'Śmieszek' Martin Stankiewicz
Co się dzieje, gdy jeden z najpopularniejszych śmieszków polskiego internetu ląduje na kozetce u przenikliwego terapeuty? Śmiech miesza się ze łzami, a na jaw wychodzi słodko-gorzka prawda o działalności w sieci.
Jednym
z typów książek, których nie lubię, są autobiografie. Szczególnie takie pisane
przed czterdziestymi urodzinami. Może jestem negatywnie nastawiona, ale dla
mnie to szczyt samouwielbienia. Do tej pory wyjątkiem była książka Mameda
Khalidova, napisana w formie wywiadu przeprowadzonego przez Twardocha. Czułam,
że długo nie pojawi się nic co zainteresuje mnie równie mocno co to. A jednak, wchodząc
niedawno do Matrasa przy ostatniej wyspie przecen leżało nowe dziecko Martina
Stankiewicza. Tego śmieszka z internetu,
jak sam siebie określa. Premiera książki miała miejsce w czasie, gdy byłam
zaaferowana organizacją studniówki i wyprawianiem urodzin, potem matura i gdy
wreszcie mogłam pomyśleć o jej zakupie, kompletnie wyleciała mi ona z głowy.
Jak widać, do czasu.
'Problemem wielu osób, które dziś próbują wejść na YouTube'a i na nim zaistnieć, jest to, że od początku myślą głównie o tym, ile mogą z niego wyciągnąć'
Nie zamierzam
ukrywać, że rozdział, który najbardziej mnie interesował, to ten poświęcony
Laurze z Nibylandii. Myślę, że jest to kwestia zakazanego owocu i olbrzymiej
ciekawości. Nigdy o tym nie opowiadali, wyraźnie pomijając taką tematykę komentarzy.
To oczywiście musiał być jakiś chwyt marketingowy, ale cóż, grunt, że udany.
Może jednak zaczną od faktów. Martin od kilku lat jest całkiem popularnym
youtuberem w sferze rozrywki. Udaje mu się w kilkuminutowych filmach zawrzeć w
krzywym zwierciadle polskie przywary, które przedstawione w ten sposób śmieszą ludzi
od lat. Największą przeszkodą, która uniemożliwia mu pełną radość produkowania
filmów, są zarzuty o zbyt dużą ilość współprac z komercyjnymi markami. Myślę,
że ten zarzut powinien umrzeć śmiercią naturalna już jakiś czas temu, gdyż nie
od dziś wiadomo, że internet stał się potężną siłą, i aż szkoda z tego nie
korzystać. Chyba więc prawdą jest, że Ci który najgłośniej przeciw temu
protestują, to jednostki nie umiejące płynąć na finansowej fali. Laura to
również twórczyni internetowa. Jej twory to natomiast spore przeciwieństwo
rozrywkowego kontentu Martina. Pełnią wrażliwości, spokojnej oceny sytuacji i
nostalgicznych powrotów do czasów młodości musiała jak widać zarazić
Stankiewicza, bo dokładnie taka jest jego książka. Możemy poznać początki jego
drogi filmowej, dowiedzieć się, kto go w marzeniach wspierał, a kto z
powątpiewaniem patrzył na pierwsze komediowe podrygi. Co ciekawe całość, mimo
tego, że jest bardzo sarkastyczna i jakby autokrytyczna, zawiera w sobie bardzo
dużo smutnych refleksji. Spodziewałam się żalów względem momentami trudnej
platformy jaką jest YouTube, ale nie tego, że człowiek, który zawodowo zajmuje
się rozśmieszaniem ludzi, okaże się introwertykiem. Prawdopodobnie nie powinnam
być zdziwiona, nie takie przypadki zna historia, np. Robbie Williams, który
mówił, że jeśli człowiek za uśmiechem może skryć największe smutki i nikt tego
nie zauważy. Nie na darmo uważa się go za wybitnego aktora. Nie generalizując
muszę wspomnieć, że to co najbardziej spodobało mi się w słowach Martina to
przestroga, że mając zebraną pewną grupę odbiorców trzeba brać odpowiedzialność
za to co się robi. Za nikogo po za sobą nie możemy ręczyć, każdy dane słowo może
interpretować jak mu serce podyktuje, ale świadomość mocy słowa wyraźnie w
naszym społeczeństwie zanika. Cieszę się więc, że na taki mały apel znalazło
się w tej konkretnej książce miejsce. Mam też swoją ulubioną anegdotkę z życie
Śmieszka, jest nią historia pojawienia się z jego życiu pewnej małej istotki –
suczki Tosi. Nie zdradzam nic, ale rozbawiła
i rozczuliła mnie jednocześnie.
'Wychodzę z założenia, że nie tyle wydarzenia, ile ludzie, których spotykasz w życiu, mają wpływ na nasze życie. Czasem nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy'
Dla
kogo jest ta książka? Chyba dla tych, którzy lubią twórczość Martina i, jak sam
wspomina, dla rodziców, którzy boją się co za golasa oglądają ich dzieci w tych
internetach. Myślę, że jest to dobry instruktarz jak nie poddawać Cię, gdy masz
pomysł, którego nikt po za Tobą nie łapie i dlaczego warto nie rezygnować na
zakręcie. Aha, no i najważniejsze, jeśli umawiasz się na randkę z dziewczyną,
nie znieczulaj się piwkiem i seteczką. To nie zadziała.
'Mam wrażenie, że żyjemy w coraz bardziej egoistycznym, zapatrzonym w siebie społeczeństwie, które rzadko dostrzega problemy innych, a nawet nie chce ich zauważać. Swoje opinie traktujemy jako nadrzędne, czasem wręcz jedyne słuszne, a historie z własnego życia przedkładamy nad życie innych'
Bastuba
Komentarze
Prześlij komentarz