Nie taki diabeł straszny jak go malują, czyli Warszawskie i Krakowskie Targi Książki 2018 cz. 1
Rok 2018 zostanie przeze mnie zapamiętany jako wyjątkowy. Zdarzyło się wiele. Wiele się nauczyłam, wiele cudownych osób poznałam, wiele się również dowiedziałam o sobie samej. Gdyby ktoś mi powiedział rok temu, że zdecyduję się, na samotny wyjazd do Krakowa, w którym nikogo nie znam, to wyśmiałabym ten pomysł. Bo ze mnie taki Włóczykij, jak z Buki baletnica. A jednak pierw testowo ruszyłam z przyjaciółką na podbój Warszawy, a pół roku później wpakowałam się do busa i ruszyłam przez pół Polski do Krakowa. Samiusieńka jak paluszek. I uważam, że weekend, który spędziłam tam z Olą, spokojnie zalicza się do TOP 3 tego roku. Bo jeśli miałabym powiedzieć, co najbardziej cenię w ludziach, to szczerość i poczucie humoru. A tyle ileśmy się śmiały, gdy Ola oprowadzała mnie po mieście... Ktoś patrzący na to z boku, mógłby pomyśleć, że naszprycowałyśmy się gazem rozweselającym. A to tylko, albo właśnie aż, efekt zsynchronizowanego poczucia humoru. Gdyby Ola nie była moim aniołem stróżem, to cała ta wyprawa skończyłaby się fiaskiem, więc mogę nie być do końca obiektywna, ale hej! To jednak spojrzenie na targi moimi oczami, tak? :)
WARSZAWA
Stolico witaj! Może nie ma między nami miłości od pierwszego wejrzenia, ale nie czuję się wzgardzoną kochanką. Jesteś piękna, zróżnicowana, otwarta na nowe znajomości i... organizujesz Targi Książki. Jak mogłabym Cię nie kochać? Długo marzyłam o znalezieniu miejsca, w którym poznałabym ludzi, którzy podzielają takie same pasje jak ja. Jeśli #bookstagram daje mi to w świecie wirtualnym, to Targi są tym namacalnym Edenem. I to na wyciągniecie ręki.
Do Warszawy przyjechałyśmy pociągiem, i to nie byle jakim, bo osławionym Pendolino. Podróż minęła nam szybko i przyjemnie, choć siedziałyśmy na czwórce, a na przeciwko nas było dwóch panów, to na szczęście obaj byli tak zajęci swoimi telefonami/laptopami, że mogłyśmy plotkować do woli. Nie dostrzegłam z ich strony nawet jednego krzywego spojrzenia. Słowem - raj! Ponieważ jednak w przyrodzie ważna jest równowaga, to po wysiadce zacząły się schody. Choć GPS pokazywał, że do miejsca odbioru kluczy mamy 15 minut, to z powodu ciężkiej walizki, albo wrodzonej skłonności do mylenia dróg, odnalezienie miejsca docelowego zajęło nam dobrą godzinkę. Swoją drogą, muszę przyznać, że Warszawiaków w tej Warszawie to wcale nie tak wielu. Kogo nie zapytać o wskazówki co do drogi, to albo przejezdny, albo nie stąd, albo ulic nie zna. Trochę śmiech przez łzy. Gdy już się jednak doczłapałyśmy na miejsce, po szybkiej zamianie dresów na sukienkę, z sercem pełnym ekscytacji, wyciągnąłam Alę na rekonesans. Do stadionu miałyśmy dosłownie rzut beretem, wystarczyło przejść tunelem podziemnym i po chwili stałyśmy u stóp świątyni sportu. Stres był, bo zawsze jest, gdy się robi coś w 100% nowego, a tu trzeba odnaleźć bramki, odpowiednie wejście i nie umrzeć ze szczęścia na raz. Wszystko poszło gładko, ponieważ był to dopiero piątek, drugi dzień targów, o tłumy nie trzeba było się martwić. W porównaniu z sobotą, mogłam odnieść wrażenie, że cała impreza przeniosła się gdzieś indziej, bo ludzi było naprawdę nie wiele. Dzięki temu, na spokojnie przeszłam się po parterze, gdzie główną atrakcją były stoiska antykwariatów, a tam wypatrzyłam "Omegę". Książkę, którą przeczytałam w gimnazjum, w ramach konkursu bibliotecznego i która otworzyła mi oczy na fantastykę. Niesamowicie się cieszę, że mam ją na swojej półce. Co śmieszne, jest to jedyna książka, jaką kupiłam przez cały weekend. Miałam już ze sobą książkę Kasi Haner, ale o tym za chwilę.
To po co naprawdę pojechałam do Warszawy, rozpoczęło się, gdy chodząc między wystawcami trafiłam na stoisko Tania książka. Miałam nagły przebłysk myśli, że kogoś powinnam tam spotkać, podnoszę głowę i widzę te rude włosy i wielki uśmiech. Rozpoznałam ją bez pudła. Nasza Ruda! I wtedy pierwszy raz poczułam, że internet ma moc. Pamiętam, że ze stresu pomyliłam imię autorki, o której kiedyś rozmawiałyśmy w komentarzach i pomyślałam, że zrobiłam z siebie kompletną kretynkę. Ale nic takiego nie miało miejsca. Aga naprowadziła mnie na właściwy trop, poplotkowałyśmy, zaopatrzyłam się w przezabawne zakładki magnetyczne i z uśmiechem na ustach ruszyłam dalej. Uśmiech zresztą towarzyszył mi od tamtej pory przez wszystkie pozostałe dni.
To po co naprawdę pojechałam do Warszawy, rozpoczęło się, gdy chodząc między wystawcami trafiłam na stoisko Tania książka. Miałam nagły przebłysk myśli, że kogoś powinnam tam spotkać, podnoszę głowę i widzę te rude włosy i wielki uśmiech. Rozpoznałam ją bez pudła. Nasza Ruda! I wtedy pierwszy raz poczułam, że internet ma moc. Pamiętam, że ze stresu pomyliłam imię autorki, o której kiedyś rozmawiałyśmy w komentarzach i pomyślałam, że zrobiłam z siebie kompletną kretynkę. Ale nic takiego nie miało miejsca. Aga naprowadziła mnie na właściwy trop, poplotkowałyśmy, zaopatrzyłam się w przezabawne zakładki magnetyczne i z uśmiechem na ustach ruszyłam dalej. Uśmiech zresztą towarzyszył mi od tamtej pory przez wszystkie pozostałe dni.
Następna nadeszła sobota. Do śniadania obejrzałyśmy powtórki ślubu nowej książęcej pary i aby nie marnować dnia, i nie ryzykować, że adrenalina w końcu wykończy mój układ nerwowy, ruszyłyśmy, by poznać, jak wyglądają Targi w tym najbardziej szalonym dniu. Najłatwiej będzie, jeśli do opisania tego co działo się w następnych godzinach, użyje słowa CHAOS. Piękny, czysty chaos. Panel Kasi Bonda i podpisanie książki u Kasi Haner (gdzie nota bene wygrałam kosmetyki naturalne, bo akurat trwała loteria i dopisało mi szczęście), która jasno powiedziała mi, że bohater, o którym powiedziałam, że jest moim ulubionym, złamie mi serce, co też się stało. Między jednym, a drugim spotkaniem, wpadłam na masę ludzi, których znałam wcześniej tylko z internetu, i choć może jestem lekko zawiedziona, że na dłuższą rozmowę nie było czasu, to samo przekonanie się, że są to ludzie z krwi i kości, dało mi masę radości. Tu moje ulubione, najszczersze kobitki na naszym książkowym poletku, czyli Ewa i Aga. W kolejce do Kasi poznałam Weronikę, która okazała się uwielbiać mroczne romanse tak samo jak ja. W tłumie, dzięki jej kolorowym włosom, wreszcie poznałam Patrycję, którą raczej wszyscy nazywamy po prostu Kredzią, a wraz z nią Emilkę, Kamila i Martynę. Na Annę i Martę wpadłam przypadkiem. Właściwie pierw usłyszałam znajomy głos, a potem wypatrzyłam je w tłumie. A gdy już się zbierałyśmy do wyjścia, na drodze stanął mi Okoń. Przybiliśmy piątkę, szczerze powiedziałam, że robi świetne materiały o książkach i nie tylko, bo trzeba się wspierać i chwalić jak jest za co, i z czystym sercem mogłam zakończyć przygodę z targami. Gdybym mogła posłużyć się czarnym humorem, powiedziałabym, że był to dobry dzień, żeby umrzeć, bo w tym momencie umarłabym szczęśliwa.
Żyję jednakże nadal i bardzo się z tego cieszę, bo dzięki temu mogłam się wybrać na Krakowskie Targi i dziś zdać Wam z tego relację. Widzę już jednak, że rozsądniej będzie rozdzielić ten tekst na dwie części, i dziś skupię się tylko na WTK. Wycieczce zaplanowanej z wyprzedzeniem. Wychuchanej, wytęsknionej. Nic nie miało pójść nie po mojej myśli. A jednak jak już przeczytaliście, czasem nie na wszystko mamy wpływ.
Wykorzystanie Stadionu Narodowego do tej imprezy uważam za strzał w dziesiątkę. Duża przestrzeń, możliwość wpuszczenia dodatkowego powietrza przez otwierany dach, dodatkowe namioty przed wejściem, które nikomu nie przeszkadzały, sprawne przechodzenie przez bramki, a co najważniejsze, cała gama wystąpień i paneli do wyboru. Fan każdego gatunku mógł coś dla siebie znaleźć, do tego strefa gier, spotkania z autorami, a nawet twórcami internetowymi. Czy można pragnąć więcej? Można, ale tylko jeśli ma się porównanie do Krakowskich Targów. Czego mi zabrakło? Książkowych gadżetów i braku promocji poszczególnych wydarzeń. Niby przy wejściu były rozdawane gazetki, ale gdy tłum napierał, nie bardzo miał człowiek głowę do robienia prasówki. Jadąc na te targi nastawiałam się na kupno etui na książkę, może jakichś kubków, bluz. Nie tyle jednak nic nie przykuło mojej uwagi, co nie zauważyłam żebym w ogóle miała jakiś wybór. Zrzucam to na karb mojego roztrzepania, w końcu panel Kasi Bonda tez prawie przegapiłam. Do minusów powinnam pewnie dodać wąskie korytarze i duży ścisk, ale odkryłam w sobie zwierzę targowe, więc z butelką wody i ręku i głową na karku, takie przeszkody mi nie straszne.
Cały ten wyjazd był dla mnie świetną przygodą. Obie z moją przyjaciółką udowodniłyśmy sobie, że chcieć to móc i to wyjątkowe uczucie już na zawsze będzie mi się kojarzyło z Targami Książki. Marzę, by móc być obecna na przyszłorocznej edycji, a sporo marzyć to móc, to... Do zobaczenia? :)
Bastuba
Komentarze
Prześlij komentarz