'Winnica Rose' Kayte Nunn


Brytyjka Rose Bennett ma złamane serce i nadwagę, łatwo się denerwuje, a w wyniku splotu różnych okoliczności znalazła się daleko od domu. Nie jest do końca pewna, co robi w winnicy Kalkari Wines w australijskiej dolinie Shingle Valley - jest sam środek zimy, a otoczenie zupełnie nie przypomina soczyście zielonych australijskich krajobrazów, których się spodziewała.

Są takie schematy, które nie wychodzą z mody. Jednym z nich bez wątpienia będzie opowieść o dziewczynie, która wyjeżdża z rodzinnego miasta i w nowym miejscu chce odnaleźć sens dla swojego życia. Można to ograć dobrze, albo źle. Jak udowodnia najnowsza ekranizacja historii ‘Pięknej i Bestii’ z Emmą Watson w roli głównej, odgrzewany kotlet też może być smaczny.
Z ‘Winnicą Rose’ nie wiązałam dużych nadziei. Kilka lat wcześniej jako nagrodę czytelniczą dostałam ‘Francuską opowieść’, książkę pozornie w tym samym stylu, i mimo, że czytało się szybko i miło, nie uważam, że jest warta dłuższej rozmowy. Ze średnim więc nastawieniem, ale pod wrażeniem ślicznej oprawy, podczas któregoś z powrotów z uczelni zaczęłam lekturę.

‘Życie nigdy nie jest spokojnym rejsem, wtedy byłoby zbyt nudno. Ale cieszę się, gdy mamy pomoc, W przeciwny razie siedzielibyśmy po uszy w gównie’



Tytułowa Rose to około trzydziestoletnia dziewczyna, która ze złamanym sercem, lekką nadwagą i w średnim stanie emocjonalnym, przylatuje do Australii. Ma zostać au pair w domu właściciela podupadającej winnicy. Robi to bez większego przekonania wiedząc, że brat, który znalazł jej tę pracę, ma dla niej również misję dodatkową. Pytanie brzmi, czy Rose zadomowi się w Kalkari i zaakceptuje ją jako swój dom? Mark jest mężczyzną po czterdziestce, wiecznie z chmurną miną i nie w humorze. Jeśli brać poprawkę na fakt, że zostawiła go żona, firma upada, a on nie bardzo daje radę sam zajmować się dwójką małych dzieci, to można jego częste wahania nastroju zrozumieć. Nasza bohaterka ma w sobie wystarczające pokłady energii, żeby spróbować odnaleźć się w nowej sytuacji. To co naprawdę nie pozwala nam się od tej książki łatwo oderwać, to uczucie ciepła jakim emanuje każda strona. Od okładki zaczynając, przed środek, aż po ostatnie zdania mamy wrażenie jakbyśmy chodzili za nią krok za krokiem i grzejąc twarz w słońcu, słuchali opowieści koleżanki, popijając przy tym wino. I z każdą jego dolewką, z każdym rozdziałem nie tyle szumi nam w głowie, ile jesteśmy szczęśliwi i kibicujemy bohaterom z każdym nowym wyzwaniem. Taką powieść trzeba umieć napisać, bo wymyślenie jej, to nie gwarant sukcesu. Czytałam, że ma być druga część, jeśli to prawda, mam nadzieję, że jej premiera nie umknie moim uszom, bo chętnie znów sięgnę po ten kieliszek. Oddać trzeba jednak, że ważne są tu zachowania bohaterów, oddanie pewnych ludzkich słabości. W prawdziwym życiu bardzo nie lubię ludzi bipolarnych, niezdecydowanych, wiecznie pośrodku, bez odwagi by podjąć konkretne działania. Tu mamy taką postać, i mimo, że początkowo chciałam uznać to za minus, myślę, że dobrze się stało, że zagościła ona na kartach tej książki. Udawanie, że takich zachowań nie ma, nie zlikwiduje ich w rzeczywistości. Dobrze jest poznać różne możliwości radzenia sobie z nimi. Ciekawym zabiegiem stylistycznym jest rozdzielenie rozdziałów poprzez wstawki o uprawie winogron, i opisanie tego w sposób odnoszący się do życia człowieka. Nawet taki antyfilozof jak ja zobaczył w tym coś ciekawego. Skojarzyło mi to to dodatkowo z Moyes i jej ‘We wspólnym rytmie’.

‘pączkowanie (rzeczownik) – pojawianie się nowych liści na roślinach, takich jak winorośl, na początku nowego sezonu wegetacyjnego’

Czasem trzeba zaryzykować i odciąć się od tego co boli. Wiara, że wszystko można wytrzymać, jeśli da się sobie odpowiednią ilość czasu, nie została wymyślona bez podstaw. Kayte Nunn przypomina nam jak ważna jest nieustająca chęć walki o lepsze jutro, o lepszego siebie. A jeśli można przy tym wypić lampkę dobrego wina to, czemu nie? 😊







Bastuba

Komentarze

Copyright © CZYTADO