia kompletnie nie. 




"Fear Me" ma podobny problem. Główna bohaterka przez 10 lat była dręczona w szkole i poza nią przez chłopaka ze szkoły, w okolicach 18 urodzin gość jej mówi, że przez rok ma być jego niewolnicą w ramach zadośćuczynienia (w jego głowie ma to sens) i ona jest jak - okey. Grozi zabiciem najbliższych, każe odciąć się od przyjaciół, zmusza do poniżania się, oddania mu się i ogólnie jest raczej jak "nie wyjdziesz z tego żywa", a ona niby coś tam pyskuje i mówi nie, dwa zdania później jednak jest tak, a ostatecznie to... Nawet nie będę spoilerować. Jeśli weźmie się pod uwagę syndrom Sztokholmski i że Keiran naprawdę miał pokręcone dzieciństwo, albo raczej dzieckiem nigdy nie był, to historia mogłaby być realna, ale na zachowanie Lake naprawdę trzeba mocno przymknąć oczy. Dużym plusem jest to, że przez 500 stron książki praktycznie się płynie. Akcja jest wartka, nie ma przydługich monologów czy niepotrzebnych powtórzeń, ciągle coś się dzieje, co pozwala nam dobrze poznać główne postaci, ale też tło i historie poboczne. No i mamy wątek, powiedźmy, kryminalny. Chcemy poznać historię rodziny Keirana i czemu chłopak zachowuje się właśnie tak, a dzięki temu trudno oderwać się od lektury, a o to przecież chodzi. Żeby historia wciągnęła czytelnika! Mam delikatnie zastrzeżenia do korekty / redakcji, bo kilka razy wyraźnie były literówki i zamiany imion. Ktoś rozmawiał z X i nagle nazywał go Y, a potem znowu X 🙈 Poza tym książka skończyła się w taki sposób, że czekam na kontynuację z niecierpliwością. Myślę, że dla fanek mrocznych romansów / młodzieżówek będzie akurat. Takie mocne 6/10.



Last but not least - "Racer". Jak mnie ta książka wciągnęła! Kiedyś czytałam już jakąś książkę Katy Evans, ale wtedy nie bardzo polubiłyśmy się z autorką, więc do tej historii byłam trochę sceptycznie nastawiona, ale postanowiłam spróbować i to była świetna decyzja. Uwielbiam motyw wyścigów samochodowych, a tu mamy Formułę 1 i wyścigi uliczne. Dobrze opisane, osadzone w czasie i miejscu, a nie zrobione po łebkach, że nie wiemy czy akcja trwa tydzień, miesiąc czy pół roku. Jest klimat rywalizacji, wyzwania. Czytelnik podróżuje razem z członkami zespołu po całym świecie i kibicuje Racerowi nie tylko w wyścigach, ale też zdobyciu serca Lany. Dobrze, brzmi trochę banalnie, ale mamy tu też kilka ważnych tematów. Autorka podjęła się stworzenia bohatera z chorobą afektywną dwubiegunową i opisania z czym muszą mierzyć się jego bliscy. Właśnie takie romanse lubię najbardziej - dobrze napisane, przemyślane, wnoszące jakąś wiedzę nawet w lekką treść. Mocne 8/10 i czekam na kolejne książki Evans 😁


Bastuba

MALBORK 2020


Dużo osób wyjeżdża na Sylwestra, a ja stwierdziłam, że wolę wybrać się na małą wycieczkę chwilę po. Postawiłam na Malbork, bo pomimo że z Gdyni mam do niego prawie rzut beretem, to nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam na zamku. Wczoraj nadrobiłam i baaardzo mi się podobał. Z okna domu, który wynajmowaliśmy wyglądał jednocześnie przepotężnie i trochę magicznie. Po za nim nie zwiedziliśmy zbyt wiele, bo był to wyjazd głównie wypoczynkowy: granie w tysiąca (niestety mieliśmy remis), zamawianie jedzenia na dowóz i długie spacery. Z całych czterech dni, które tam spędziliśmy najbardziej udana dla mnie, jako fanki odwiedzania second handów we wszystkich miastach jakie odwiedzam, była sobota. Co prawda Wujek Google podpowiedział mi dwa miejsca w których nie znalazłam niczego, ale gdy zawiedziona wracałam do domku mój chłopak wypatrzył jeszcze jeden ciuch, a tam obkupiłam się w... zimowe płaszcze! Za oknem wiosna, a ja kupiłam trzy długie i ciepłe płaszcze oraz marynarkę! Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że wszystkie są dla mnie oversize, czyli w najmodniejszym teraz kroju, kosztowały razem niecałe pięćdziesiąt złotych i są w bardzo dobrym stanie. A bordowa marynarka? Marzenie! Niedługo, może w ciągu tygodnia, na moim instagramie pojawi się filmik z haulem, w którym pokażę wszystko dokładniej. Zdjęcia, które są częścią dzisiejszego wpisu osoby obserwujące mnie właśnie na instagramie mogły zobaczyć już dawno temu, ponieważ jednak zamierzam małymi krokami wracać na bloga chciałam Wam je tu pokazać. Ciągnie mnie ostatnio do robienia zdjęć w stylu podróżniczych pięknych profili, ale nie wiem czy mam do tego talent - wyjdzie w praniu :) A jak Wasze plany wyjazdowe na 2020 rok? Już coś zaczęliście organizować? 



  

  

  










Bastuba

Copyright © CZYTADO