'Czereśnie zawsze muszą być dwie' Magdalena Witkiewicz


Drzewo czereśni potrzebuje
innego drzewa, aby rosnąć i dawać owoce.
Tak jak człowiek, gdy kocha – rozkwita. 

‘Żli ludzie czasem mimochodem robią dobre rzeczy’

Nie od dziś wiadomo, że ludzie dzielą się na tych co wierzą, że ich losem kieruje jakaś niewidzialna ręka tudzież przeznaczenie, oraz na tych zaklinających się, że sami rządzą własnym życiem. Ja wyznając zasadę ‘będzie co ma być’ niedawno wydałam ostatni grosz na książkę Witkiewicz i zdecydowanie nie uważam tego za złą decyzję. Podobnie jak główna bohaterka wierzę, że nie ma w przyrodzie przypadków.

‘Życie chyba tak wygląda, że najpierw musi być bardzo, bardzo źle, właśnie po to by zaczęło być dobrze.’

Zosia jest dziewczyną trzymaną pod kloszem zrobionym z poczucia obowiązku, winy i strachu, przed wywołaniem niezadowolenia na twarzy rodziców. Z tego powodu nigdy nie była częścią grupy, co sprawiało, że mimo dobrych ocen i wzorowego zachowania, czuła się gorsza. Gdy tylko nadarzyła się okazja postanowiła więc taki stan rzeczy zmienić. Pierwsze wagary okazują się być dla Zosi tym, co zmienia bieg dotąd spokojnej rzeki. Z życie nastoletniej dziewczynki wkracza pani Stefania, którą mała ma się opiekować, w ramach kary za opuszczanie lekcji. Początkową nieśmiałość z każdym spotkaniem zastępuje coraz większa sympatia i z czasem nawiązuje się między nimi relacja wnuczka-babcia, co dla obu wydaje się wyczekiwanym uśmiechem losu. Od tego momentu życie napiera dla nich rozpędu, dni nie są już monotonne i wypełnione samotnością. Kolejnym punktem zwrotnym okazuje się dla naszej bohaterki jeden z wielu zwykłych biegów przez las nad morze. Gdańszczanka poznaje wtedy Marka, który na odegrać w jej życiu ważną rolę. Tylko czy nie zakłóci to dobrze znanej codzienności? I jakie zdanie o nowym znajomym będzie miała pani Stefania? Wielkie miłość mają to do siebie, że rzadko trwają ‘aż po grób’, a za duże szczęście, trzeba słono zapłacić. W książce Magdaleny Witkiewicz spotykają się dwie epoki, dwie odrębne historie. Dostajemy wgląd w lata trzydzieste ubiegłego wieku i w charakter tamtejszych ludzi. Ciekawie jest uświadomić sobie, że ludzie się nie zmieniają. Nowe technologie, rozwój miast, czy globalne ocieplenie nie wpłynęły na ludzką duszę, która ciągle szuka szczęścia i miłości. Nie są to jednak jedyne uczucia, które nie opuszają nas przez pokolenia i o tym jakie są skutki tych negatywnych zachowań też przeczytamy w ‘Czereśniach’. Styl pisania autorki i konwencja zapowiadania w końcówce rozdziału co wydarzy się dalej, nie pozwalały oderwać się od lektury. Przy porcjowaniu opowieści o Henryku i Annie, i ich historii z przed lat czułam się nienasycona jak główna bohaterka. Porwana i wciągnięta w zupełnie inny świat.

‘Wierzyła, jak niejedna kobieta, że złego mężczyznę da się przemienić w idealnego towarzysza życia. Trzeba tylko dać mu miłość i wsparcie. Od początku świata kobiety kochały awanturników. I były szczęśliwe, gdy oni zwracali na nie uwagę.’

Najlepsze historie pisze życie i prawdopodobieństwo, że ta opowieść mogła wydarzyć się naprawdę jest ogromne, bo zazdrość i miłość przeplatają się z sobą od stuleci. W świecie w którym prawdziwe i szczere uczucia to rzadkość, warto pamiętać, że nic nie trwa wiecznie i jeśli mamy naszych bliskich koło siebie trzeba pielęgnować każdą wspólną chwilę.

‘Jeśli się czegoś bardzo chce, to trzeba nad tym pracować. I jeśli dajesz z siebie wszystko, nie ma szans, by się nie udało.’



Bastuba


'Metalowa Dolna' Bruno Kadyna


'Chyba nikt nie zastanawia się, co będzie, jak zdobędzie wymarzoną miłość, a potem ją straci. Samo zdobycie wydaje się czymś niemożliwym do osiągnięcia'

Zanim jakaś książka trafi na naszą listę tytułów ulubionych, przeważnie musi chwilę odleżeć. Zrozumienie, czy podoba nam się tylko na chwilę, czy jest to ważna, życiowa historia, musi trochę potrwać. Często zrozumienie danej opowieści przychodzi do nas dopiero, gdy przeżyjemy coś zbliżonego do niej, coś co otworzy nam oczy. ‘Metalową Dolną’ pochłonęłam jednak w kilka godzin. Nie mam męża, a sport uprawiam kiedy biegnę na autobus, a i tak wiem, że zagwarantowała sobie miejsce na mojej liście TOP. Sprzeczność? Nie, wyjątkowa książka.
Tomek jest mężczyzną prawie w wieku średnim, który prowadzi włas
ną działalność, więc można uznać, że jest w pracy 24/7, co niespecjalnie mu się podoba. Sytuacja w której się znalazł, chora na raka żona, nie pozwala mu jednak na zmianę pracy. Sposobem na pozostanie przy zdrowych zmysłach są częste wizyty na siłowni. Pozwala mu to na wyrzucenie negatywnej energii zgromadzonej w organizmie w ciągu całego dnia, oraz znalezienie równowagi pomiędzy swoimi marzeniami, a rzeczywistością. Forma pierwszoosobowa narracji i obsadzenie całej akcji w piwnicy, pozwala nam lepiej odczuć upływ czasu pomiędzy wydarzeniami. Ważnym elementem opowiadania jest samotność z którą w pewnym momencie musi zmagać się główny bohater. To, że nad jego mieszkaniem znajduje się lokum matki, a w telefonie ma dwa numery do kumpli, nie załatwia sprawy, bo czuje, że nie znajdzie w nich zrozumienia. Ten element uderza w nas bardzo mocno, szczególnie, że język i spostrzeżenia postaci są bardzo naturalistyczne. To, jak i cały męski punkt widzenia bardzo wpasowało się w moje gusta. Jestem też zaintrygowana wątkiem psychologiczno-fantastycznym (w zależności od interpretacji). Bo co byśmy zrobili gdybyśmy mogli poczuć reakcje kogoś na nasze słowa? Albo gdyby nasze emocje fizycznie wpływały na kogoś nam bliskiego? Złość czy smutek, który pozwalamy sobie czuć, który czasem traktujemy jak środek masochistyczny, nabrałby innego znaczenia. Jest to dla nas ważna lekcja do nadrobienia, warta dłuższego zastanowienia.

'Zastanawiam się, co się dzieje, jak się traci zmysły. Czy widzi się wtedy jakieś pierdoły, czy też każdy wariat przechodzi to inaczej?' 


Nie mogę wyjść z szoku, że debiut może być tak udany. Zawsze do nowych autorów podchodzę z rezerwą, dając im czas na rozwój. Nie można przesadzać, bo nie bez powodu, mówi się, że najbardziej motywuje krytyka. Moim jedynym zarzutem jest jednak długość. Dziewięćdziesiąt sześć stron to malutko, choć trzeba oddać, że swego rodzaju otwarte zakończenie pasuje tu bardzo dobrze. Żałuje, że nie mam siły przekazania wam werbalnie jak podobała mi się ta książka i jak zła jestem, że nie widzę, by dostała odpowiedniego zaangażowania marketingowego. Pozwala to dojść do wniosku, jak mało wartościowych lektur nas otacza, skoro kiedy trafimy na cacuszko to uderza to w nas tak mocno. Chciałabym, żeby więc Ci, którzy ratują czytelniczy honor naszego pięknego kraju sięgnęli i po tę historię, bo, daję słowo, jest tego warta.

Bastuba




'Winnica Rose' Kayte Nunn


Brytyjka Rose Bennett ma złamane serce i nadwagę, łatwo się denerwuje, a w wyniku splotu różnych okoliczności znalazła się daleko od domu. Nie jest do końca pewna, co robi w winnicy Kalkari Wines w australijskiej dolinie Shingle Valley - jest sam środek zimy, a otoczenie zupełnie nie przypomina soczyście zielonych australijskich krajobrazów, których się spodziewała.

Są takie schematy, które nie wychodzą z mody. Jednym z nich bez wątpienia będzie opowieść o dziewczynie, która wyjeżdża z rodzinnego miasta i w nowym miejscu chce odnaleźć sens dla swojego życia. Można to ograć dobrze, albo źle. Jak udowodnia najnowsza ekranizacja historii ‘Pięknej i Bestii’ z Emmą Watson w roli głównej, odgrzewany kotlet też może być smaczny.
Z ‘Winnicą Rose’ nie wiązałam dużych nadziei. Kilka lat wcześniej jako nagrodę czytelniczą dostałam ‘Francuską opowieść’, książkę pozornie w tym samym stylu, i mimo, że czytało się szybko i miło, nie uważam, że jest warta dłuższej rozmowy. Ze średnim więc nastawieniem, ale pod wrażeniem ślicznej oprawy, podczas któregoś z powrotów z uczelni zaczęłam lekturę.

‘Życie nigdy nie jest spokojnym rejsem, wtedy byłoby zbyt nudno. Ale cieszę się, gdy mamy pomoc, W przeciwny razie siedzielibyśmy po uszy w gównie’



Tytułowa Rose to około trzydziestoletnia dziewczyna, która ze złamanym sercem, lekką nadwagą i w średnim stanie emocjonalnym, przylatuje do Australii. Ma zostać au pair w domu właściciela podupadającej winnicy. Robi to bez większego przekonania wiedząc, że brat, który znalazł jej tę pracę, ma dla niej również misję dodatkową. Pytanie brzmi, czy Rose zadomowi się w Kalkari i zaakceptuje ją jako swój dom? Mark jest mężczyzną po czterdziestce, wiecznie z chmurną miną i nie w humorze. Jeśli brać poprawkę na fakt, że zostawiła go żona, firma upada, a on nie bardzo daje radę sam zajmować się dwójką małych dzieci, to można jego częste wahania nastroju zrozumieć. Nasza bohaterka ma w sobie wystarczające pokłady energii, żeby spróbować odnaleźć się w nowej sytuacji. To co naprawdę nie pozwala nam się od tej książki łatwo oderwać, to uczucie ciepła jakim emanuje każda strona. Od okładki zaczynając, przed środek, aż po ostatnie zdania mamy wrażenie jakbyśmy chodzili za nią krok za krokiem i grzejąc twarz w słońcu, słuchali opowieści koleżanki, popijając przy tym wino. I z każdą jego dolewką, z każdym rozdziałem nie tyle szumi nam w głowie, ile jesteśmy szczęśliwi i kibicujemy bohaterom z każdym nowym wyzwaniem. Taką powieść trzeba umieć napisać, bo wymyślenie jej, to nie gwarant sukcesu. Czytałam, że ma być druga część, jeśli to prawda, mam nadzieję, że jej premiera nie umknie moim uszom, bo chętnie znów sięgnę po ten kieliszek. Oddać trzeba jednak, że ważne są tu zachowania bohaterów, oddanie pewnych ludzkich słabości. W prawdziwym życiu bardzo nie lubię ludzi bipolarnych, niezdecydowanych, wiecznie pośrodku, bez odwagi by podjąć konkretne działania. Tu mamy taką postać, i mimo, że początkowo chciałam uznać to za minus, myślę, że dobrze się stało, że zagościła ona na kartach tej książki. Udawanie, że takich zachowań nie ma, nie zlikwiduje ich w rzeczywistości. Dobrze jest poznać różne możliwości radzenia sobie z nimi. Ciekawym zabiegiem stylistycznym jest rozdzielenie rozdziałów poprzez wstawki o uprawie winogron, i opisanie tego w sposób odnoszący się do życia człowieka. Nawet taki antyfilozof jak ja zobaczył w tym coś ciekawego. Skojarzyło mi to to dodatkowo z Moyes i jej ‘We wspólnym rytmie’.

‘pączkowanie (rzeczownik) – pojawianie się nowych liści na roślinach, takich jak winorośl, na początku nowego sezonu wegetacyjnego’

Czasem trzeba zaryzykować i odciąć się od tego co boli. Wiara, że wszystko można wytrzymać, jeśli da się sobie odpowiednią ilość czasu, nie została wymyślona bez podstaw. Kayte Nunn przypomina nam jak ważna jest nieustająca chęć walki o lepsze jutro, o lepszego siebie. A jeśli można przy tym wypić lampkę dobrego wina to, czemu nie? 😊







Bastuba

'Śmieszek' Martin Stankiewicz


Co się dzieje, gdy jeden z najpopularniejszych śmieszków polskiego internetu ląduje na kozetce u przenikliwego terapeuty? Śmiech miesza się ze łzami, a na jaw wychodzi słodko-gorzka prawda o działalności w sieci.

Jednym z typów książek, których nie lubię, są autobiografie. Szczególnie takie pisane przed czterdziestymi urodzinami. Może jestem negatywnie nastawiona, ale dla mnie to szczyt samouwielbienia. Do tej pory wyjątkiem była książka Mameda Khalidova, napisana w formie wywiadu przeprowadzonego przez Twardocha. Czułam, że długo nie pojawi się nic co zainteresuje mnie równie mocno co to. A jednak, wchodząc niedawno do Matrasa przy ostatniej wyspie przecen leżało nowe dziecko Martina Stankiewicza. Tego śmieszka z internetu, jak sam siebie określa. Premiera książki miała miejsce w czasie, gdy byłam zaaferowana organizacją studniówki i wyprawianiem urodzin, potem matura i gdy wreszcie mogłam pomyśleć o jej zakupie, kompletnie wyleciała mi ona z głowy. Jak widać, do czasu.

'Problemem wielu osób, które dziś próbują wejść na YouTube'a i na nim zaistnieć, jest to, że od początku myślą głównie o tym, ile mogą z niego wyciągnąć'

Nie zamierzam ukrywać, że rozdział, który najbardziej mnie interesował, to ten poświęcony Laurze z Nibylandii. Myślę, że jest to kwestia zakazanego owocu i olbrzymiej ciekawości. Nigdy o tym nie opowiadali, wyraźnie pomijając taką tematykę komentarzy. To oczywiście musiał być jakiś chwyt marketingowy, ale cóż, grunt, że udany. Może jednak zaczną od faktów. Martin od kilku lat jest całkiem popularnym youtuberem w sferze rozrywki. Udaje mu się w kilkuminutowych filmach zawrzeć w krzywym zwierciadle polskie przywary, które przedstawione w ten sposób śmieszą ludzi od lat. Największą przeszkodą, która uniemożliwia mu pełną radość produkowania filmów, są zarzuty o zbyt dużą ilość współprac z komercyjnymi markami. Myślę, że ten zarzut powinien umrzeć śmiercią naturalna już jakiś czas temu, gdyż nie od dziś wiadomo, że internet stał się potężną siłą, i aż szkoda z tego nie korzystać. Chyba więc prawdą jest, że Ci który najgłośniej przeciw temu protestują, to jednostki nie umiejące płynąć na finansowej fali. Laura to również twórczyni internetowa. Jej twory to natomiast spore przeciwieństwo rozrywkowego kontentu Martina. Pełnią wrażliwości, spokojnej oceny sytuacji i nostalgicznych powrotów do czasów młodości musiała jak widać zarazić Stankiewicza, bo dokładnie taka jest jego książka. Możemy poznać początki jego drogi filmowej, dowiedzieć się, kto go w marzeniach wspierał, a kto z powątpiewaniem patrzył na pierwsze komediowe podrygi. Co ciekawe całość, mimo tego, że jest bardzo sarkastyczna i jakby autokrytyczna, zawiera w sobie bardzo dużo smutnych refleksji. Spodziewałam się żalów względem momentami trudnej platformy jaką jest YouTube, ale nie tego, że człowiek, który zawodowo zajmuje się rozśmieszaniem ludzi, okaże się introwertykiem. Prawdopodobnie nie powinnam być zdziwiona, nie takie przypadki zna historia, np. Robbie Williams, który mówił, że jeśli człowiek za uśmiechem może skryć największe smutki i nikt tego nie zauważy. Nie na darmo uważa się go za wybitnego aktora. Nie generalizując muszę wspomnieć, że to co najbardziej spodobało mi się w słowach Martina to przestroga, że mając zebraną pewną grupę odbiorców trzeba brać odpowiedzialność za to co się robi. Za nikogo po za sobą nie możemy ręczyć, każdy dane słowo może interpretować jak mu serce podyktuje, ale świadomość mocy słowa wyraźnie w naszym społeczeństwie zanika. Cieszę się więc, że na taki mały apel znalazło się w tej konkretnej książce miejsce. Mam też swoją ulubioną anegdotkę z życie Śmieszka, jest nią historia pojawienia się z jego życiu pewnej małej istotki – suczki Tosi.  Nie zdradzam nic, ale rozbawiła i rozczuliła mnie jednocześnie.




'Wychodzę z założenia, że nie tyle wydarzenia, ile ludzie, których spotykasz w życiu, mają wpływ na nasze życie. Czasem nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy'

Dla kogo jest ta książka? Chyba dla tych, którzy lubią twórczość Martina i, jak sam wspomina, dla rodziców, którzy boją się co za golasa oglądają ich dzieci w tych internetach. Myślę, że jest to dobry instruktarz jak nie poddawać Cię, gdy masz pomysł, którego nikt po za Tobą nie łapie i dlaczego warto nie rezygnować na zakręcie. Aha, no i najważniejsze, jeśli umawiasz się na randkę z dziewczyną, nie znieczulaj się piwkiem i seteczką. To nie zadziała.

'Mam wrażenie, że żyjemy w coraz bardziej egoistycznym, zapatrzonym w siebie społeczeństwie, które rzadko dostrzega problemy innych, a nawet nie chce ich zauważać. Swoje opinie traktujemy jako nadrzędne, czasem wręcz jedyne słuszne, a historie z własnego życia przedkładamy nad życie innych'

Bastuba


'Pokojówka na salonach' Agnieszka Rusin


Julia wraca do swojego rodzinnego miasteczka z Norwegii nie tylko bez perspektyw na dalsze życie, ale także ze złamanym sercem. Sytuację komplikuje kosztowne leczenie ciężko chorej matki. Ubywające w szybkim tempie oszczędności skłaniają dziewczynę do zatrudnienia się w charakterze pokojówki w pobliskim pałacu należącym do bogatej niemieckiej rodziny. Nie przypuszczała, jakie konsekwencje przyniesie dla niej ta decyzja…



Są różne rodzaje złych książek. Takie które uplasowane są w gatunku, który nie jest powszechnie szanowany, albo takie gdzie autor nie dźwignął pomysłu na powieść, są też pozycje, bez przesadzania, beznadziejne. Zdaje sobie sprawę, że ostatnio pisząc o filmie ‘Diabeł ubiera się u Prady’ za szybko założyłam, że nie oglądali go nieliczni. Mój błąd. Ale jeśli znajdzie się ktoś kto uzna ‘Pokojówkę na salonach’ za dobry romans, to stawiam mu kawę i wypytam o wszystkie momenty, które mu się podobały. Ja naprawdę jestem na nie.

Jeśli pomiesza się Grey’a z ‘Zanim się pojawiłeś’ Moyes to otrzymamy właśnie to. Tylko obie te książki mają sens (większy lub mniejszy) osobno. Tu jest fabuła, która gna na łeb na szyję. Mamy bohaterów płaskich i niedających się polubić. Mamy wielką przeszłość opowiedzianą w dwóch zdaniach i nie do zrozumienia. Mamy brata nienawidzącego brata i samobójstwo gospodarcze. I muszę przyznać, że jeśli popatrzyłoby się na chłodno, teoria o dziewczynie zdolnej ocieplić serce dziedzica u którego pracuje, a którego przodek miał jakiś wpływ na życie jej babci, nie jest taka zła. Jestem książkową romantyczką, a i niektóre oklepane schematy mogę przetrzymać i polubić, ale to musi nadrabiać formą. A tu znowu krótkie dialogi, przemyślenia rodem z podstawówki i naprawdę, naprawdę jeszcze kilka złych rozwiązań mogę wymienić.

Jest mi zwyczajnie przykro, bo książka została mi polecona, a nawet gdyby nie, to kto lubi czytać tak rozczarowujące publikacje? Jeśli autorka to kiedyś przeczyta, to dopowiem tylko, że pomysł nie był najgorszy. A początki bywają ciężkie. Paradoksalnie chętnie sięgnę po następną książkę, żeby przekonać się, czy nie ma szans na coś lepszego. Ale zaufajcie mi, ta próba to niewypał.

Bastuba

'Obietnica pod jemiołą' Richard Paul Evans


Gdyby można było wymazać jeden dzień ze swojego życia, Elise wiedziałaby doskonale, który wybrać.
Błąd popełniony w przeszłości sprawił, że dziewczyna zamyka się w swoim cierpieniu. Do chwili, kiedy tajemniczy nieznajomy składa jej niezwykłą obietnicę… Elise ze zdumieniem odkrywa, iż Nicolas ma własny klucz do jej serca.

'Jest taki znany cytat, błędnie przypisywany Platonowi, który brzmi: "Bądź uprzejmy dla innych, ponieważ każdy, kogo spotykasz, prowadzi ciężką walkę". To prawda. Każdy człowiek z czymś się zmaga. Każdy wycierpiał więcej, niż jesteśmy w stanie się domyślić.'


Zbliżające się święta zaczynamy czuć przeważnie w okolicach listopada i jest to normalne. Przeważnie mamy już na ulicach śnieg, na półkach sklepowych czekoladowych Mikołajów i powoli szykujemy prezenty dla bliskich. Cóż, ja w tym roku postanowiłam przyśpieszyć tę odświętną atmosferę i poczułam magię już w październiku. Choinka, jemioła, prezenty i mroźny śnieg czynią każdą książkę lepszą i mimo, że Evans daje sobie radę w każdych warunkach klimatycznych, to w pisaniu historii z grudniem w tle jest mistrzem. Stworzonym dla takich ckliwych dziewuch jak ja.

'Ludzie opowiadają o życiowych burzach, jakby to były uniwersalne doświadczenia. A tak nie jest. Niektórzy słyszą grzmot, inni natomiast dotykają błyskawicy.'


Główna bohaterka to dziewczyna po przejściach. Mogłabym nazwać ją kobietą, ale jej sposób myślenia, podejście do życia i podejmowane wybory uplasowują ją w o wiele młodszej kategorii. Jednym z jej nawyków jest jedzenie lanchu w centrum handlowym w którym pracuje. Zawsze zamawia taką samą sałatkę i przygląda się pewnemu prawnikowi, który jada w egzotycznej części pasażu. Nie byłoby zabawy, gdyby los nie postanowił ich poznać. Kłamstwo, to nie była decyzja losu, tylko świadomy wybór Nick’a - wziętego prawnika, który lubi kuchnię azjatycką. I w sumie żadna wielka sprawa. W końcu ile to już ludzi poznało się w pracy. Tu jednak mamy pewien ‘wyjątkowy’ element. Jest to powód dla którego pewnego szarego dnia, w okolicach października przewidywalne posiłki połączyły dwa życia w jedno wspólne.

'W nieskończoność karzemy innych za ten sam błąd. Wobec siebie postępujemy identycznie. To nie jest właściwe, mimo to nadal to robimy'

Co najbardziej mnie razi w tej opowieści? Motyw umowy. Zaczynam od negatywów, a właściwie negatywa, bo jest jeden samiutki. Wykorzystywanie w książkach różnego rodzaju ‘umów randkowych’ nie jest dla mnie pomysłem innowacyjnym. Wiem, że występowały np. w Grey’u, którego de facto nie czytałam, ale przykład jest przykładem. Maas w najnowszej części ‘Szklanego Dworu’ też użyła takiej koncepcji. Często występuje też w filmach z lepszym i gorszym skutkiem. Co więc jest wyjątkowego w tej pozycji? A no magia w niej zawarta. Ja wiem, że jestem mało obiektywna, bo naprawdę uwielbiam Evansa, ale przeczytałam ostatnio wystarczająco kiepskich historii miłosnych, by docenić piękno tej opowieści. Porównanie z Grey’em sprawdza się też przy charakterystyce materialnej głównego bohatera. Tak, to 30letni trochę-bogacz, który lubi dawać prezenty. Obiecuje, że na tym podobieństwa się kończą 😉 Główna bohaterka i jej przeszłość to kompletnie inna bajka. Pełna żalu, wstydu i chęci zadośćuczynienia niemożliwej do spełnienia. To też realizuje pewien schemat publikacji Evansa. Pokazanie tych najcięższych decyzji ludzi i konsekwencji z jakimi muszą się w ich następstwie mierzyć. Dobrze w takich chwilach mieć przy sobie przyjazną duszę. Elise nie ma tyle szczęścia. Jak więc zareaguje gdy w jej samotny świat wkroczy pewny swoich racji prawnik? Warto się przekonać.



'Często u innych widzimy wyraźnie to, czego nie chcemy dostrzec w sobie.'

Co by tu mówić, zdecydowanie połknęłam tę książkę. Przypomniała mi, że nie tylko fantastyką człowiek żyje, i literatura kobieca ma swoje miejsce w moim sercu. I hello, taką historię może spokojnie przeczytać też facet. Nie taki wilk straszny jak go malują. A wiara, że nawet w najczarniejszej nocy może zabłysnąć jasna gwiazda nie jest przeznaczona tylko w czasie Wigilii. 




Bastuba

'Diabeł używa instagrama' Jo Piazza & Lucy Sykes



Przezabawna, błyskotliwie napisana opowieść o prawdziwych kreatorach stylu i ich kiepskich naśladowcach. Pozwala zajrzeć za kulisy stale zmieniającego się świata mody, i spojrzeć na niego z przymrużeniem oka.





‘Diabeł ubiera się u Prady’ to prawdziwy filmowy klasyk. Naprawdę nie rozumiem ludzi, którzy go nie oglądali z zasady. Bo nie lubią mainstreamu. Gdzie tu miejsce na takie teorie, przecież ten film powstał jeszcze w czasach, kiedy zapożyczenia z angielskiego nie były cool. Cóż, liczę na to, że te skrajne przypadki omijają również blogi i kiedy powiem, że ‘Diabeł używa instagrama’ jest nowszym, innym odzwierciedleniem tematu będziecie wiedzieć czym to jeść.



'@GlossyImogen: Cześć, Twitter! To ja twerkuję.
@GlossyImogen: Cześć Twitty! To ja tweetuję.

@GlossyImogen: Nie to chciałam napisać. Twitter, nie Twitty. Przepraszam nowych obserwujących.
@GlossyImogen: Jestem tu nowa i dopiero się uczę. 
@GlossyImogen: Przysięgam, nie jestem pijana, tylko trenuję.
@GlossyImogen: Cholera, poddaję się' #GoImogen

Główna bohaterka ma 42 lata i nie przepada za zaawansowaną technologią. Lubi stare rozwiązania i jeśli to od niej miałoby zależeć kasa do tej pory wykorzystywana na rozwój techniki poszłaby na zwiększenie nakładu prowadzonej przez nią gazety, albo została przeznaczona na kursy dokształcające dla tzw. Matek pracujących inaczej. Czyt. Żon bogatych mężów. Imogen nie miała w tym temacie jednak za dużego prawa głosu i nim się obejrzała twitter i instagram zastąpiły dzienniki i gazety. Nie ma jednak tego złego. Jako naczelna redaktor gazety Imogen dostaje propozycje prowadzenia aplikacji która w niedługim czasie ma zostać wprowadzona na rynek. Szokujące jest jednak, że osobą odpowiedzialną za finansowe wyniki aplikacji zostaje jej dawna asystentka. Nie było by to tak uderzające gdyby nie to, że wydaje się ona całkowicie odmieniona. Gdzie zniknął okazywany dotąd szacunek? Gdzie chęć współpracy i wymiana opinii o najnowszych trendach? Gdzie choć odrobinę prawdziwej relacji, którą kiedyś można było podpiąć nawet pod przyjaźń, a teraz próżno szukać tam choć odrobiny ciepła? Czar pryska, wizja zwolnienia na rzecz kogoś ‘ogarniającego temat’ zawisa nad nierozumiejącą niczego Tate, a czas goni. Nie po to jednak budowało się latami swoją pozycję w dżungli zwanej Nowym Yorkiem, żeby dać się pożreć jak małe pisklę.

'Moja szefowa rozmawia ze mną kiedy sika'


Imogen podejmuje szereg prób zrozumienia nowej sytuacji i mimo, że przyjdzie jej się zmagać z wieloma trudnymi wyzwaniami jak np. porzucenie miejsc w pierwszych rzędach na Fashion Weeku czy początki prowadzenia konta na Twitterze, humor panujący w książce i sympatia jaką budują wokół głównej bohaterki autorki, przekonuje nas do trzymania mocno kciuków i zaangażowania w batalię postaci.Warto wspomnieć, że po za pokazaniem w krzywym zwierciadle jak działa obecnie wielki świat mody, w książce poruszony zostaje temat mobbingu w internecie. Córka Imogen również prowadzi małą działalność w sieci, a konkretnie na YouTube. Są to proste filmy o tematyce kulinarnej i mimo, że powstają już od dłuższego czasu, nagle, wraz z powrotem Imogen do pracy, na jej pociechę małymi krokami zaczyna spadać tzw. ‘fala hejtu’. Pytanie tylko kto jedenastoletniej dziewczynce śmie napisać, że np. jest brzydka jak noc? Nie jest to jedyne negatywne zagadnienie opisane w ‘Diable’.


'Ubiera się w Pradę, ale nie nazywajcie jej diabłem'



Czy to, że duża część pracy odbywa się przy użyciu komputera upoważnia pracodawców do traktowania pracowników jak roboty? Albo wymagania od nich stania się nimi? Cóż, prawa rynku są nieubłagane, stare wymienia się na nowe, a dobre na lepsze. Co z tego całego galimatiasu wyniknie? Szczerze zapraszam do lektury. 


Bastuba


'W zapomnieniu' Agnieszka Lingas-Łoniewska


Znalezione obrazy dla zapytania w zapomnieniu


Michał to mężczyzna z przeszłością. Magda to kobieta z przyszłością. On – charyzmatyczny gangster – mieszka w tym mieście zapomnienia od zawsze, ona – młoda pedagog – wraca po latach do rodzinnych korzeni.




Kobiety mają to do siebie, że w dziewięćdziesięciu procentach uwielbiają romanse. A te które twierdzą że nie, najprawdopodobniej kłamią. Wie o tym bardzo dobrze Agnieszka Lingas-Łoniewska, która od lat pisze powieści miłosne na rockowo. Można śmiało rzec, że jest mistrzynią w zapewnianiu kobiet, że miłość przenosi góry, a nawet może zmienić groźnego gangstera w potulnego misia. To jednak nie do końca taka historia.

'Czy mówiłem już kiedyś, że cię kocham? 

Nie? 
To kiedyś Ci powiem...'





Michał i Magda - oboje mają po 25 lat i skończyli tę samą podstawówkę w rodzimym mieście. Ich cechy wspólne kończą się w tym miejscu. Ona zostaje nową pedagog w starej szkole, do której uczęszcza teraz jego młodszy brat, Marcin. Spotkanie po latach, chwilę po powrocie dziewczyny do miasteczka, kończy się pierwszym z wielu przewidzianych dla nich spięć. Nie byłoby w tym niczego problematycznego, gdyby nie zaangażowanie z jakim młoda pedagożka podchodzi do swoich obowiązków. I tak młody urwis Langer staje się kością niezgody pomiędzy dwojgiem głównych bohaterów. Bo okazuje się, że bycie jednocześnie bratem i rodzicem nie jest takie łatwe, podobnie jak ciężkie jest oddzielenie spraw służbowych od prywatnych, z czym po poznaniu historii Michała i Marcina musi zmierzyć się Magda. To trochę jak wybór czy chcemy być dobrym czy złym glinom? Czy jesteśmy w stanie dla dobra osoby którą kochamy wpakować ją w kaftan bezpieczeństwa? W książce pojawia się też bardzo ‘na czasie motyw’ zazdrosnej, odrzuconej kobiety. I dopiero to co ona potrafi zrobić pomimo domniemanej miłości przechodzi wszelkie pojęcie. Wioletta durzy się w Michale od kiedy pamięta i od tej chwili próbuje go usidlić wszelkimi metodami, nie bacząc na jakiekolwiek normy moralne. Pojęcia ‘godność’, ‘lojalność’, czy chociażby proste słowo ‘nie’, nie funkcjonuje w jej słowniku. Łatwo się zatem domyślić jak zareaguje na częste widywanie swojego docelowego z koleżanką z pracy.

'Najgorszy dla człowieka jest moment, kiedy nie widzi sensu swej egzystencji, kiedy widzi, że nie ma dla kogo żyć.'

Lektura bardzo wciągająca, sama przeczytałam w jeden dzień i już nie mogę się doczekać kiedy w moje ręce wpadnie kontynuacja losów tych bohaterów. Nie ma łatwej miłości i trudnej nienawiści, ale czasem warto się zastanowić co zrobić, żeby te uczucia doskonalić. Dobro zwiększać, zło zwalczać. 





Bastuba






Copyright © CZYTADO