WRAP UP WRZESIEŃ 2019



Przeczytałam w zeszłym miesiącu 10 książek, ale tylko 8 tytułów umieściłam na planszy, ponieważ pozostałe dwa będą mieć premierę w okolicach listopada (są typowo świąteczne) i... Obejmę je patronatem! ❄️
Cieszę się z tego bardzo, ponieważ napisać ciekawą książkę świąteczną to według mnie nie lada wyzwanie, a te które Wam za jakiś czas pokaże totalnie trafiły do mojego wymagającego i marudzącego serca 😹

Z książek o których już teraz mogę głośno mówić najlepsza była "Będziesz moja" Diany Brzezińskiej oraz "River" Samanthy Towle 🙏 Obie zaskoczyły mnie tym jak szybko wciągają czytelnika w swój świat i jak wiarygodnych bohaterów wykreowały autorki. Te książki mogę polecać z czystym sumieniem 😊
4/5 dostały też wiersze Aleksandry Steć, ale nie radzę sięgać po nie, jeśli nie lubicie typowo instagramowej poezji. Mi się podobały wszystkie trzy tomy, ale nie ręczę jak, że z Wami będzie tak samo 🤷🏻‍♀️
Na tle innych tytułów wyróżnia się na pewno Miuosh i jego "Wszystkie ulice bogó" 🎶 Nie wiem czy znajdzie się ktoś kto nie kojarzy piosenki "Nie mamy skrzydeł", bo to prawdziwy hit tego artysty, ale nie myślałam, że książka poświęcona jego życiu tak mi się spodoba! To co możemy w niej przeczytać o lokalnym patriotyzmie, o przywiązaniu do rodziny, szukaniu własnej drogi - czytasz i kiwasz głową! Może nie na każdy temat patrzymy tak samo, bo dzieli nas 13 lat, ale po przeczytaniu tej książki zaczęłam się interesować tym co robi i w sumie od miesiąca w moich głośnikach słychać tylko nagrania z koncertów pt. Scenozstąpienie na Stadionie Śląskim 🎵 Cieszę się, że czasem sięgam po biografie, bo zawsze coś ciekawego się z nich wynosi 😁

Można więc podsumować, że wrzesień był dla mnie bardzo dobry czytelniczo, choć w sumie czasu na czytanie nie było tak dużo. Mam nadzieję, że powrót na uczelnie nie sprawi, że pod tym względem będzie jeszcze gorzej 😹🙈



Bastuba 

WRAP UP SIERPIEŃ 2019



Taka byłam zadowolona, że szybciej zabrałam się za stworzenie podsumowania na sierpień, a tu przyszedł ban od instagram, przez który nie mogłam dodać ani pół zdjęcia, i zamiast dodać post 1 września znowu wrzucam Wrap UP z poślizgiem 🙈




Bezkonkurencyjnie najlepsze były "Mroczne wybrzeża" od Danielle Jensen 💙 Taką fantastykę szczerze uwielbiam, a ostatnio czytam jakoś mniej. Na drugim miejscu zdecydowanie moje najważniejsze zaskoczenie czyli seria Save Me napisana przez Mona Kasten 😁 Duuużo osób mi ją polecało, ale że aż tak mi się spodoba, że pochłonę całą w 1,5 dnia?! Nie wierzyłam, a jednak! 😻 Jak od młodzieżowek raczej stronię, tak po kolejne książki tej autorki sięgnę z przyjemnością. Trzecie miejsce na podium zdobywa "Skarb Getta" autorstwa Adam Michejda, bo jeśli pisać dla dzieci o historii to tylko tak. Lekko, z pomysłem i dużą ilością humoru 👌
Aaa i jeszcze wyróżnienie! Po kolejne tytułu od Agaty Czykierdy-Grabowskiej sięgam z wielką przyjemnością, bo jeszcze nie było takiego na którym bym się zawiodła. Najnowsza "Słońce wiatr i księżyc" jest tak idealna na lato, że bardziej to już się chyba nie da. I to tak niewymuszenie, tak przyjemnie, że aż byłam zdziwiona, że tak się da 😹 Kupili mnie bohaterowie, kupiła mnie ich wioska i kupiła mnie ta historia 💛
Wszystkie pozostałe książki to mocne średniaki, albo rozczarowania, więc cieszę się że mam je już za sobą 😅

Bastuba 

WRAP UP LIPIEC


Mam wrażenie, że jeszcze się nie zdarzyło, żebym dodała Wrap UP bez poślizgu 😅 Na szczęście w tym miesiącu nie jest to związane z książkowymi rozczarowanami, ponieważ większość przeczytanych w lipcu powieści było naprawdę ciekawych. Na podium postawiłabym jeden romans - "Milion nowych chwil" oraz jedną fantastykę - "Przebudzenie", które miało premierę w sierpniu i to z moim patronatem na okładce 💛 Cieszę się niesamowicie, bo dawno nie czytałam tak wciągającej książki. Zawsze miałam słabość do światów z pogranicza magii, baśni czy wampirów, więc to nowo rodzące się uniwersum totalnie mnie kupiło 😁 Pozostałe tytuły to jak widzicie w większości dobre 8/10, które mogę spokojnie polecić. Mocno rozczarowała mnie "Aniela. Matki i córki", bo była nudna, mdła i przegadana. Mimo, że klimat życia codziennego podczas II WŚ normalnie bardzo mnie ciekawi, tu miałam nadzieję szybko przebrnąć przez kolejne wewnętrzne monologi głównej bohaterki, żeby móc zapomnieć, że ta książka w ogóle trafiła w moje ręce. Do obyczajówek to ja ostatnio nie mam szczęścia.




  1. Bastuba 


Ruchome obrazki czyli co ciekawego widziałam ostatnio w kinie?



W okresie wakacyjnym uwielbiam chodzić do kina. A może lubię robić to przez cały rok, tylko między czerwcem a sierpniem multipleksy wypuszczają większe ilości wyczekiwanych przeze mnie filmów? Od końcówki maja chodzę do kina przynajmniej raz w tygodniu, więc coś musi w tym być. Widziałam na dużym ekranie "Oszustki", "Trzy kroki od siebie", "Niedobranych", "Aladyna", "Pokemon. Detektyw Pikatchu", a wcześniej "Hellboya", "Kapitan Marvel", "Planetę Singli 3", "Alita. Battle Angel" i oczywiście "Avengers. Koniec gry", który totalnie i nieodwracalne złamał moje serce. W sumie trochę tych ekranizacji w tym roku widziałam, a dopiero teraz zebrałam się, żeby coś więcej z tej mojej miłości do kina stworzyć. Mam nadzieję, że częściej będę przychodziła tu z małymi filmowymi poleceniami. Na pierwszy ogień idą więc nowy "Król Lew", smutny i sfrustrowany "Spider-Man. Daleko od domu" oraz Ci co zapomnieli o Beatlesach, czyli "Yesterday" :) 

1. Zaczynając od końca - "Yesterday" opowiada o mężczyźnie, który po wypadku budzi się w szpitalu i odkrywa, że nikt nie wie kim są Beatlesi. Choć przez pół swojego życia starał się odnieść sukces śpiewając swoje piosenki i kończyło się to bardzo marnym skutkiem, teraz postanawia przypomnieć ludziom największe hity legendarnego zespołu. W międzyczasie próbuje odkryć czego tak naprawdę pragnie w życiu i czy dziewczyna, którą dotąd traktował jak przyjaciółkę nie jest przypadkiem miłością jego życia.
Niby fabuła jest tu bardzo prosta, a jednak sam pomysł na film na tyle się broni, że człowiek ani przez chwilę się nie nudzi. Odpowiada za to dobrze wyważone poczucie humoru, bardzo angielskie i wprowadzenie Eda Sheerana wcale nie jako pobocznej postaci. Jeśli tak dalej pójdzie, to możne muzyk niedługo zacznie grać pierwszoplanowe role, bo po widać, że po epizocie w "Bridget Jones 3" jest to duży krok naprzód. Dla mnie "Yesterday" jest dobrą propozycją na sobotnie wyjście do kina, albo do wspólnego oglądania z przyjaciółmi, bo i pośmiać się i pośpiewać można, nawet jeśli wielkimi fanami Beatlesów nie jesteście. W żadnym wypadku nie jest to film w stylu "Narodzin Gwiazdy" czy "Bohemian Rhapsody". I mimo że podoba mi się, że nie jest przewidywalny, dobór aktorów pasował do granych przez nich postaci, czy ostateczny wydźwięk tego filmu, to za wątek romantyczny, który kompletnie mi nie grał, oraz za końcówkę, która jak dla mnie mogłaby być ciekawsza dałabym tu 7/10. Oglądało mi się dobrze, choć nie ma kiedy nami chemii. 

2. Jedyny pająk jakiego się nie boję - "Spider-Man. Daleko od domu" zaczyna się chwilę po wydarzeniach z "Avengers. Koniec gry", więc w życiu i uczuciach Petera Parkera panuje niezły chaos. Z jednej strony oficjalnie stał się Avengersem, więc tak jak marzył może być pełnoetatowym superbohaterem, jednak z drugiej strony właśnie stracił kogoś bardzo bliskiego, przez 5 lat po prostu nie istniał i po prostu najbardziej chciałby odpocząć, pojechać z klasą na szkolną wycieczkę i trochę zbliżyć się do dziewczyny, przez którą szybciej bije mu serce. Wszechświat ma niestety inne plany i na drodze do spokojnych wakacji staje chłopakowi Mysterio - superbohater z innej rzeczywistości. 
Mam nadzieję, że nie czyta tego ktoś, kto seans najnowszych Avengersów ma dopiero przed sobą, bo nie chciałabym mieć na sumieniu czyjegoś zawału. Po śmierci Tony'ego Starka świat szuka nowego Iron Man'a, co dla mnie samo w sobie jest dziwne, bo przecież oczywistym jest, że Tony był tylko jeden. Szesnastoletni Parker nie bardzo potrafi unieść taką odpowiedzialność na swoich barkach, a tu niedość, że po ulicach europejskich miast zaczynają biegać potwory stworzone z podstawowych żywiołów, to jeszcze sprzed nosa jakiś gościu chce mu buchnąć dziewczynę. Nie trudno odgadnąć, że nieszczęście wisi w powietrzu. Co ja na to? Mamy lato! :) Cały film podobał mi się prawie tak mocno jak pierwsza część przygód sympatycznego pajęczaka z sąsiedztwa (pewnie to Was zdziwi, ale tu zabrakło mi... Iron Man'a. Ale to będzie mój zarzut już do każdego kolejnego filmu Marvela. Kocha(ła)m Starka, więc no...), choć nie mogę powiedzieć, że minął mi jak z bicza strzelił. Ponad dwie godziny w fotelu to nie przelewki, ale dzięki temu całość miała ręce i nogi. A właśnie to kuleje w większości filmów z kina superbohaterskiego. Albo za długi wstęp, albo środek za bardzo rozciągnięty, albo koniec jakiś bez wyrazu. Ty wszystko jest na swoim miejscu i tak j.w. najbardziej podobał mi się humor i zwroty akcji. Jeszcze nie wiem czy czuję chemię między Peterem a MJ, ale nie można zaprzeczyć, że tym razem ta postać ma totalnie inny styl bycia, niż w poprzednich ekranizacjach. Jeśli spojrzy się na to w boku, to cały ten film powinien być kręcony w Wenecji albo Paryżu, bo od par i miłości to się tam aż roi. Ale całościowo? Uwielbiam Jake'a Gyllenhaala! Dawno nie widziałam go w żadnym filmie, więc to dla mnie miły smaczek. Całość to dla mnie miłe 8/10 i na pewno będę do tej części wracać jak tylko pojawi się na DVD :) 

3. Dubbing nie jest taki zły, gdy można śpiewać Hakuna Matata -  nowy "Król Lew" to po prostu stary "Król Lew" w wersji live, jeśli można tak nazwach zwierzęta w całości wygenerowane w komputerze, ale nie zamierzam narzekać. Fabularnie nie dostaliśmy za wielkich zmian, bo i Simba "Strasznie już być tym królem chce", i Mufasa niestety prawda... No właśnie. Z nowych rzeczy urzekły mnie nowe teksty Zazu, którego grał Piotr Polk, oraz jak zwykle idealnie sarkastyczny Maciej Stuhr jako Timon. Na sali siedziałam z salą pełną dzieci i po ich reakcjach mogę stwierdzić, że im film podobał się równie mocno jak mi. Choć nie śpiewały pod nosem tak jak ja :) Nie wiem czy ten film był nam niezbędny, ale dobrą rozrywką jest na pewno. Wydaje mi się nawet, że chętniej będę wracać do tej wersji, mimo że od początku miałam mały problem z tym jak w tym filmie poruszają się zwierzęta. Ale może za rzadko oglądam biegnące lwy. W sumie po namyśle nie martwi mnie to aż tak. 7/10 i duże serduszko za wprowadzenie małego wątku feministycznego. 

Na dziś to tyle, ale po zapowiedziach widzę, że niedługo mogę przyjść z nowym wpisem m.in. o "W deszczowy dzień w Nowym Jorku", "Szybcy i wściekli. Hobbs i Shaw" czy "Na bank się uda". A później czeka nas jeszcze Festiwal Polskich Filmów Fabularnych! Tego to dopiero nie mogę się doczekać! :) 

Bastuba 

WRAP UP CZERWIEC 2019


Czasem ocenianie jest proste, a czasem choć dwum książkom dam tę samą ocenę, to jedną mogę szczerze lubić, a do drugiej nie mogę się po prostu przyczepić, choć do autora więcej nie wrócę. Czerwiec był dla mnie miesiącem pod znakiem sesji na studiach, więc myślałam, że i ten miesiąc będzie czytelniczą posuchą, a jednak trochę tych książek przeczytałam. Na pięć z nich czekałam od miesięcy (!) przebierając rękami w oczekiwaniu, i niestety nie wszystkie uniosły ciężar moich oczekiwań. 


1. "Kastor" - Myślę, że wiele autorek, bo tylko z takimi miałam w tym miesiącu do czynienia, uważa że dobra historia obroni się sama, a przecież teraz nawet dzieci wiedzą, że często równie ważne jest to jak coś podasz, a nie tylko czy będzie to smakowało Magdzie Gessler (patrz: Master Chef Junior). Choć uwielbiam klimaty bokserskie, to po tym jak zawiodłam się na "Gordianie" Melissy Darwood, podchodzę do takich książek ostrożniej. Mimo to, pamiętając jak podobała mi się seria "Zakręty losu" Lingas-Łoniewskiej, czy "Łatwopalni" wierzyłam, że miłość do "Kastora" to będzie czysta formalność. Coś jednak nie zadziałało. Rozumiem, że ciągle kobiety marzą o miłości od pierwszego wejrzenia, a facet, który za dnia jest biznesmenem, nocą zaś chuliganem i rozrabiaką, jest spełnieniem ich marzeń, ale na litość! Niech Ci bohaterowie mają w sobie coś więcej niż oklepane schematy! Po co mam sięgać po książkę, która już od pierwszych stron pokazuje mi, że nie dość iż logiki w niej nie uświadczę, to i przewidzę wszystkie zwroty fabuły? No nie. Po prostu smutne nie. 4/10 za postaci drugoplanowe, które mam nadzieję czeka lepszy los w kolejnych częściach tej raczkującej serii. 
2. "Miłość po sąsiedzku" czyli zabawna, trochę pikantna historia, przy której trzeba wyłączyć głowę, a wtedy będziemy bawić się przednie. Już po pierwszej części, czyli "Friend-Zoned" wiedziałam, że autorka luuubi popłynąć pisząc niektóre sceny, ale tu jest tego jeszcze więcej, także logikę czy teorię prawdopodobieństwa zostawmy za oknem. W zamian za to dostaniemy (wreszcie!) ciekawe, barwne postaci, które chemię czuły do siebie od dawna i ta książka to czysta formalność. Niby love/hate, ale więcej tu szczekania niż gryzienia. Dodatkowo autorka porusza kilka ważnych społecznie tematów, jak trudności w zajściu w ciążę, porzucenie przez matkę, czy toksycznego partnera i to w ciekawy sposób, więc tak jak byłam pełna obaw czy autorka pisze książki dla mnie (Friend-Zoned oceniam na... 5? Naciągane jeśli dobrze pamiętam) teraz wiem, że pierwsze koty za płoty! 9/10 i to bez łaski. :) 
3. "Kochaj mnie czule" wzięłam przez wzgląd na autorkę. Polecano mi ją regularnie od tak dawna, że jak tylko miałam okazję przekonać się za co jest tak lubiana nie wahałam się. Tyle, że nadal nie wiem. Dla mnie ta książka to jakiś galimatias. Narracja, główna bohaterka, fabuła, gatunek... Czy tu cokolwiek było na swoim miejscu? Jak dla mnie nie. Odbiłam się od tej książki, bo nie mogę nawet powiedzieć historii, bardzo boleśnie. Czasem żałuję, że jeśli książka do połowy mnie nie porwie to jej nie odkładam. Oszczędziłoby mi to nerwów, bo po każdym takim koszmarku ciśnienie mi się podnosi. Tyle dobrego, że styl Gargaś ma na tyle dobry, że szybko się czyta. 2/10 i nigdy więcej! 
4. "Rozstanie"! Ileż ja czekałam na tę książkę! "Poniżenie" czyli pierwszy tom do tego stopnia wbił mnie w fotel zakończeniem, że myślałam że zacznę obgryzać paznokcie czekając na kontynuację. Na szczęście Wydawnictwo Niezwykłe zlitiwało się nad czytelniczkami (jestem bardzo ciekawa czy jakiś Pan przeczytał, a jeśli tak - to co sądzi) i w czerwcu okazała się kolejna książka Stylo Fantome. A ponieważ nie da rady w tym wypadku bez spoilerów to powiem tylko, że nie dałam 10 dlatego, że ognia było delikatnie mniej niż w poprzedniej części. Po zakończoniu czuję jednak, że jeszcze będzie się działo. Kto lubi nietuzinkowe, ostre i wciągające historie, romanse szczególnie, ta książka daje radę. 9/10 i KIEDY TRZECI TOM!? 
5. "W kajdankach miłości" i... 
6. "Płonąca namiętność" to tytuły, które muszą być jakimś żartem, bo czasy Harlekinów przecież dawno minęły, a coś co w oryginale brzmi dobrze, po polsku nie koniecznie się sprawdzi, nawet jeśli w teorii ma być żartem językowym i grą słów. Na szczęście sprawa dotyczy książek K. Bromberg więc można odetchnąć, zapomnieć o tym jakie mamy tytuły na okładkach, i po prostu zagłębić się w nową dobrze napisaną historię miłością, z dreszczykiem emocji, bo to przecież TA autorka. Ona nie umie na spokojnie i do herbaty. Tu tylko rollercoaster. I niech padnę, jeśli za to jej nie uwielbiam! Cała seria nosi nazwę "Życiowi Bohaterowie" ponieważ każda książka opowiada o innym mężczyźnie ratującym innym życie. Pierwszy jest policjantem, drugi strażakiem, trzeci pilotem śmigłowca ratunkowego. Trzeba przyznać, że wybierane przez autorkę tematy są zawsze podwyższonego ryzyka i to się broni. Bo fabuła jest ciekawa, bohaterowi trójwymiarowi, realistyczni, a co najważniejsze nie idealni i nie przewidywalni. Oczywiście to romans, więc rządzi się swoimi prawami, i choć w pierwszej części nie zgrałam się z fabułą, tak druga kupiła mnie w butach. Jak nie pokochać gościa, który zamiast psa w domu oswojoną świnkę? No jak? Obie polecam gorąco i namiętnie! ;) 


7. "Ja na to jak na lato" jest idealna na wakacje. Po prostu. Lekka, zabawna, dobrze napisana, krótka, ciekawa. Trochę "Moda na sukces" w wersji polskiej, ale dobrze zrobiona, więc nie mam do czego się przyczepić, a nawet jestem ciekawa co wydarzy się w kolejnych częściach. 6/10 i piąteczka dla głównej bohaterki. 
8. "Too late" czyli największa zagwozdka mojego rankingu. Do tego stopnia przejęłam się napisem "tylko dla dorosłych", że spodziewałam się, że Hoover przeora mi głowę z lewa do prawa, więc na każdą stronę patrzyłam podejrzanie, aż doszłam do końca (jednego, drugiego, trzeciego, bo trochę tych epilogów tam mamy) i okazało się, że wcale nie było tak hardcorowo. Myślę, że po lekturze "Poniżenia" mało co może takie dla mnie być, ale w sumie cieszę, że autorka nie poszła dalej. Czytałam niejedną jej książkę, żeby wiedzieć, że warsztatu jej nie brakuję, a "Too late" jest dobra taka jaka jest. Przy okazji muszę przyznać, że cieszę się że zachowano ten tytuł, bo pasuje idealnie. Dla fanów Hoover książka nada się  tylko wtedy, jeśli już wcześniej czytali historie pokręconych postaci, albo są otwarci, żeby taką poznać. Mnie najbardziej podobało się dopracowanie fabuły. Zagłębienie psychiki postaci i ułożenie wszystkich kawałków akcji tak, żeby końcowo tworzyła spójny obrazek. Tak się właśnie pisze książki! Zabieram jedną gwiazdkę dlatego, że książka nie wbiła mnie w fotel, ale pod każdym innym względem - świetna! 9/10. 

Czerwiec i maj był romansowy - jaki będzie lipiec? Przekonamy się. Chwilowo mam większą ochotę na filmy czy seriale niż książki, ale kto wie? Może okaże się że coś się zmieni i przyjdę do Was z jakimś większym WRAP UP'em? Zobaczymy! :) 

Bastuba 

WRAP UP MAJ 2019


Mogłabym się tłumaczyć, że w maju dużo podróżowałam, w czerwcu była sesja na studiach i dopiero teraz rozhulam bloga, ale tak jak nie lubię u innych obietnic wielkiej poprawy po miesiącach nieobecności, tak sama nie będę tego robić. Choć maj nie był dla mnie specjalnie owocny czytelniczo i nie mogę odesłać Was do recenzji konkretnych tytułów, to chociaż dam znać, że na instagramie macie z nimi całkiem dużo zdjęć. :) 



 1. "Współlokatorzy" to zabawna historia dwojga ludzi, którzy w ramach oszczędności dzielili to samo mieszkanie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby się znali, ale choć Ci dzielą jedno łóżko, to nigdy się jeszcze nie widzieli. Powiedziałabym, że jest to bardziej obyczajówka niż romans, ale trzeba przyznać, że jest to jedna z najlepszych książek wydanych w maju. Przyjemne 8/10. 
2. "Siła jej piękna" to zbiór opowiadań, napisanych dla kobiet przez kobiety. Patrząc z różnych perspektyw, podejmuje próbę pokazania, że potrafimy podnieść się nawet z najgorszego kryzysu, porażki czy choroby. Niektóre historie głęboko mnie poruszyły, czego kompletnie się nie spodziewałam, dlatego z radością oceniłabym tę antologię na 10/10!
3. "Joy" udowadnia, że okładka ma w dzisiejszym świecie duże znaczenie. Idealnie instagramowa przyciąga wzrok od pierwszej chwili i aż prosi się, żeby sprawdzić czy i środek będzie tak ciepły i romantyczny jak sugeruje ta grafika. Niestety ja się rozczarowałam. Myślę, że pomysł był bardzo dobry, tylko za dużo wątków przewinęło się bokiem i jakby po za czytelnikiem i gdyby przed epilogiem dodać jeszcze z trzy-cztery rozdziały, to całość wypadałaby lepiej, a tak tylko 7/10, choć zwrot akcji na końcu - duży plus. No i duże serducho za okładkę. Cudeńko! 
4. "To, co najważniejsze" to duże rozczarowanie. Ponoć zaczęłam przygodę z autorką od jej najgorszej książki, ale nie zmienia to faktu, że odbiłam się od tej historii jak od trampoliny. Nie dość, że historia jakiś miliony, bo ona przyjeżdża do małego miasteczka, poznaje JEGO i od razu wie, że czuję do niego coś czego dotąd nie znała. Z miejsca zaprzyjaźnia się ze wszystkimi, i jest oczywiście powszechnie lubiana, nawet przez wieloletnich odludków, a jej wielka tajemnica zmienia wszystko. No nie. To było tak wiele razy, że tylko niesamowita chemia między bohaterami, ale ich genialne wykreowanie mogłoby zaradzić tej odpychającej kalce, tylko że tego tu nie ma. Niestety na więcej niż 2/10 ta książka nie zasługuje. 
4. "Niebezpieczna gra" czyli jeśli o kopiach mowa... Tu chyba miało być coś pomiędzy Mrozem a Świst, tyle że coś nie wyszło. Chwilę po przeczytaniu napisałam na świeżo swoje odczucia ma instastories, a że dalej je podtrzymuję, to po prostu Wam je tu dodam. Jeśli jesteście ciekawi co czytam na bieżąco, to tam właśnie wszystko pokazuję najszybciej. :) 



5. "(Nie) zwyczajna" i... znowu rozczarowanie. Choć myślałam, że maj będzie dla mnie miesiącem świetnych romansów, to rzeczywistość nie dorównała oczekiwaniom. Mogę nawet powiedzieć, że dość twardo wylądowałam. Ponownie mamy oklepaną fabułę, tym razem w wersji dla nastolatków. Ona nieśmiała, w tajemnicy przed wszystkimi pisze wiersze, on przenosi się z innej szkoły, od wejścia pokazuje jaki to nie jest zbuntowany i niezależny mimo, że ma może z siedemnaście lat. Są narkotyki, gangi, alkohol czyli w sumie normalka, prawda? W recenzjach często przewijało się, że książki Young są lekkie i dobre na raz, a ja się zastanawiam jaki jest sens sięgać po coś co mogliśmy czytać już pięćdziesiąt tysięcy razy w innych powieściach? I to lepiej napisanych? Z bohaterami, których łatwo zrozumieć i polubić, co tu raczej się nie uda? Jest lepiej niż w "To, co najważniejsze", ale jak dla mnie tytuł nie warty zapamiętania niestety. 3 może 4/10.


7. "Vicious. Nikczemni" jako najbardziej wyczekiwana książka przez cały polski booktube czy bookstagram. Ileż dobrego się o niej naczytałam jeszcze przed premierą! Że objawienie! Że wciśnie w fotel albo pozamiata, albo i ugotujemy się z emocji! No to sięgnęłam po nią i... Faktycznie, czegoś takiego jeszcze nie czytałam. Znam Schwab, wiem, że lubi pod prąd, że umie pisać, że do tworzenia bohaterów to ma rękę - i to wszystko tutaj czuć. Znowu mroczne, znowu zaczynamy z wysokiego C i ciągniemy tylko wyżej i wyżej, tylko mam wrażenie, że sens całej tej książki zmienia się w trakcie czytania. Aż do samego końca czytelnik próbuje uchwycić i zrozumieć kto tu jest dobry a kto zły, a rezultat... Cóż. Nie żałuję, że przeczytałam i choć nie tego się spodziewałam to po czasie patrzę na nią bardzo przychylnym okiem. Jeśli nie odpycha Was tematyka wykopywania ciał, opisów metod na skuteczne uśmiercanie, czy całkiem dużo fizyki, a przede wszystkim tematyka science fiction, co chyba powinnam zaznaczyć na początku, to ta książka jest dla Was. Zresztą przyznajcie, że nawet gdybym napisała, że jest beznadziejna to dla samej okładki warto mieć ją na półce. :) Ah i ocena... 9/10 będzie uczciwe! 

Po opisy czy więcej recenzji odsyłam Was na Lubimyczytac.pl, na dniach pojawi się WRAP UP z czerwca i może po za recenzjami książek też jakieś filmy? Ostatnio kino stało się moim drugim domem i chętnie dam znać na co warto się wybrać, albo jakie dvd kupić, gdy szykuje Wam się spotkanie z przyjaciółką albo nie ma co obejrzeć do obiadu. :) 

Bastuba



WRAP UP KWIECIEŃ 2019


Kwiecień był dla mnie miesiącem w którym czytelniczo wyszło moje alter ego, które nie przepada za romansami. Były poradniki, obyczajówki, literatura faktu, książki o tematyce obozowej i duuużo fantastyki. Skąd mi się to więło? Nie mam pojęcia, ale większość z tytułów, które tu dziś zobaczycie, bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły. Niestety nie obyło się również bez rozczarowań, co dość mocno odbije się na ich ocenie. 



Łatwo przychodzi mi wyłowienie najlepszej książki, ponieważ do przeczytania "Wieży Świtu" zbierałam się chyba z rok. Czekałam, aż poznamy datę polskiej premiery "Królestwa Popiołów", ponieważ nie chciałam znowu pokochać świat Maas i być skazaną na kolejne miesiące męczarni oczekiwania "co będzie dalej". Jednocześnie słyszałam tyle pozytywnych opinii o nowelce poświęconej naszej Kaoli / Chaolu, że bałam się czy książka faktycznie jest aż tak dobra. I cóż, jest. Ponad osiemset stron pochłonęłam w dwa dni i totalnie pokochałam występujących tam bohaterów i cały ten nowy świat. W stu procentach jest to wzór dla innych książek w tej tematyce. 

Niestety równie łatwo mogę wskazać najgorszy tytuł na tych planszach i są to "Ci Inni Za Murem" czyli debiut Marty Kruczek. Dość często powtarzam, że lubię sięgać po debiuty, ponieważ w tej sposób poznałam wielu ciekawych autorów i świetne książki, dlatego gdy przeczytałam o czym chce napisać autorka, pomyślałam - super. Temat naprawdę ciekawy - straszny i trudny - ale czegoś takiego na pewno jeszcze nie czytałam. W końcu zoo pełne zombie? Park rozrywki w której główną atrakcją są ludzie o niesamowitej silne, którzy nocą tracą nad sobą kontrolę i stają się rządnymi krwi bestiami? Odważne, szczególnie jeśli skojarzy się to z podobnymi pomysłami, które miały miejsce w historii ludzkości. No bo popatrzcie na okładkę. I z czym Wam się ona kojarzy? A jednak choć pomysł oryginalny i z potencjałem, to wykonanie totalnie siadło. Książka składa się w sumie bardziej z dialogów, bynajmniej mało realistycznych, główna bohaterka z pewnością cierpi na dwubiegunowość, ponieważ regularnie myśli jedno, robi drugie, a potem dziwi się jakie efekty z tego otrzymuje. Wątek kryminalny to żart, bo zachowanie policji przypomina chory sitcom, tylko że w sumie będzie to śmiech przez łzy. Jeszcze nie podjęłam się pełnej recenzji, bo nie wiem jak zrobić to w sposób, który nie będzie wybitnie okrutny, ale w końcu taki post się tu pojawi. 



Z książek, które chciałabym dodatkowo wyróżnić będą na pewno te o tematyce zahaczającej o historyczną, czyli "Czerń i purpura" oraz "Kołysanka z Auschwitz". Obie zaliczają się do tematyki obozowej, choć jedna z nich dotyczy Żydów, a druga Cyganów. Oczywiście podczas lektury nie obyło się u mnie bez łez, ale mocym plusem jest to, że autorzy wybrali formę fabularną, więc osoby które temat ciekawi, ale nie lubią suchych faktów - tu to Wam nie grozi. Mamy za to autentycznych bohaterów, historię która została opowiedziana w bardzo przemyślany sposób, a na końcu sprostowanie, dzięki czemu łatwo oddzielimy fikcję od rzeczywistości. Takich książek brakuje na liście lektur szkolnych i mam nadzieję, że to się kiedyś zmieni. 

Osobom, które lubią się zmiać z ludzkiej głupoty polecam odkeić nos od telewizora i sięgnąć po "Ludzie. Krótka historia o tym jak spieprzyliśmy wszystko", ponieważ autor w niesamowicie sarkastyczny i złośliwy sposób punktuje wszystkie błędy jakie popełniliśmy jako ludzkość. Można się spodziewać, że było tego całkiem sporo, więc i rozrywka przednia, a i anegdotki do podzielenia się ze znajomymi się znajdzie. Przyjemne z pożytecznym.

Fanom obyczajowek polecam "Czas wyborów". Pełna recenzja jest na blogu, więc tam odsyłam, ale w skrócie ocena 5/5 nie wzięła się z nieba :) 

Mam przeczucie, że maj będzie dla mnie bardziej romansowym miesiącem, ponieważ szykuje mi się kilka wyjazdów, a w drodze najlepiej sprawdza się lekka lektura. Jak będzie - zobaczymy :) 

Bastuba 


WRAP UP MARZEC 2019


Marzec już dawno za nami, ale że czytelniczo wspominam go bardzo dobrze, ponieważ nareszcie opuścił mnie zastój czytelniczy, który był skutkiem sesji, zaliczeń etc., w tamtym miesiącu przeczytałam 13 książek. Jednej z nich nie umieściłam jeszcze na planszy, bo pojawi się na półkach dopiero po 15 maja. Ale z tych co już miały premierę spokojnie mogę Was polecić "Zakochanego przez przypadek", który totalnie skradł moje serce, o czym dobrze wiecie, bo recenzja dawno się na blogu pojawiła, oraz "Najważniejszy powód by żyć", bo tak jak młodzieżówki to nie mój konik, tak ta książka bardzo mi się podobała, dlatego z niecierpliwością wyczekiwałam premiery tomu drugiego. Po ocenach pozostałych tytułów możecie zauważyć, że tylko z "Gordianem" nie bardzo się zakumlowałam, a po za nim wszystkie inne książki mi się podobały, bardziej lub mniej. O tym czy kwiecień był dla mnie równie udany tam znać jutro! :)





Pozostałych recenzji możecie się niedługo spodziewać, szczególnie że premiera "Jagi" od Katarzyny Bereniki Miszczuk już za rogiem, a wraz z nią konkurs na moim instagramie. 😊🔥 Maj będzie dla mnie miesiącem podróży, ponieważ mam w planach uczestniczyć w Influencer LIVE w Poznaniu, oraz w Targach Książki w Warszawie, a w międzyczasie wraz w ramach wyjazdu naukowego wyjeżdżam do Lwowa, dlatego nie wiem na ile aktywny pozostanie w tym okresie mój blog, ale spoko jestem fanką teori, że im więcej ma się obowiązków, tym lepiej człowiek potrafi się zorganizować, to może się okazać, że i recenzje i wpisy z wyjazdów będą się pojawiać na bieżąco. 😁 Trzymajcie za to kciuki! 

Bastuba 

"Ludzie. Krótka historia o tym jak spieprzyliśmy wszystko" Tom Phillips


"Historia postępu ludzkości zaczyna się od naszej zdolności do myślenia i naszej inwencji twórczej. To równi nas od innych zwierząt - ale również prowadzi do tego, że regularnie robimy z siebie kompletnych idiotów."

Książka Toma Philipsa opowiada głównie o głupocie. O niewykorzystanych szansach, albo o przedobrzeniu, gdy świat miał się całkiem nieźle. Pisze o władcach, którzy nie chcieli nimi być, albo o takich którzy urodzili się w złej epoce. O wielkich masakrach, kolonizacji czy tym jak cudownie idzie nam niszczenie ekosystemów. Przypomina, jak nie raz i nie dwa daliśmy się nabrać, że ktoś pozornie nieszkodliwy, nie może wyrządzić nikomu wielkich krzywd, a potem za tę niefrasobliwość przelało się morze krwi. Oj wiele mieliśmy okazji by coś s*ieprzyć. Na szczęście mimo że Philips wraca do przykrej przeszłości, mało dla nas chwalebnej, to dzięki sarkastycznej formie jaką obrał, "Ludzi" czyta się bardzo szybko i bardzo dobrze. Można się przy tym zdrowo pośmiać, bo co może bawić bardziej niż ludzka głupota?


"Liczba rzeczy, które wiemy na pewno, jest maleńka w porównaniu z liczbą tych, o których wiemy, że nie wiemy. Liczba rzeczy, o których nawet nie wiemy, że nie wiemy, jest najprawdopodobniej jeszcze większa, ale niestety nie wiemy tego na pewno."

"Ludzie naprawdę dobrzy w swoim fachu mają tendencję do zaniżania oceny swych umiejętności, natomiast ci o znikomych kwalifikacjach dziko je przeceniają. Po prostu za mało wiemy o naszych wadach, żeby dostrzec, jacy jesteśmy w czymś kiepscy. I dlatego wciąż robimy głupoty, przepełnieni pewnością siebie i błogim optymizmem, nieświadomi, że strasznie się myliliśmy (...) że wszystkich błędów popełnianych przez nasz umysł właśnie pewność siebie i optymizm mogą być najbardziej niebezpieczne. "

"Problem ponownie wyrasta z niezrozumienia, że ekosystemy są skomplikowane i nieprzewidywalne. O tak, myślimy sobie, dajmy gatunek tu, moje ujmijmy dwa gatunki tam, a będzie znacznie lepiej. W tym momencie ni stąd, ni zowąd pojawiają się Niezamierzone Konsekwencje ze swoimi kumplami, Skutkami Upocznymi i Efektem Kaskadowym, i razem urządzają sobie imprezę nieposkromionej pychy."

"Mamy tendencję zakładać, że kiedy dzieje się coś strasznego, musi za tym stać jakaś ogromna inteligencja. To zrozumiałe: czg wszystko mogłoby pójść tak źle, gdyby jakiś geniusz zła nie pociągał za sznurki? Minus jest taki, że z reguły uznajemy, że skoro od razu nie namierzyliśmy geniusza zła, to możemy się trochę wyluzować, bo wszystko będzie dobrze.
Ale historia wskazuje, że to błąd, i to taki, który powtarzamy bez końca."

Bastuba 

"Czas wyborów" Tracey Mathias



"Myślenie o przeszłości było równie nie do zniesienia jak myślenie o przyszłości. Byka w stanie myśleć jedynie o tym, co działo się tu i teraz, o deszczu bębnącym o szybę, o zapadającej ciemności, o jego oddechu na swojej skórze.
Tylko o tym.
I aż o tym."

Przyzwyczailiśmy się, że fantastyka to gatunek bardzo oderwany od rzeczywistości. Opowiada o czym, co w naszych realiach nie ma szans się wydarzyć, bo i atak kosmitów raczej nam nie grozi, a o pobór do głodowych igrzysk czy przyjęcie do Hogwartu może się wydarzyć co najwyżej w snach. W oderwaniu od takich przyzwyczajeń przychodzi do nas Tracey Mathias, której książka określana jest jako młodzieżówka, ot po prostu, ale dla mnie to urban fantasy. 

Wielka Brytania wystąpiła z Unii Europejskiej, a władze objęła Partia o poglądach skrajnie nacjonalistycznych. Poza wzmożoną walką z narkotykami, podniesieniem poziomu bezpieczeństwa czy aktywizacji młodzieży w polityce, zaczynają forsować ustawę o imigracji i prawie pobytu, opierającej się na wprowadzeniu "British Born", czyli wszyscy ludzie, który nie urodzili się w Wielkiej Brytanii, mają ją natychmiast opuścić, chyba że żyją w niej conajmniej 35 lat. 
A Zara urodziła się poza granicami kraju, a to że od małego żyje wraz z matką w Londynie nie ma dla władz znaczenia. Gdy tylko zaczyna się gorączka propagandy, nakłaniająca by zgłaszać się do kontroli, która ma orzec kto może zostać, a kto musi udać się do punktów deportacyjnych. Dodatkowo plakaty przypominały, że jeśli ktoś zna ludzi przebywających w mieście nielegalne, to obywatelskim obowiązkiem jest to zgłosić policji. Dziewczyna ma jednak na głowie jeszcze inne zmartwienie. Zmartwienie, któremu na imię Ash. 

"No, nieważne. Wróćmy do Lewisa. Lewis jest za Partią i kiedy się dowiedział, że nie głosowałem na niego w szkolnych wyborach, powiedział, że to tylko polityka i nasza przyjaźń na tym nie ucierpi. Ale dla mnie to nie jest "tylko" polityka. Nie teraz. No i do jakiego stopnia można nienawidzić czyichś poglądów i czynów, ale nadal lubić tę osobę? Nie wiem. Nie mam pojęcia."

Tytuł "Czas wyborów" ma podwójne znaczenie. Z jednej strony mówi o decyzji przed którą stoi główna bohaterka książki, ponieważ musi wybrać między powiedzeniem prawy o tajemniczej śmierci siostry Asha - Sophie, a bezpieczeństwem swoim i swojej mamy. Z drugiej akcja powieści odbywa się w czasie wyborów rządowych, gdzie prawicowa Partia stoi w kontrze do lewicowej Koalicji. Już samo to jest bardzo ciekawe i daje nam nadzieję, że autorka wnikliwie przygotowała każdy element tej książki. Tak w istocie jest. Zaczynając od zbudowania wciągającej fabuły, poprzez stworzenie wielowymiarowych, skomplikowanych bohaterów, i to nie jedynie tych głównych, bo i drugoplanowe postaci nie robią tu tylko za tło, aż po wartą akcję, towarzyszące jej napięcia i zwroty w historii. Każdy z tych puzli łączy się z innym i razem tworzą całkiem barwną i ekscytującą lekturę. Szczególnie, że w jej trakcie razem z Ash'em i Zarą możemy rozwiązywać zagadkę śmierci Sophie. Więc po tą futurystyczną wersą przyszłości, mamy tu jeszcze wątek kryminalny. Nie obyło się co prawda bez małych przestojów, bo przez wprowadzenie retrospekcji pęd akcji czasem wyhamowuje, ale to tej książce bardzo pasuje. Gdybyśmy przez całe 450 stron jechali na pełnej petardzie, moglibyśmy nie dociągnąć do mety. Więc jako całość bardzo mi się podobała. Szczególnie te postacie drugoplanowe, które choć występują w książce rzadko, a mimo to są bardzo wyraziste i uczą nas, że nikt nie jest czarno-biały niesamowicie mi się podobały. 

"Czyste szaleństwo to najwyższy rozum."

Myślę, że autorka z niezwykłą precyzją pakazała nam błędy systemu, choć widać, że nie chciała zrobić tego na realnych przykładać. Przypomniała nam jak działa propaganda, jak łatwo przychodzi szufladkowanie na "lepszych" i "gorszych" i co się dzieje, gdy u władzy znajdą się ludzie pełni chorych wizji. Niby młodzieżowki czyta się tylko dla rozrywki, a jednak tu po za nią, znajdziemy całkiem sporo wartości, niezależnie od własnych poglądów, ponieważ autorka nie forsuje swoich przekonań, a jedynie trafnie stawia pytania, które zostają z człowiekiem na dłużej niż jeden oddech. Dla mnie? Strzał w 10.

Bastuba 

"Kołysanka z Auschwitz" Mario Escobar




"Ludzkie istoty są ulotnymi tchnieniami pośród huraganu otaczających nas okoliczności, ale historia Helene przypomina nam, że możemy być panami własnego losu, nawet jeśli dosłownie cały świat jest nam przeciwny."

"Błoto, ograniczenia pod prądem i slodkawa woń śmierci - tym Auschwitz był dla nas, tym zapisał się w naszej pamięci."

Niektóre książki pozwalają nam oderwać się od świata zewnętrznego, zapomnieć o tym co złe i cieszyć się czasem spędzonym na miłej i pokrzepiającej lekturze. Ale nie wszystkie mają nas zostawić z uczuciem błogiego spokoju. Czasem autor chce nas wytrącić z bańki niepamięć w której tak chętnie się zamykamy. Bo o ważnych wydarzeniach trzeba pamiętać. Trzeba więc o nich mówić i trzeba pisać. Escobar to właśnie zrobił. Wstrząsnął i przypomniał. 

"Ideom nigdy nie udaje się w pełni zdławić uczuć."

"Zrozumiałam, że być matką to coś znacznie więcej, niż wychowywać dzieci; to naginać duszę, aż własne ja na zawsze połączy się z ich pięknymi niewinnymi twarzami."

"Uśmiechnęłam się. W tym momencie uświadomiłam sobie, że zawsze stałam wyżej od niego i wszystkich zabójców rządzących tym piekłem. Potrafili w ciągu kilku sekund odebrać życie dziesiątkom tysięcy ludzi, ale nie umieli dać życia. Jedna dobra matka jest warta więcej niż cała mordercza machina nazistowskiego reżimu."




Helene Hannemann, niemka, która już jako nastolatka zakochała się w cygańskim chłopcu, szybko musiała się nauczyć, że czasem za miłość trzeba drogo zapłacić. A choć Johann nie pochodzi z bogatej rodziny i na każdym kroku napotykają trudności i nieprzyjemne spojrzenia, w końcu po małej urzędowej batalii pobierają się. On zaczął pracę w Berlińskiej Filharmonii, bo jako skrzypek potrafił oczarować publikę, a ona wykształciła się na pielęgniarkę. Z czasem znaleźli dla siebie spokojny kąt i z każdym kolejnym dzieckiem, które witali na świecie stawiali się szczęśliwsi. Aż przyszedł rok 1936 i sielanka ich berlińskiego życia zaczęła się kończyć. Najlepiej Johann stracił pracę, bo dla Romów nie było tam już miejsca, potem przestano wpuszczać ich do publicznych parków czy kina. Nic nie było jednak tak straszne jak oświadczenie, które któregoś majowego poranka 1943 roku wygłosił w jej kuchni policjant. Jej mąż oraz 5 dzieci miała trafić do obozu stworzonego specjalnie dla nich. Dla Romów. Helene jako aryjki ten rozkaz nie dotyczył. Była jednak matką i bardzo kochała męża, więc niewyobrażała sobie ich porzucić. Razem dotarli na dworzec, razem wsiedli do bydlęcego pociągu i razem powitali peron nad których widniał napis "Auschwitz". Ich nowy dom, w którym najlepszym przyjacielem będzie strach, a w którym Helene otworzy przedszkole dla dzieci. Mały cud w piekle. 


" - Jedno jest pewne: wszyscy umrzemy. Ale jeśli możemy kogoś uratować, warto codziennie podejmować walkę."

"Każdy kolejny dzień w Auschwitz oznaczał przeciąganie agonii, trzymanie duszy w więzieniu za okrutnymi kratami obojętności naszych katów."

"Do tej pory nie wiedziałam, że dzierżenie w ręku czyjegoś życia lub czyjejś śmierci jest jeszcze gorsze niż odczuwanie zagrożenia wiszącego nad naszym własnym życiem."

Historia, którą chciał nam opowiedzieć Escobar zdążyła się naprawdę. Ale to nie jest książka historyczną, tylko fabularną. I to jest jej wielki plus. W sposób niepodręcznikowy autor przybliża nam realia życia, a raczej egzystowania, w Auschwitz, które poznał studiując źródła i rozmawiając z historykami. Jednocześnie porusza też inną tematykę, niż to co najczęściej się opisuje, bo na swoich bohaterów wybrał rodzinę Romów, a nie Żydów. To zaś sprawia, że akcja toczy się w Auschwitz II, czyli Birkenau, w tzn. obozie cygańskim. Przedstawiona zostaje nam również postać doktora Mengele, którego nazwisko sprawia, że krew cierpnie mi w żyłach, a który tylko po kilku scenach "Kołysanki z Auschwitz" zasłużył sobie w pełni na miano "doktora Śmierć". Choć Escobar opisuje nas tego essesmana też w inny sposób, nie tylko jako rzeźnika, który przeprowadzał okrutne eksperymenty na dzieciach. Helen jako obozowa pielęgniarka miała z mężczyzną częste kontakty, w książce możemy więc przeczytać co czuła i co o nim myślała. Wszystko to jest oczywiście wyobrażeniem autora, choć pierwszoosobowa narracja jest wyjątkowo wstrząsająca i realistycznie rozegrana. Daje również do myślenia, bo zadaje takie pytania jak: czy ktoś może być tylko dobry lub zły, oraz rozpatruje, gdzie kończy się człowieczeństwo. Do czego człowiek może się posunąć, nie zatracając swojej duszy. Wybranie tej formy przekazu przybliża nas również do samej Helene, poznała wczuć się w jej sytuację i zrozumieć jej zachowanie, choć w pełni nigdy nie będzie to możliwe. Ta dezorientacja, gdy z poukładanego świata logiki i dostatku trafia do obozu, gdzie zasady nie mają z rozsądkiem nic wspólnego, a brakiem podstawowych środków do zaspokojenia ludzkich potrzeb nikt się nie przejmuje... Tak, Mario Escobar wiarygodnie zobrazował nam świat, który znamy na szczęście tylko z opowieści. 

"Kiedy do głosu dochodziły uczucia, wszyscy byliśmy bliscy załamania. Jedyny sposób na przetrwanie polegał na tym, by starać się jak najmniej myśleć i przytępić uczucia."

"Wolałam widzieć w nazistach bezduszne potwory. Im bardziej ludzkie przejawiali zachowania, tym mocniej mnie to przerażało, ponieważ oznaczało że każdy z nas może się stać takim nikczemnikiem jak oni."

"Wydawało mi się to niemal świętokradztwem, lecz potem pomyślałam, że dopóki dzieci śpiewają, świat wciąż ma szansę na ocalenie."

Zaczynając "Kołysankę z Auschwitz" wiedziałam że ta książka będzie miała na celu nas wzruszyć, zszokować i złamać serce. Nie obroniło mnie to w żadnym procencie przed tym jak smutna była to lektura. Nie mam dzieci, nie znam więc miłości, która popchnęła Helene Hannemann, by wyruszyć do obozu za swoimi dziećmi, bo nie chciała ich zostawić. Mam nadzieję, że nienawiści której doświadczyła od ludzi, uważających, że ona i jej dzieci, uznane za Cyganów, są gorszym "gatunkiem", również nigdy nie doświadczę. Ze wszystkich okropieństw o jakich pisze Escobar najbardziej uderza mnie to jak bardzo człowiek może CHCIEĆ zniszczyć innego człowieka. Człowieka, który niczym się od niego nie różni. Choć nie. W sumie, gdy na scenę wkroczył Mengele czy Irma Grese można zauważyć, że w obozie były zwierzęta. Ale nie byli nimi więźniowie.

Czy da się ocenić taką książkę i nie emanować uczuciami, które przebijały nas podczas lektury? Chyba nie. Mnie tematyka obozowa niezmiennie od lat doprowadza do łez, a ta ilość bólu, która przepływa przez "Kołysankę...", jest nie do zignorowania. Może być to zasługa pierwszoosobowej narracji, albo szczegółów jakich nie szczędził nam autor, w każdym razie trzeba przyznać, że wywiązał się z zadania znakomicie. Nie tylko przypomniał nam tę historię bardzo dokładnie, zrobił to również bez podręcznikowej obojętności, co dodatkowo zachęca do lektury. Podoba mi się, że na końcu zostały podane nam fakty i mała historyczna notatka. Właśnie takie książki są nam najbardziej potrzebne.

"(...) z całego serca znienawidziłam doktora Mengele. Jego i wszystkich nazistów w obozie. Katowali nasze ciała, ale było im mało - wypaczali dusze, aby odebrać nam to, co mieliśmy najcenniejszego: nasze człowieczeństwo."

"Przestajemy istnieć, jeśli nie ma na tym świecie nikogo, kto by nas kochał."

Bastuba 


"Poczuj grunt pod nogami" Svend Brinkmann


"W kulturze przyspieszenia mamy robić więcej, lepiej i dłużej, nie zwracając uwagi na treść albo sens tego, co robi. Rozwój stał się celem samym w sobie. Naszym centralnym punktem odnosienia zostało "ja": kiedy sądzimy, że jesteśmy bezbronni wobec świata, który jawi się jako "globalna nawałnica", skupiamy się bardziej na sobie i niestety stajemy się przez to jeszcze bardziej bezbronni."

W XXI wieku wszyscy jesteśmy zorientowani na nasze "wewnętrzne ja". Na zewnętrzne zresztą też. Doprowadziły do tego media promujące ideał piękna dla wielu nieosiągalny, jednocześnie mówiąc nam co mamy zrobić, krok po kroku, żeby zdobyć pracę, miłość i szczęście. Widząc że to się sprawdza, powstało wiele publikacji coachingowych, od poradników uginają się półki, a ludzie jak byli zapatrzeni w siebie i niespecjalnie szczęśliwi, tak nadal są. Mimo tego w kolejnych książkach nie pojawiły się nowe treści. Przynajmniej aż do premiery "Poczuj grunt pod nogami", która zbiła to, co czytaliśmy w poradnikach do tej pory. Nie wiem czy u nas trafi to na podatny grunt, ale warty uwagi jest ten tytuł na pewno.

"Moim celem jest przede wszystkim odnalezienie w myśli stoickiej odpowiedzi na niektóre z wyzwań współczesności." 

Cała książka podzielona została na wstęp, rozdziały w stylu "7 kroków do..." i podsumowanie z małą lekcją historii. Można pomyśleć, że skoro autor ma na celu obalenie tych pozycji które już mamy na rynku, a które ten uważa za nie tylko niepomocne, a wręcz szkodliwe, to przekazywanie swojej wiedzy w ramach podziału na kroki to jak hipokryzja. Jednak nie. To raczej forma uproszenia, by łatwiej przedstawić treść, a może też trochę puszczenie oka do tych coachów, których neguje. Żeby nie napisach krytykuje. O czym więc pisze Svend? A o tym, żeby myśleć bardziej negatywnie (a o śmierci to już zwłaszcza), żeby częściej mówić "nie", zamiast na wszystko się zgadzać oraz, czym kupił mnie totalnie, upomina, żeby coraz to nowsze biografie gwiazd czy ludzi sukcesu, zastępować powieściami, które o wiele lepiej pokazują ludzkie życie i emocje. A co nam to da? Jeśli zrozumiemy jak kruche jest "tu i teraz", będziemy czerpać więcej radości z codziennych obowiązków i docenimy to co mamy. Ładniej przyjdzie nam też mierzyć się ze stresem, kiedy wyobraźmy sobie co najgorszego może się zdarzyć, jeśli w ważnej dla nas chwili nawalimy. Oblany egzamin? Są poprawki. Ominęliśmy naszą stację? Są powrotne. Rzucił nas chłopak? Tego kwiatu..., prawda? Jeśli nastawimy się na najgorsze, wszystko co przyjdzie do nas dobrego, nie odbierzemy jako oczywiste, tylko z radością będziemy się tym cieszyć podwójnie.

"Większość rodziców zna ten rodzaj wszechogarniającej desperacji, gdy małe dziecko nie przestaje płakać i nie może zasnąć. Takie zwątpienie bardzo szybko zmieni się w radość z istnienia dziecka, jeżeli przypomnimy sobie o jego śmiertelności. Epiktet powiedziałby, że lepiej kołysać w ramionach dziecko pokrzykujące niż martwe, a my możemy nauczyć się lepiej wytrzymywać ten krzyk dzięki negatywnej wizualizacji."

Oczywiście każda metoda znajdzie tak samo zwolenników jak i przeciwników. Ostatecznie nie jest tak istotne co nam daje szczęście, jeśli faktycznie je czujemy. A nie jest to wcale takie popularne uczucie w erze pośpiechu, gdzie znalezienie czasu na analizowanie swoich uczuć nie jest łatwe. I mimo, że Svend krytykuje ten pęd, takiego skupienia się na tych wewnętrznych głosach, też nie uważa za dobry ruch. W sumie wszystko to co bombarduje nas w mediach, w tej książce jest, delikatnie mówiąc, odradzane. Na szczęście znajdziemy tu coś więcej niż tylko samą krytykę, a na każde "nie rób tego", jest "możesz zrobić to i to". Tu kluczem jest właśnie zachowanie przez czytelnika wolnej woli.
"Kontrola uczuć sprzyja poczuciu godności." 

To co mnie najbardziej pozytywnie mnie pozytywnie zaskoczyło, to merytoryczne przygotowanie. Od dawna w żadnej nie-naukowej książce nie widziałam tylu przypisów. Dodatkowo mała lekcja historii, którą dostaliśmy w ramach podsumowania i odwołania do stoików starożytnych, jest miłym elementem. Wyraźnie widać, że nie była to treść spisana na kolanie, a autor wnikliwie przemyślał co i jak chce przekazać. Całość też przyjemnie się czyta, co przy tego rodzaju literaturze jest całkiem kluczową kategorią. W końcu co nam po dobrze zaplanowanym tekście, który może i przekazałby nam dużo wiedzy, a może nasz pogląd na niektóre sprawy, jeśli nie jesteśmy w stanie dobrnąć nawet do połowy. Tu na szczęście ten problem nie występuje. Słowem - nic tylko czytać.

"Od czasów Platona i Arystotelesa filozofowie uznawali przyjaźń za absolutnie fundamentalną relację dla naszego człowieczeństwa. Według Arystotelesa przyjaciel jest kimś, z kim spędza się czas ku zadowolenia obu stron, ale któremu także życzy się jak najlepiej ze względu na osobę samego przyjaciela, a nie dlatego, że sami ewentualnie moglibyśmy odnieść z tego jakąś korzyść. Przyjaźń jest zatem relacją mającą wartość samą w sobie. (...) Możesz mieć tylko nadzieję, że ty także jesteś czyimś prawdziwym przyjacielem, bo takich relacji nie można nawiązać na zasadzie kontraktu - podobnie jak nie możemy zawrzeć umowy o miłość."

Bastuba 

"Odkupienie" & "Przebaczenie" Tillie Cole

 

“Zawsze wierzyłam, że oczy człowieka mogą wiele powiedzieć o jego naturze. O jego naturze i o tym, co ma w sercu.”

“— Kiedyś myślałam, że jesteście tacy sami. Ale teraz… — opuściła ramiona. — Ale teraz widzę, że tak nie jest. Macie inne serca i inne dusze — jedna jest czysta, a druga mroczna. Szkoda tylko, że na tym świecie zawsze wygrywa ciemność.”


Od dawna w moim sercu trwa walka między seriami książkowymi, a serialami już-nie-tylko-telewizyjnymi, a zależnie od humoru szala przechyla się na jedną ze stron. Wreszcie jednak znalazłam taki cykl książek do którego wracam z pełnym zapasem entuzjazmu bez względu na nastrój, ponieważ autorka tak plastycznie przedstawiła fabułę, że wszystkich bohaterów, a jest ich lekką ręką kilkunastu i każdy inny, widzimy wyraźnie przed swoimi oczami. Do tego potrzeba talentu. A Tillie Cole tworząc kolejne tomy "Katów Hadesa" właśnie tego dokonała.

"Czytałem gdzieś, że nie liczy się ilość czasu spędzonego z kimś, tylko to, jak prawdziwi i szczerzy byliśmy podczas tych chwil.”

"Odkupienie" opowiada dalszą historię Kaina, czy teraz raczej Ridera, oraz Harmony. On kiedyś uważał się za proroka, ona wierzyła, że jest kolejną Przeklętą. Dziś oboje wiedzą, że były to kłamstwa, które wymyślił prorok Dawid, dlatego ich pierwsze spotkanie następuje w lochach, gdzie oboje są zamknięci. Dzieli ich cienki mur, przez który słyszą nawzajem swoje łzy i modlitwy. Może się okazać, że będą dla siebie jedynymi głosami w ciemności. Wspólnie mogą znaleźć jednak odkupienie.

“Łatwo jest przymknąć oko na czyjeś grzechy, gdy zaślepia nas miłość. (...) Czysta dusza zawsze znajdzie miłość. Nawet otoczona nienawiścią wcześniej czy później zapragnie miłości.”

*SPOILER ALERT*


"Przebaczenie" jest historią Phebe i AK. Kobieta, dotąd uprzywilejowana żona Judasza, która wierzyła w swoją misję, zmienia zdanie po tym co spotkało jej siostrę Lilah. Wyjątkowa niesprawiedliwość jakiej dopuściła się na niej starszyzna, sprawia że Phebe przejrzała na oczy i zaczęła dostrzegać wszystkie okrucieństwa jakie w Nowym Syjonie były na porządku dziennym. To właśnie był początek jej końca. O końcach AK wie wszystko. Przeżył jeden na wojnie, gdzie służył jako snajper, drugi, gdy spotkała go rodzinna tragedia. Dobrze wie, że jeśli dopuści do sytuacji, by ponownie otworzyć swoje serce, to kolejne cierpienie jest tylko kwestią czasu. Lecz coś go ciągnie do rudowłosej Phebe. Gdy Nowy Syjon przestaje istnieć, a kobieta zostaje uprowadzona przez Meistera, szefa organizacji wierzącej w dominację białej rasy, AK zgłasza się na ochotnika by ją odbić. Nie będzie to jednak spacer po łące, tylko powrót do wspomnieć, które mężczyzna chciał zakopać głęboko w swoim wnętrzu. Prawdziwa droga przez mękę. Dla obojga może być to jednak niezbędne, by pogodzić się z przeszłością, przebaczyć sobie i zbudować nową przyszłość. Tylko czy tego właśnie chcą? Choć różni ich wszystko, mogą okazać się sobie bliżsi niż ktokolwiek mógł przypuszczać.

“Jutro wszystko będzie lepiej. Zawsze jest lepiej, gdy znów wschodzi słońce. Przyniesie nowy dzień. I rozjaśni mrok w twojej duszy.”


Tillie Cole pisze raczej brutalne książki, więc każdego kto choć trochę autorkę zna, sceny w "Odkupieniu" i "Przebaczeniu" nie powinny szokować. Za każdym razem zresztą, przy okazji robienia openboxów na instastory, staram się podkreślać, że seria opowiada o konflikcie i walkach pomiędzy sektą religijną a gangiem motocyklowym. Gwałty, morderstwa czy inne akty przemocy są po obu stronach normą. I nie wiem czy autorka stwierdziła, że jak na czwarty i piąty tom jest to dla jej czytelników zbyt "soft" czy postanowiła wytoczyć ciężką artylerię by przebić się przez wszechobecny pancerz znieczulicy, ale to o czym tym razem czytamy to jazda bez trzymanki. Chciałabym wierzyć, że to tylko fikcja literacka i żaden człowiek nie jest w stanie zmanipulować innych do tego stopnia, że jak marionetki będą działać bez wątpliwości, bez pytań, bo wiara zapewnia ich o słuszności działań ich lidera. Bo gdy na czele Społeczności Nowego Syjonu stanie Judasz w roli Kaina... następuje armagedon. Finał "Odkupienia" sprawił, że do tej pory jak o nim myślę mam ciarki. Do czego doprowadzi Meister i jego hasła o "białej sile" jeszcze nie wiemy, ale to co spotkało z jego ręki czy rozkazu Phebe sprawia, że daję wiarę, iż umysł może zdziczeć. Działać jak zwierzęcy. I chyba wolę myśleć w ten sposób, niż uwierzyć, że tak łatwo jednemu człowiekowi niszczyć innego.

“Człowiek, który jest w stanie zaryzykować wszystko, by odkupić swoje grzechy… Człowiek, który jest w stanie się poświęcić tak, by inni mogli żyć, zasługuje na ocalenie.”

Nie jest to jednak książka historyczna, a autorka nie próbuje nas umoralniać. Nadal są to przede wszystkim romanse. Dość drastyczne, ale nadal jest to przede wszystkim opowieść o sile miłości. I tej romantycznej i tej między rodzeństwem, czy matką a jej dziećmi. Nie spodziewają się, że strony poświęcone temu tak mnie wzruszą. Może dlatego czwarta część "Katów..." jest moją ulubioną. Ciężko wiernie oddać relacje między rodzeństwem, a tu ta więź jest nie tylko silna, ale też bardzo trudna. Ten tom jest najbardziej przegięty, hardcorowy i ciężki do przetrawienia, lecz jednocześnie emocje, które powoduje, gdy choć trochę uruchomi się wyobraźnię, są nie do podrobienia. Gdzieś po drodze polubiłam zarówno Ridera jak i Harmony, która jak dotąd okazała się najsilniejszą, zdecydowaną w tym czego chce, a na co więcej nie zamierza pozwalać, oraz bardzo charakterną bohaterką. To ona inspiruje innych do podobnego zachowania. Podobnie wpływa na Ridera.

“Życie jest naprawdę do dupy, kiedy człowiek jest sam. Naprawdę, kurwa, do dupy.”

Podoba mi się też klimat tych historii. Bałam się, że monologi będą przeciągnięte, albo fabuła będzie mieć nierówne tempo, ale na szczęście okazało się, że wszystko ma tu swoje miejsce i pod tym kątem lektura jest przyjemnością. Do dalszego oglądania oczywiście najbardziej popycha pytanie "Co będzie dalej? Co jeszcze może tu się wydarzyć?" I okazuje się że całkiem sporo. Mamy tu przecież zwroty w fabule, które wbijają w fotel, oraz charyzmatycznych bohaterów drugoplanowych. Mówiąc krótko i ku podsumowaniu, oba tomy zaskoczyły mnie in plus.

“Siła to tarcza, którą można opuścić tylko przed tymi, których kochamy.”


Bastuba
Copyright © CZYTADO